Poranna mgła nadal unosiła się wśród roślin
błyszczących od rosy. Dabaon stał nad ścielącym się wśród traw
popiołem, zaraz obok leżały rzucone niedbale czarne szaty. Tylko tyle pozostało
z, uznanego do tej pory za zaginionego, inkwizytora, Jamina. Na miejsce
przybyło kilku comarchi, którzy rozglądali się wokół, jednak nie znaleźli nic,
co mogłoby pomóc w jakikolwiek sposób w rozwiązaniu zagadkowej śmierci
młodszego inkwizytora. Mężczyzna prychnął zirytowany i spojrzał w niebo. Słońce
wstawało wyłaniając się powoli zza chmur. Obszedł ostrożnie miejsce
ostatecznego spoczynku swojego towarzysza i oddalił się nieznacznie pogrążony w
zadumie. Jego twarz wyrażała rozdrażnienie. Był zupełnie nieczuły na otaczające
go okoliczności przyrody. Spojrzał jeszcze raz z politowaniem na innych
inkwizytorów błądzących niczym dzieci we mgle. Otoczony przez niedoświadczonych
młodzieńców, czuł się zażenowany ich postawą. Szybko oderwał wzrok od
towarzyszy i skupił się na tym, co do tej pory udało się ustalić. Jego kompan
miał paść ofiarą zjadaczy czasu, jak to zwykli achończycy nazywać tanurantis. W mniemaniu
Dabaona te istoty przestały dawno być
ludźmi. Nie zasługiwały, aby być dalej nazywać się w tak nobilitujący sposób.
Chciały stać ponad prawem i naturą kradnąc swym ofiarom czas, by oddalić moment
swej śmierci. Ohydne kreatury, które ze strachu przed tym, co nieuniknione,
polowały na niewinnych ludzi zamieniając ich w półżywych starców albo popiół.
Dabaon żywił wstręt do wszelkich istot nieludzkich, lecz do tanurantis w
szczególności. Nie przypominał sobie jednak, aby kiedykolwiek zaatakowali
jakiegoś inkwizytora. Działali w cieniu i pragnęli w nim pozostać -
wystarczająco blisko centrum wydarzeń, aby mieć ogólne rozeznanie w sytuacji,
lecz też na tyle daleko, że gdy zajdzie potrzeba, móc szybko zniknąć. Skoro
odważyli się podnieść rękę na comarchos musieli mieć ku temu powód. Pieniądze.
Ich umiejętności pozwalały zabić bez większego problemu, dlatego za sowite
wynagrodzenie byli wykorzystywani jako anechorgeti. Dabaon rozejrzał się
uważnie po okolicy i wrócił do pozostałych comarchi. Gdy już zamierzał opuścić
to miejsce, jego uwagę przykuły dziwne smugi na ukrytym wśród roślinności
głazie. Pochylił się nad nimi. Krew. Zatem ktoś najpierw zranił Jamina, a potem
go dobił. Tanurantis nie działali w ten sposób, nigdy nie ranili swoich ofiar.
Ich ataki były szybkie i precyzyjne. Rozejrzał się uważnie szukając jeszcze
innych poszlak. W zaschniętym błocie dojrzał wyraźny odcisk kopyta, dość duży.
Odsunął się i oparł o drzewo. Gdzie po raz ostatni widział na tyle masywne
zwierzę, żeby mogło zostawić takie ślady? Postanowił zajrzeć do swoich
wspomnień. Zamknął oczy. Najpierw przywołał odgłos kopyta uderzającego o
ziemię. Nie, to nie była ziemia, tylko posadzka. Po chwili ujrzał nawet jej
wymyślny wzór. Gdzie widział tak ozdobną terakotę? Nagle otworzył oczy. Już
pamiętał. Na dworcu. Uśmiechnął się w ten paskudny sposób, który zwiastował
kłopoty, wyprostował się dumnie i poprawił szaty. Postanowił zapoznać się z
dokumentami jakie zostawił Jamin i jego księgą, którą nosił zawsze ze sobą, a
której tutaj, ku swemu zdziwieniu, nie znalazł. Jednak najpierw postanowił
złożyć poranną wizytę pewnej księżnej.
Vespera właśnie skończyła śniadanie i dopijała
aromatyczną herbatę, gdy do małej jadalni wkroczył Maksymilian. Wyglądał na
dość poddenerwowanego, lecz ona to zignorowała i zapaliła cygaretkę. Pokój
wypełnił zapach naparu i wiśni. Wypuściła powoli dym z ust i spojrzała na
swojego doradcę.
- Cóż takiego się stało z rana, że masz taki
cierpiętniczy wyraz twarzy?
- W salonie obok westybulu czekają na goście,
Wasza Miłość. – Nie zdążyła się zapytać któż taki przybył z samego rana, gdyż
d’Iscales ją uprzedził. – To Dabaon. Z dwoma inkwizytorami. Wygląda na
nieprzyzwoicie zadowolonego.
- Niech Ambain każe im czekać. Za chwilę się
do nich udam.
- Już to zrobił – odrzekł sucho.
- To dobrze. – Rozsiadła się wygodniej w fotelu
i nie wyglądała jakby gdziekolwiek miała się wybrać. Maksymilian spojrzał na
nią z wyrzutem, ona zaś zupełnie ignorowała jego spojrzenie. Dopiero gdy
dopaliła tytoń, wstała niespiesznie i skierowała się do drzwi.
- Nie lekceważyłbym go – powiedział cicho
d’Iscales.
- Gdybym go lekceważyła, to już byłby martwy –
rzuciła od niechcenia przez ramię. Udała się spokojnym krokiem na galerię
znajdującą się nad westybulem. Nie spieszyło się jej do oglądania, jakże
uroczej, twarzy Dabaona. Ubrana w długą ciemnozieloną suknię o długich,
bufiastych rękawach, głębokim dekolcie i dość odważnym kroju, który podkreślał jej
figurę przy każdym ruchu czuła się niczym kot, który podchodzi z niesamowitą
gracją swoją ofiarę. Złota nitka połyskiwała delikatnie, a lejący się materiał
przypominał lekką mgiełkę, która otoczyła jej ciało. W końcu stanęła przed
drzwiami salonu i uniosła dumnie głowę. Na powitanie posłała zebranym ironiczny
uśmiech. Dwóch młodych inkwizytorów osłupiało na jej widok, lecz Dabaon
pozostał niewzruszony. Tego akurat mogła się po nim spodziewać.
- Witajcie w moim domu, cóż was sprowadza w moje
skromne progi? Może zechcecie spocząć?
- Nie, dziękujemy. – rzekł szorstko Dabaon. –
Przybyliśmy prosić Waszą Miłość – te
słowa comarchos wypowiedział z nieukrywaną wzgardą – o pozwolenie na zrobienie
odlewu kopyt Uladosa.
- A to w jakim celu? – zapytała obojętnym tonem
zupełnie jakby była znudzona rozmową.
- Niestety nie mogę tego zdradzić.
- W takim razie, niestety, nie będę skłonna
pomóc. – Uśmiechnęła się przymilnie jakby chciała powiedzieć „tak mi przykro”.
Dabaon zrozumiał, że musi umiejętnie poprowadzić rozmowę. Nie mógł jej zmusić
do niczego, a to, co chciał zrobić opierało się tylko i wyłącznie na jego
domysłach. Jeśli nie zgodzi się i ich odprawi, to nie będzie mógł jej przecież
oskarżyć o utrudnianie śledztwa, bo nie miał przecież oficjalnej prośby wydanej
przez Turida Abra, która byłaby wiążąca dla księżnej. Zresztą zapewne nie
otrzymałby jej, ponieważ nie miał żadnego twardego dowodu przeciwko niej.
Będzie musiał więc ujawniać jej tyle informacji, ile zażąda. Uważnie śledził
wzrokiem jej ruchy. Było w nich coś zmysłowego i drapieżnego zarazem. Vespera
właśnie sięgnęła po papierośnicę leżącą na stole i wyjęła czarną cygaretkę.
Zaciągając się tytoniem spojrzała na niego tak, że miał ochotę podejść do niej
i wymierzyć jej siarczystego policzka. Z ledwością opanowywał wewnętrzne
wzburzenie. Ona tutaj rozdawała karty i całą sobą pokazywała jak rozkosznie się
z tym czuje. Zmierzył szybko jej figurę, zdecydowanie odstawała swoim ubiorem
od innych kobiet w Achonie. I nie tylko strojem. Miał wrażenie, że mówi melodyjniej
i z innym akcentem. Nie było to nic odkrywczego, skoro przyjechała tutaj z
innych krain, ale żaden inny sposób wysławiania się nie przykuł jego uwagi w
takim stopniu.
- Niech księżna rozważy jeszcze raz moją prośbę.
– Dabaon próbował być nawet miły, ale niestety z miernym skutkiem. Było coś w
tej kobiecie, co go niesamowicie irytowało. Nie była to jednak małostkowa,
kobieca próżność, a fakt, że przy całym jej, jak mu się wówczas zdawało,
paskudnym charakterze, potrafiła zachować się z klasą rzadko spotykaną jak na
jej pochodzenie. W Achonie coraz częściej dochodziło do mariażu arystokracji z
burżuazją, a niezaprzeczalnie godne pochwały rytuały konwersacji i savoir-vivre’u
odchodziły w cień. W swym nieznośnie dumnym zachowaniu Vespera była niczym
blask epoki, o której niedługo achończycy będą mogli poczytać w powieściach.
- Niech mi pan zatem powie, dlaczegóż powinnam
była na nią przystać? – Inkwizytor zawahał się słysząc te słowa. Zobaczył dwa
wyjścia z tej sytuacji, jedno nie mniej skomplikowane, niż drugie. Mógł szybko
sprzedać jej bajeczkę o rejestracji wartościowych zwierząt przywożonych do
Achony (co nie byłoby zupełnym kłamstwem, lecz to właściciel powinien zgłosić
się do rejestracji sam). Gdyby Vespera to odkryła, a z pewnością by do tego
doszło, mógłby mieć kłopoty, zaś ona gotową broń w ręku, jeśli kiedykolwiek
wejdą sobie w drogę. Co, jak sądził, nastąpi w najbliższym czasie. Mógł też
powiedzieć wprost, iż chodzi o śmierć Jamina. Wówczas zaczęłaby się seria mniej
lub bardziej wygodnych pytań, a taki maraton wcale nie był gwarancją jej zgody.
Jego rozważania trwały bardzo krótko. Dabaon był w stanie myśleć szybko i
podejmować błyskawiczne decyzje. Błyskawiczne dla przeciętnego człowieka, lecz
Vesperze wystarczył dosłownie ułamek sekundy, żeby go rozpracować:
- Czyż nie chodzi o śmierć tego nieszczęsnego inkwizytora? – pytanie niemal wyszeptała mu do ucha. Mężczyzna nawet nie zauważył jak znalazła się tuż za jego plecami. W ostatniej chwili powstrzymał się, żeby nie podskoczyć w miejscu. Opanował się szybko i nie dał po sobie poznać, że stracił rezon.
- Tak, Wasza Miłość, jest to niejako
powiązane – odpowiedział wymijająco. Vespera podeszła do okna i zaczęła
kontemplować złocący się w słońcu park. Dabaon wciągnął głośno powietrze i żeby
móc coś zrobić z rękoma zaczął poprawiać szatę. Spojrzał ukradkiem na dwóch
młodych inkwizytorów. Stali jak kołki i gdyby mogli to pewnie mieliby usta
otwarte na całą szerokość. Prychnął. Jeszcze takich amatorów teraz mu
brakowało. Jamin był inny, mimo znakomitego pochodzenia starał się i przykładał
do swoich zadań. Był jego prawą ręką. Dabaon wykrzywił usta w grymasie, żeby
nie okazać szczątkowego wzruszenia jakie przemknęło przez jego myśli.
- Zgadzam się. Zmarłym trzeba przecież pomagać – rzekła od niechcenia Vespera
wyrywając go z zamyślenia. Inkwizytor pomyślał, że musiało mu się przesłyszeć.
– Czy odlew samego odcisku wystarczy?
- Ależ tak, w zupełności. – Dabaon nie za bardzo
wiedział, co ma powiedzieć. Był w lekkim szoku.
- W takim razie polecę Maksymilianowi
wyprowadzić Uladosa z jego boksu, w końcu nie chcemy, aby znowu komuś coś
się stało, nieprawdaż? – Uśmiechnęła się uprzejmie. – Gdy wszystko będzie
gotowe, przyjdzie po was. Jeśli to tyle, to życzę owocnej pracy. – Skierowała
się do wyjścia.
- Właściwie, księżno, chciałem zapytać o szczegóły
tego wypadku w Nord Expressie, jeśli byłaby Wasza Miłość tak łaskawa poświęcić
mi kilka chwil... – Kobieta zatrzymała się przy drzwiach. Nie spieszyła się z
odpowiedzią. Rozkoszowała się przewagą jaką zyskała nad Dabaonem. Cudowne
uczucie. A jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia.
- W takim razie będę pana oczekiwać za trzy
kwadranse w tym salonie, mam nadzieję, że tyle czasu wystarczy, skoro
przyprowadził pan ze sobą pomocników. – Zmierzyła dwóch młodych mężczyzn
wzrokiem, a jej ton sugerował, że mówi ludziach drugiej kategorii.
- Oczywiście. – Dabaon skłonił się, gdy kobieta
wychodziła z salonu nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. W westybulu czekał
na nią Maksymilian. Widząc jej wyraz twarzy odetchnął z ulgą. Pomyślnie
rozegrana partia. Odprowadził ją wzrokiem, gdy wchodziła po schodach na galerię
i dopiero po chwili dołączył do gości. Comarchi nie czekali na niego długo,
uprzejmie otworzył im drzwi i puścił przodem. Gdy już dwaj młodsi wyszli na
plac przed kamienicą, Dabaon zatrzymał się i dyskretnie zwrócił się do
Maksymiliana:
- Zastanawia mnie jedna rzecz.
- Mianowicie?
- Dlaczego księżna nie ma stajennego? –
Posłał swemu rozmówcy kąśliwie uprzejmy uśmiech i wyszedł. Gdy zawiasy
zaskrzypiały, wysoko na galerii rozległ się cichy trzask, a po chwili w cieniu
zajaśniał ogień. Otoczona dymem Vespera przyglądała się uważnie jak Maksymilian
prowadzi inkwizytorów do stajni. Po chwili zniknęła.
* * *
Mair
należała do tego typu służących, które nie zadają pytań i niewiele mówią, jeśli
nikt ich nie pyta o zdanie. Gdy przybył do niej niejaki Ludwig von Kaarloff
wiedziała, że kieruje się jej nienagannymi referencjami. Nieraz widziała jak
kończą bardzo przyzwoite ochmistrzynie czy pokojówki, tylko dlatego, że ich
jedyna wadą był język. Zbyt długi, oczywiście. Niezbyt podobała się jej
propozycja pracy dla nieznanej księżnej, która miała przyjechać za kilka
miesięcy do Achony, jednak dar przekonywania tego notariusza oraz proponowane
wynagrodzenie okazały się zbyt kuszące. Poza tym zmarła hrabina-wdowa, u której
pracowała jako osobista pokojówka. Jej dzieci i wnuki wolały, aby służba była
bardziej otwarta i nie tak konserwatywna jak zmarła arystokratka, więc obecność
osoby, która przypominałaby im o czasach, gdy nieboszczka karciła ich za
naganne, w jej ocenie, zachowanie, była im zdecydowanie nie na rękę. Mair
wyczuwała, że oddalą ją jak tylko skończy się żałoba pod pretekstem jej wieku i
potrzeby odpoczynku po trudnych chwilach, jakimi były godziny spędzone przy
łożu konającej babci. Dlatego wykorzystała nadarzającą się okazję i nim zdążono
wymówić jej pracę, odeszła sama. O swojej nowej pani nie wiedziała nic, poza
tym, co powiedział jej von Kaarloff. Po wczorajszej przemowie księżnej
wiedziała, że mimo młodego wieku nie należy do nieroztropnych i nieprzyzwoicie
bogatych arystokratek. Było w jej zachowaniu coś chłodnego i majestatycznego.
Po spotkaniu jeszcze przez długi czas, przy nalewce, rozmawiała z Ambainem,
którego znała z poprzedniego miejsca pracy. Postanowił odejść razem z nią w
ramach symbolicznego protestu. Długo milczeli wpatrując się w kolor alkoholu w
małych, zgrabnych kieliszkach. Mimo tego iż oboje mieli podobne odczucia w
stosunku do Vespery, żadne z nich nie śmiało powiedzieć nic na głos. Atmosfera
była bardzo gęsta, zupełnie jakby pokój wypełniały ciężkie myśli. Następnego
dnia, z samego rana, zabrali się do powierzonych im zadań i żadne z nich nie
śmiało nawet półsłówkiem skomentować zachowania księżnej. A było ono w odczuciu
Mair nietypowe jak na kobietę o tak wysokiej pozycji społecznej. Co prawda
Ludwig dzięki korespondencji z panią de Stiradas przekazał im jej wymagania
odnośnie do pracy, jednak nadal wydawało się jej to wszystko nieco osobliwe.
Jako osobista pokojówka miała wstęp najdalej do buduaru, w którym stała
toaletka, obszerna szafa, parawan i szezlong. Wiedziała, że za drzwiami jest
jeszcze znaczna część przeznaczona na prywatne komnaty księżnej. Sypialnia,
prywatna biblioteka, gabinet, toaleta i mały salon. Tam miała wstęp tylko i
wyłącznie Vespera, tak jej przekazał von Kaarloff, gdy podpisywała umowę. O
egzotycznych obyczajach panujących w tym domu miała się dopiero przekonać.
Tego ranka, jeszcze przed śniadaniem, gdy udała się do
buduaru miała przyjemność po raz pierwszy ocenić zwyczaje księżnej de Stiradas
dotyczące stroju i toalety. Było to dość przytulne i intymne miejsce. Ciężkie
kotary wpuszczały niewiele światła, więc podeszła do okien i otworzyła je
wpuszczając świeże powietrze. Okna wychodziły na park, w oddali dojrzała
ogrodnika, który zapewne zaraz po śniadaniu poszedł obejrzeć rosnące tam drzewa
i krzewy, aby ocenić ile będzie z nimi pracy. Rozejrzała się wokół. Wszystkie
meble były dość surowe i oszczędne w zdobieniach. Nie wiedziała w zasadzie co
ma robić, gdyż nie miała dostępu do garderoby księżnej. Wolała jednak stawić
się przed śniadaniem, aby nikt nie zarzucił jej niedbalstwa. Trzeba zrobić
dobre wrażenie pierwszego dnia pracy. Z zamyślenia wyrwało ją ciche
skrzypnięcie drzwi. Do buduaru weszła księżna. Ubrana i uczesana. Tego się nie
spodziewała. Szybko jednak oprzytomniała i ukłoniła się na powitanie. Czuła, że
jej stawy są za stare, żeby dygać jak pokojówki. Vespera skinęła głową i
usiadła przed toaletką. Mair czekała posłusznie aż de Stiradas wyda jej
polecenie. Nie czekała długo.
- Zapnij mi suknię. – Podeszła i dopięła materiał do końca, najwidoczniej
tylko z tym blondynka nie mogła sobie poradzić, gdyż jak oceniła ochmistrzyni
idealnie dobrała pozostałą część stroju i upięła włosy w luźny kok. Jej
niewielką konsternację wyczuła arystokratka sięgając właśnie po papierośnicę. –
Nie ma potrzeby, abyś każdego dnia stawiała się w buduarze tak wcześnie, chyba że
wydam inne dyspozycje. Pewnie dziwi cię, że nie musisz pomagać mi w zakładaniu
pończoch czy gorsetu, ale zapewniam cię, mimo błękitnej krwi mam dłonie jak
każda inna kobieta i ubranie się nie wykracza poza moje zdolności
intelektualno-manualne. W moim poprzednim domu miałam bardzo skromną służbę,
więc umiem sama oporządzić wokół siebie. Od ciebie będę wymagała pomocy, gdy
będzie mi zależało na dokładnym przygotowaniu się do wyjścia. Pytania?
- Jeśli Wasza Miłość pozwoli, mam jedno…
- Słucham. – Vespera zapaliła cygaretkę i podeszła do okna rozkoszując się
zapachem poranka i wiśniowym tytoniem.
- Szanuję wasze zwyczaje, Wasza Łaskawość, jednak do moich obowiązków, jako
osobistej pokojówki należy też dbanie o garderobę, a kiedy nie mam…
- Rozumiem. – odrzekła - Stroje,
które należy odświeżyć będą oczekiwały na ciebie w tej szafie. – Wskazała
dłonią na mebel stojący pod ścianą.
- Jeśli to wszystko, to Wasza Dostojność, pozwoli udać mi się do kuchni,
dopilnować przygotowań do śniadania. -
Vespera odprawiła Mair niedbałym gestem wciąż wpatrując się w krajobraz
za oknem.
Mair
cały czas w myślach analizowała scenę jaka miała miejsce kilka godzin
wcześniej. Zauważyła, że księżna bardzo dba o swoją przestrzeń prywatną. Nie
dopuszcza do niej nawet służby, która była przecież niczym cień. Jej wprawne
oko szybko oceniło wartość stroju nowej pani, jednak krój nie przystawał do
żadnego z jakim do tej pory się spotkała. Bardzo klasyczny, nieudziwniony,
jednak zdecydowanie odbiegający od mody panującej w Achonie. Wczoraj
dostrzegła, że księżna przywiozła niewiele ubrań ze sobą, zastanawiała się
dlaczego. Nagle za plecami usłyszała podniecony szept. To pokojówki z
rumieńcami pochylały się nad gazetą. Spojrzała na nie karcąco, więc szybko
wstały od stołu i pospiesznie zabrały się do pracy. Ochmistrzyni spojrzała
ukradkiem na pierwszą stronę. „Zjadacze czasu znów grasują w Achonie. Pierwszą
ofiarą inkwizytor z Turida Abra”. Poniżej widniało zdjęcie młodego mężczyzny z
podpisem. „Ofiarą tanurantis padł jedyny syn Najwyższego Sędziego, Jamin.
Pogrążona w żałobie i szoku rodzina prosi o uszanowanie tego trudnego dla niej
czasu. Turida Abra na razie milczy w tej sprawie.” W mniejszej szpalcie poniżej
krótki opis kolejnego, wstrząsającego artykułu. Tym razem o „Nord Expressie”, który
mimo poważnego wypadku w drodze do Achony dojechał na dworzec. Mair złożyła
gazetę i zaniosła ją do swojego pokoju. Kiedy z niego wychodziła niemal wpadła
na Ambaina. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Na stare niebiosa, co się stało? – zapytała.
- Przyjechał Dabaon. – odrzekł ściszonym głosem,
jakby bał się, że ktoś usłyszy to imię – Pani właśnie poszła się z nim
rozmówić. Wiesz, że to oznacza kłopoty. – Mair zmarszczyła brwi i podparła boki
rękoma. Lubiła Ambaina, lecz wiedziała też, że był przewrażliwiony zarówno
jeśli chodziło o etykietę jaki i wszelkie plotki mogące narazić pracodawcę na
utratę dobrego imienia.
- Wiadomo może w jakiej sprawie przyszedł?
- Niestety nie. – Mężczyzna rozejrzał się
nerwowo, na szczęście nikogo nie było w pobliżu. – Mam nadzieję, że to nic
poważnego, w końcu jak to wpłynie na reputację…
- Spokojnie, Ambainie, z pewnością wszystko się
wyjaśni. – Mair położyła mu dłoń na ramieniu – Teraz przynajmniej przekonamy
się, czy zatrudnienie się tutaj nie było szaleństwem. – Kamerdyner spojrzał na
nią zdziwiony, a ona tylko uśmiechnęła się przyjaźnie. Ich rozmowę przerwał
dzwonek. Ochmistrzyni była wzywana buduaru księżnej. Bez słowa zostawiła
mężczyznę i pośpiesznie udała się do zachodniego skrzydła. Weszła niemal na
palcach zastając Vesperę odwróconą tyłem do drzwi. Znów wyglądała przez okna na
park.
- Wzywałaś pani?
- Tak. – De Stiradas oderwała wzrok od okna.
Obserwowała jak Maksymilian prowadzi Uladosa, a po chwili w kierunku stajni
zmierzał Dabaon z dwoma inkwizytorami. – Chcę abyś przygotowała drobny
poczęstunek dla pana inkwizytora. Musi ze mną zamienić jeszcze parę słów.
Naparz herbaty. – Mair pogratulowała sobie w duchu, że jeszcze wczoraj przed
spotkaniem zdążyła zamówić w piekarni świeże ciasto i pieczywo.
- Dobrze, przygotuję co należy. Gdzie podać?
- W salonie obok westybulu. Ach, Mair…
- Tak, Jaśnie Pani?
- Powiedz mi. – Księżna podeszła bliżej. –
Dlaczego się nie boisz? Nie jesteś nawet przejęta faktem, że inkwizytor przybył
do tego domu, zaraz po moim pojawieniu się w Achonie. Nie wydaje ci się to ani
trochę podejrzane…?
- Obecność inkwizytora nie jest dla mnie niczym
stresującym, Wasza Miłość. Jak zresztą dla żadnego z mieszkańców tego miasta.
- Doprawdy? – Vespera spojrzała na nią tak jakby
chciała powiedzieć: Bardzo nie lubię
kłamstwa.
- Tak, Wasza Miłość, a lojalność wobec domu
stawiam na pierwszym miejscu, więc jeśli będzie trzeba ukryć zwłoki, to
pierwsza wykopię dół. – Mair wypowiedziała te słowa prosto w twarz księżnej,
która z każdym wyrazem uśmiechała się coraz bardziej.
- Mam zatem nadzieję, że umiesz kopać szybko i
głęboko – zaśmiała się perliście. Służąca już chciała wyjść, gdy zatrzymał ją
głos księżnej. – Zwłaszcza jeśli będziesz musiała wykopać dół dla siebie. –
Twarz Vampyrean nie wyrażała już pogodnego rozbawienia, lecz demoniczną pewność
siebie. Mair skłoniła się i wyszła. Po chwili Vespera opadła na szezlong
oddychając ciężko jakby właśnie stoczyła ciężką walkę. Ostrożnie wyprostowała
nogę, która znów przypomniała o sobie. Teraz ból pojawiał się rzadziej, jednak
był znacznie bardziej dokuczliwy i paraliżujący. Zacisnęła mocno zęby i
przymknęła powieki czekając aż minie. Wiedziała, że jeśli nie wypije w
najbliższym czasie świeżej krwi, ten stan się nie zmieni. Ostrożnie
odchyliła skraj sukni jakby obawiała się nieprzyjemnego widoku. Noga wyglądała
całkiem zdrowo, jedynie linia cięcia była dość sina i to właśnie z tego miejsca
promieniował paraliżujący ból. Vespera prychnęła niezadowolona, lecz nie
odważyła się wstać. Spojrzała w kierunku okna. Liście na wysokich drzewach złociły
się w słońcu. Część z nich była już intensywnie czerwona. Falując na wietrze
przypominały płomienie. Kobieta wpatrywała się w nie zupełnie jakby ten widok
ją zahipnotyzował. Przymknęła oczy, które ją zapiekły, jak gdyby poczuła gdzieś
dym. Ogień. Zawsze ją fascynował, jednak czuła, w głębi siebie, że nie jest jej
sprzymierzeńcem. Znów skierowała swoje spojrzenie w kierunku szyb. Nie
wiedziała dlaczego, ale miała wrażenie, że ciemne konary drzew płoną. Zamrugała
kilkakrotnie, a po jej policzkach potoczyły się łzy. Dopiero po chwili
uświadomiła sobie, że to tylko przywidzenie. Odetchnęła głęboko. Nieco
oszołomiona wstała i podeszła do toaletki. Gdy ujrzała swoje odbicie miała
wrażenie, że widzi kogoś innego. Ostrożnie otarła twarz.
- Dlaczego płaczę? – wyszeptała do siebie.
Spojrzała ponownie w zwierciadło i z przerażeniem odkryła, że jej oblicze
wyraża głęboki smutek i żal. Zamaszystym ruchem otworzyła szufladę i sięgnęła
po cygaretkę, jednak nie mogła wykrzesać ognia z zapalniczki. Wściekła rzuciła
nią o podłogę, a tytoń rozżarzył się, gdy pstryknęła palcami. Ukryła twarz w
dłoniach i postarała się uspokoić, jednak czuła, iż w jej wnętrzu coś zaczyna
drgać i nie było to jej serce. Ono przecież nie biło.
* * *
Maksymilian
obserwował uważnie jak dwóch comarchi pod uważnym nadzorem Dabaona wykonuje
odlew końskiego kopyta. Bezrefleksyjnie gładził zwierzę po sierści
zastanawiając się dlaczego Vespera zgodziła się na jego żądanie. Zdaniem
d’Iscalesa inkwizytor był ostatnią osobą, która mogła prosić o cokolwiek, on
jedynie żądał. Gdyby to nie była Achona to wszyscy trzej dawno stygliby pod
ziemią. Aż uśmiechnął się na samą myśl o trzech trupach pożeranych przez
wielkie mrozy Foklionu. Nagle z zamyślenia wyrwał go dreszcz, który przebiegł
mu wzdłuż pleców. Tknięty przeczuciem uniósł wzrok w górę, ku oknom prywatnych
komnat Vespery. Ujrzał jej profil delikatnie wyłaniający się zza ciężkiej
kotary. Nie zauważyła go albo nie chciała zauważyć. Jej spojrzenie było
utkwione w jednym punkcie i Maksymilian był przekonany, że nie jest nim
stajnia, w której krzątali się inkwizytorzy. Nie potrafił dokładnie określić
gdzie spoglądała. Dostrzegł delikatny ruch zasłony i już jej nie było.
Mężczyzna się zasępił. Dawno nie widział jej w takim stanie. I nie chodziło o
fizyczny uszczerbek na ogólnej kondycji. Vespera przypominała mu teraz
niespokojne morze, na którym w zależności od kaprysu natury panował sztil, a
innym razem sztorm. Zupełnie jakby coś na dnie, od środka ją podburzało
i pobudzało. Chciałby wiedzieć co to było, aby jej pomóc. Czuł, że jego pani
szamoce się jak ptak w zbyt małej klatce. Zadumał się, cały czas miał też
wrażenie, że ich przybycie do Achony nie było zwyczajnym kaprysem de Stiradas.
Postanowił, że jeśli ta sytuacja się nie zmieni, to podejmie z nią ten temat.
Wiedział, że pewnie go odprawi albo wybuchnie gniewem, chciał jednak chociaż
spróbować. Nagle dotarło do niego, że zachowuje się tak jakby się martwił.
Dlaczego miałby się martwić? Czyż to, co do tej pory robił nie należało do jego
obowiązków? Tylko obowiązków. Westchnął. W jego kierunku zmierzali
powoli inkwizytorzy, jeden z nich trzymał w ręku niewielkie pudełko.
Maksymilian odegnał myśli, zupełnie jakby odtrącał natrętną muchę. Dwóch
młodych comarchi skierowało się w kierunku alejki prowadzącej do wyjścia, zaś
Dabaon skłonił się Maksymilianowi i wszedł z powrotem do kamienicy, przy
wejściu oczekiwał go Ambain. Ulados niespokojnie machnął ogonem, zupełnie jakby
przeczuwał, że d’Iscalesa czeka trudna rozmowa z dumną księżną.
Dabaon
czuł się jak zwycięzca. Teraz to tylko kwestia czasu, aż uda mu się znaleźć coś
na tę arystokratkę. Był przekonany, że Vesperę niezaprzeczalnie coś
łączy ze śmiercią Jamina. Jednak bez konkretnych dowodów nic jej nie zrobi, a
siebie tylko ośmieszy. Zatrzymał się w westybulu i rozejrzał czekając, aż
zostanie poproszony do salonu. Starał się dystansować od otaczającego go
piękna, choć mimochodem przyznał w duchu, że zarówno to miejsce jak i wygląd
samej księżnej robi wrażenie. Szybko odegnał jednak ten komplement, nigdy nie pozwalał,
żeby pozory go zwodziły. W końcu najpiękniejsze kwiaty bywają często
najbardziej trujące. Nagle usłyszał ciche skrzypnięcie. Ambain skłonił się i
otworzył drzwi prowadzące do salonu. Inkwizytor poprawił swoje szaty ze
zniesmaczeniem stwierdzając, że powinien zakupić nowe, gdyż te miały już swoje
lata. Vespera przechadzała się wzdłuż okien z dłońmi splecionymi za plecami
zupełnie nie zwracając uwagi na to, że ma gościa. Inkwizytor rzucił przelotne
spojrzenie na stół nakryty do herbaty, jednak gdy kamerdyner chciał go
obsłużyć, ten gestem ręki odmówił, więc starszy mężczyzna po cichu opuścił
pomieszczenie. Księżna w końcu zaszczyciła go spojrzeniem, po czym spokojnie
rzekła:
- Spokojnie, herbata nie jest zatruta. Te zbyt
cenne liście czekały długo, aż ktoś przyrządzi z nich napar – mówiąc to
podeszła do stołu i jakby chcąc potwierdzić prawdziwość swoich słów nalała
sobie trochę napoju do filiżanki. Dabaon milczał jednak przyglądając się jej
ruchom. Zdziwił się, że osoba o takiej pozycji społecznej nie przywołała
służącej, aby ją obsłużyła. Ta osobliwa niezależność Vespery zaintrygowała go.
Zdecydowanie odstawała pod tym względem od dobrze urodzonych mieszkanek Achony.
Niektóre z nich zapewne umarłyby z głodu, gdyby nie podstawiano im talerzy pod
twarz. Naturalnie, takie oderwanie od rzeczywistości raziło Dabaona, jednak
przywykł do niego na tyle, że z czasem przestało go to irytować. Zresztą nie
miał wielu okazji, żeby odwiedzać szlachetnie urodzone panny, jego praca
pochłaniała całą jego uwagę, a nie lubił być zajęty rozmyślaniami o rzeczach, w
jego mniemaniu, trywialnych. Teraz jednak zachowanie Vespery zdało mu się na
tyle egzotyczne, że poświęcił mu chwilę.
- Nie jestem spragniony – odrzekł spokojnie, a
gdy księżna wskazała mu fotel naprzeciwko zignorował to zaproszenie i nadal
stał wwiercając swoje spojrzenie w jej osobę. Ona zaś usiadła wygodnie i
delektowała się naparem czekając, aż jej gość w końcu zapyta o wypadki w Nord
Expressie. W końcu po to tu przybył. – Byłaby, Jaśnie Pani, łaskawa powiedzieć,
co tak naprawdę wydarzyło się podczas pani podróży do Achony?
- Jak sobie pan życzy. Zostaliśmy zaatakowani
przez, najprawdopodobniej, koniokrada. Gdy weszliśmy do prywatnych kwater z
Maksymilianem, moim doradcą – te dwa słowa dokładnie podkreśliła – zobaczyliśmy
jak w przejściu do stajni znika postać. Wówczas poczuliśmy mocne szarpnięcie i
zorientowaliśmy się, że złodziej odłączył nasze trzy wagony. Maksymilian udał
się do ostatniego wagonu, gdzie, jak już wspomniałam, wystraszony Ulados
wydostał się z boksu i stratował koniokrada. Dalej pamiętam wszystko jakby
działo się między uderzeniami serca. Silne szarpnięcie, spłoszone zwierzę
wierzgające w wagonie, przestraszone pozostałe wierzchowce, pożar. Potem
ocknęłam się z powrotem w pociągu, nie wiem jakim cudem, ale Maksymilianowi
udało się dogonić Nord Express w ostatniej chwili. – Vespera starała się
wzbudzić przejęcie tym jak mówiła, ale Dabaon dobrze wiedział, że nie jest to
typ kobiety, która będzie roztkliwiać się nad nieszczęściami, które ją spotkały.
Zrobił jednak współczującą minę wpasowując się tym samym w prowadzoną przez nią
grę. Jak zdążył zauważyć to ona lubiła dominować i dyktować warunki, więc
udając posłusznego partnera w rozmowie miał nadzieję jak najwięcej zyskać.
- Jak wyglądał ten napastnik? – zapytał
wpatrując się w nią z zaciekawieniem.
- Dość sztywno. – Uśmiechnęła się uprzejmie. W
przeciągu jednej chwili jej twarz przestała wyrażać zaniepokojenie a przyjęła
wyraz lodowatej grzeczności.
- Sztywno? O ile dobrze pamiętam Wasza Miłość
powiedziała, że został stratowany.
- Skoro się pan tak upiera to możemy pozostać
przy konsystencji na przykład… - złączyła czubki palców i zmrużyła oczy - … na
przykład marmolady.
- Marmolady. – Powtórzył bezwiednie – Czyli
Wasza Szlachetność nie przypomina sobie nic więcej, co mogłoby nakierować nas
na ewentualnego napastnika? – zapytał. Vespera spojrzała na niego zdziwiona.
- Szuka pan zmarłych?
- Można to tak ująć.
- W takim razie proszę być ostrożniejszym, bo są
bliżej niż się panu zdaje. – Ujęła między palce czarną cygaretkę. – Tak blisko,
że czasami niemal z nami rozmawiają.
- Właśnie na rozmowę liczyłem. – Dabaon
uśmiechnął się paskudnie, lecz ona zupełnie nie zwróciła na to uwagi. – Często
bardzo chętnie wyjawiają swoje sekrety.
- Jeszcze częściej strzegą ich dalej niż po
grobową deskę. – Vespera wstała i otoczona dymem skierowała się ku drugiemu
końcowi salonu. Szła powoli kołysząc biodrami w taki sposób, że niejednemu
mężczyźnie w tej chwili podniosłoby się ciśnienie krwi. Dabaon był jednak przekonany,
że nie ta kokieteria nie jest wycelowana w niego. Dopiero teraz spostrzegł
pierścienie na jej dłoniach, w tym jeden sygnet. Wstał powoli od stołu i
podszedł do kobiety.
- Bardzo dziękuję Waszej Miłości za poświęcony
czas. – Mówiąc to ukłonił się, a Vespera od niechcenia podała mu swoją dłoń,
którą delikatnie ucałował. Jej twarz była zupełnie pozbawiona emocji. Nic mu
nie odpowiedziała ani go nie pożegnała, więc szybko opuścił salon. Wzrok
czuwającego pod drzwiami Ambaina odprowadził go aż pod samą bramę.
* * *
Słońce
niedawno zaszło i w powietrzu unosił się jeszcze zapach ciepłego, jesiennego
popołudnia. Vespera wyciągnęła się w swojej trumnie i oparła wygodnie o
poduszkę. Przeglądała od niechcenia gazetę próbując dowiedzieć się jak
najwięcej o tym, co dzieje się obecnie w Achonie. Rozmowę z Dabaonem uznała za
bardzo udaną. Nie wiedziała dlaczego, ale ten człowiek ją bawił. Czuła, że może
stanowić dla niej problem odkąd go tylko zobaczyła na dworcu, lecz dopóki jego
podejrzenia opierały się na zasadzie przeczucia i uprzedzeń do niej jako kogoś
spoza Achony, to nie mógł jej nic zrobić. Nim złożyła gazetę i położyła obok
trumny, spojrzała ponownie na przeczytane artykuły. Jeden o śmierci syna
Najwyższego Sędziego Achony, drugi o wypadku Nord Expressu. Zaśmiała się do
siebie. Jak przybyć do obcego miasta, to z przytupem. Splotła palce i oparła
dłonie o podbródek. Jej myśli zaprzątał teraz pomysł, aby udać się na oględziny
zamku de Cessy. Po obiedzie dotarł do niej krótki list od Ludwiga, który
informował ją, że wszystkie prace wykończeniowe w tym miejscu dobiegły końca i
można będzie w najbliższym czasie rozejrzeć się za meblami niezbędnymi do
wystrojenia wnętrz. Vesperze niezbyt to się uśmiechało, jednak gdy przypomniała
sobie jak poprzedni właściciel urządził posiadłość to jej poczucie estetyki
krzyczało z rozpaczy i płakało w kącie. Westchnęła i powoli wstała z trumny.
Najbardziej oddalony od reszty kamienicy narożny pokój, którego okna, w
przeciwieństwie do pozostałych, były mniejsze a szkło było grubsze i mleczne, stał
się jej sypialnią. Najwidoczniej czyjeś plany względem tego miejsca zmieniły
się w trakcie budowy. Księżnej jednak to nie to przeszkadzało, wręcz
przeciwnie. Spokojnie przeszła do przylegającego obok małego salonu, podeszła
do okrągłego stolika, na którym stała karafka z czerwonym winem i nalała go
sobie do pięknie zdobionego, kryształowego kieliszka. Po chwili usłyszała ciche
pukanie do drzwi i nim zdążyła odpowiedzieć, w progu stanął Maksymilian.
Skłonił się i spojrzał na nią tak, że wiedziała, iż nie zdoła uniknąć rozmowy z
nim. Nie uważała za koniecznie tłumaczenie się z czegokolwiek swojemu doradcy.
Skoro już tutaj przyszedł, przekraczając progi jej prywatnych kwater, musiał
mieć ku temu ważny powód.
- Dlaczego bez wahania przystałaś na prośbę Dabaona?
– odezwał się pierwszy.
- Ależ to dziecinnie proste. – odrzekła i
usiadła w fotelu. - Chciał mnie oszukać albo powiedzieć półprawdę i dobrze
wiedział, że w obu przypadkach mogę wykorzystać to na jego niekorzyść, gdyby
doszło do konfrontacji. Wybrał drugi wariant, co pokazuje jak zdesperowany lub
chaotyczny jest w swoim działaniu. Ale skoro ja byłam tak miła i zgodziłam się
na wykonanie odlewu, to następnym razem nie omieszkam tego wykorzystać. Dabaon
jest teraz moim dłużnikiem. Nie sądziłam jednak, że będzie tak nieroztropny.
Pochopna decyzja przyjazdu tutaj, zaraz po wizycie w terenie, na dodatek
powodowana emocjami odsłoniła jego wszystkie słabe punkty. A ja skrzętnie z
tego skorzystałam. – Upiła łyk wina. Było rozkosznie cierpkie.
- Skąd wiesz, że był na miejscu zbrodni?
- Żartujesz chyba? Przecież od razu wyczułam
zapach porannej rosy, mgły, wilgotnego powietrza, ziemi i dość świeżej krwi.
- I jesteś pewna tego, że odlew kopyta Uladosa w
porównaniu z tym, co znalazł w lesie nic mu nie da? Aż tak bardzo pewna?
- Jak najbardziej. – Spojrzała na niego
uśmiechając się zadziornie. Takie małe chwile triumfu wprawiały ją w iście
szampański nastrój. Dawno nie widział jej tak zadowolonej. – Poza tym, dość
często mam rację, nieprawdaż?
- W zupełności, Wasza Miłość. – Skłonił się i
skierował do drzwi.
- Ach, Maksymilianie, jednak wizyta Dabaona
skłoniła mnie do refleksji… - Splotła
palce i oparła o nie podbródek wpatrując się w niego intensywnie.
- Jakiej natury, moja Pani? – zapytał
zaintrygowany.
- Dlaczego właściwie nie mam stajennego? – Po
chwili zaśmiała się perliście.
* * *
Słońce
niemal zniknęło za horyzontem, gdy Dabaon wszedł do swojego gabinetu. Zazwyczaj
przebywał tutaj sam, więc nie dbał zbytnio o porządek. Nie znaczyło to jednak,
że był niedbały. Po prostu to, co inni mogliby uznać za bałagan dla niego było
idealnym rozłożeniem przedmiotów w pomieszczeniu. Książki sięgały sufitu
obciążając szereg półek. Większość miejsca w pokoju zajmowało solidne dębowe
biurko, na którym leżały pergaminy, listy, notatki i przybory do pisania. Tym
razem centralne miejsce na blacie zajmowały dwa drewniane pudełka, starannie
obwiązane i oznaczone napisem: OSTROŻNIE! Dabaon spojrzał na nie i uśmiechnął
się. Wiedział co się w nich znajdowało. Nie spieszył się z ich otwarciem. Każda
chwila zbliżająca go do wyczekiwanego i przewidzianego triumfu była niczym łyk
słodkiego szampana. W końcu usiadł przy biurku i położył dłonie na drewnianych
zamknięciach. Cieszył się, jakby tylko on miał poznać sekret kryjący się w tych
pudełkach. Jednak większą radość sprawiał fakt, że niedługo ten sekret poznają
wszyscy, a on będzie jego głosicielem. Wtajemniczając achończyków stanie się
ważną personą. Nigdy żaden z inkwizytorów nie mógł piastować ważnego urzędu,
mieli tylko pilnować równowagi między ludźmi a innymi stworzeniami, lecz Dabaon
wiedział, że jego spryt i inteligencja tylko gnuśnieją na tej posadzie. Szansa
jaka stanęła przed nim właśnie teraz mogła przenieść środek ciężkości władzy w
Achonie. Oczywiście nie od razu i nie tak diametralnie jakby tego chciał,
jednak bycie zauważonym w takiej sytuacji było dla niego bardzo korzystne.
Westchnął zadowolony i powoli zaczął unosić drewniane wieko pudełek. Najpierw
jego oczom ukazała się spora ilość siana i pociętych gazet. Delikatnie je
rozgarnął i powoli wyciągnął dwa gipsowe odlewy. Położył je obok siebie i
zapalił lampkę biurową. Całkiem niedawno Turida Abra została podłączona do
sieci elektrycznej i choć jej pracownicy podchodzili do tego wynalazku z
rezerwą, to światło było lepsze niż w przypadku świec. Nagle uśmieszek spełzł z
ust Dabaona. Zaczął nerwowo przyglądać się odlewom. Coś w nich nie pasowało.
Nie były identyczne. Ten pobrany z miejsca zbrodni był niemal idealnym
odciskiem zwierzęcia parzystokopytnego. Takiego jak jeleń. Natomiast ten
pobrany od ogiera Vespery miał kształt końskiego kopyta. Nawet ogólna forma się
nie zgadzała. Jeden był duży, ale dość podłużny i smuklejszy, zaś drugi
bardziej okrągły. Inkwizytor zacisnął mocno dłonie w pieści, aż mu kostki pobielały.
Nie takiego obrotu sprawy się spodziewał. Przypomniał sobie właśnie pewną
siebie Vesperę i jej twarz wyrażającą uprzejme znudzenie jego osobą. Nie
wytrzymał. Uderzył z całych sił w blat biurka, aż oba odlewy podskoczyły, na
szczęście nie ucierpiały w związku z jego wybuchem gniewu. Czuł bolesne
pulsowanie krwi w żyłach, wszystkie mięśnie miał napięte do granic możliwości,
a w głowie pojawiały się tylko fantazyjne i poetyckie inwektywy pod adresem
księżnej. Bo o tym, że niezgodność odlewów, to jej sprawka był bardziej niż
przekonany. Wciągnął nerwowo powietrze, a jego twarz wyrażał taki grymas, że
mimo ogólnie przyjętej akceptacji faktu, że do kanonicznej piękności było mu
daleko, to teraz trudno byłoby go przypasować nawet do przeciwnej kategorii
estetycznej. W końcu nawet brzydota była w świecie artystycznych doznań mocno
ograniczona – powinna trzymać się w ryzach dobrego smaku. Nagle rozległo się
pukanie do drzwi. Dabaon musiał szybko się uspokoić. Schował odlewy z powrotem
do pudełek, a te z kolei do szafki biurka. Nie chciał, aby ktokolwiek widział
go tak wzburzonym. Odetchnął głęboko i dopiero po dłuższej chwili rzekł
ściszonym głosem:
- Wejść. – Do jego gabinetu wszedł szczupły
chłopak, dość wysoki. W jego wątłej posturze było coś niepokojącego. Długie
ręce i nogi, lekko zapadłe policzki sprawiały wrażenie, że wyglądał jak cień.
Jednak mimo mizernej budowy ciała w jego oczach dało się dostrzec
niebezpiecznie inteligentny błysk. Nie przekroczył progu, tylko ukłonił się i
rzekł:
- Wezwanie do domu Najwyższego Sędziego. – Po
czym odszedł. Dabaon zamrugał kilkakrotnie, jakby miał wrażenie, że to czego
przed chwilą był świadkiem było jakimś złudzeniem. Przybysz nie zamknął za sobą
drzwi, co oznaczało, że zapewne będzie czekał na niego. Nie należało więc zwlekać,
skoro wezwanie pochodziło od Avidana, Najwyższego Sędziego Achony. Przed
budynkiem Turida Abra czekał przygotowana dorożka, przy której stał wychudzony
młodzieniec, który jak tylko dostrzegł zbliżającego się Dabaona wskoczył na
kozła. Po chwili ciszę tego spokojnego, jesiennego wieczoru zakłócił chlast
bata i pojazd znikł w ciemnych uliczkach. Comarchos zaczął zastanawiać się cóż
skłoniło Avidana do wezwania go w tak później porze. Przyjęło się, że wieczory
są zarezerwowane dla rodziny lub też najbliższych przyjaciół, zaś sprawy
oficjalne omawiano w świetle dnia. Oczywiście od tej niepisanej reguły istniał
szereg wyjątków, czego wieczorna wizyta w domu Najwyższego Sędziego była
dowodem. Inkwizytor szybko spostrzegł, że zbliżają się do posiadłości od tylnej
bramy, przeznaczonej tradycyjnie dla służby. Dorożka wjechała w bardzo wąską
uliczkę, ledwo mieszcząc się między murami i zatrzymała przy niewielkiej
furtce. Miejsca starczyło, aby Dabaon mógł szybko wyskoczyć z pojazdu i od razu
wejść na teren domostwa Najwyższego Sędziego. O tej porze roku nikt nie
zauważyłby kto tak naprawdę wszedł przez furtkę. Ciemność i ciasnota przejścia
osłaniała tajemniczego gościa swoim płaszczem. Inkwizytor szybko narzucił na
głowę kaptur i korzystając z tego, że rozłożysty dąb swoimi gałęziami osłaniał
cały dziedziniec przemknął w kierunku jedynych drzwi, zza których wyłaniały się
stonowane smugi światła. Za nimi znajdował się, jak się okazało, malutki pokoik
i dalej wąski korytarz. Znajdował się w części przeznaczonej dla służby.
Rozejrzał się uważnie, nie chciał, aby ktoś go zauważył. Na szczęście usłyszał
kroki piętro wyżej – najwidoczniej dopiero teraz służący spożywali swoją
kolację. Zmrużył oczy, aby przyzwyczaić się do panujących ciemności. Dopiero po
chwili dostrzegł cienką, delikatną linię, która jaśniała wśród mroku. Ostrożnie
i powoli ruszył w tym kierunku. Po omacku natrafił na ścianę, wymacał coś na
kształt zawiasów. Pchnął lekko w miejscu, które wydawało mu się zbyt cienkie
jak na zwykłą ścianę. Ukryte drzwi bez ani jednego skrzypnięcia uchyliły się
niewiele, lecz na tyle, że mógł przejść bez przeciskania się. Dyskretnie wszedł
do skromnego buduaru. Rozejrzał się uważnie. Dlaczego Avidan miałby prosić go o
spotkanie z pokoju dla kobiet? Okna były szczelnie zasłonięte. Niewielki ogień
w kominku oświetlał tylko stojące nieopodal dwa fotele i stolik. Reszta pokoju
była pogrążona w ciemnościach. Dabaon podszedł bliżej źródła światła, gdy w
głębi pokoju ujrzał delikatny błysk. Wytężył wzrok i dostrzegł skąpo oświetloną
złotą ramę lustra, które zasłonięto ciężkim, czarnym materiałem. Na znak
żałoby. Skupiony tak na tym aby przyzwyczaić wzrok do gry światło-cieni nie
zauważył niewielkiego ruchu za plecami. Zza ciężkiej kotary wyłoniła się postać
obleczona w czerń. Koronkowa woalka zasłaniała niemal całą twarz. W niewielkim
świetle było widać tylko wąskie, ciemnoczerwone usta ściągnięte w grymasie
bólu.
- Witaj Dabaonie. – Mężczyzna gwałtownie się
odwrócił powstrzymując się od ukazania swojego zdziwienia. A zatem to nie Avidan,
lecz jego małżonka wezwała go na to spotkanie. Ciekawie, coraz ciekawiej – na
jego usta wypełzł złośliwy uśmiech, nad którym nie umiał zapanować. Kobieta nie
omieszkała tego zauważyć. – Cóż jest tak zabawnego w obrazie matki w żałobie?
Czyżbyś nie żałował swego towarzysza?
- Nie, pani, po prostu jestem nieco… -
pospiesznie szukał odpowiedniego słowa - …zaskoczony tym zaproszeniem.
- Nie udawaj zdziwienia, oboje dobrze wiemy, co
takie spotkanie oznacza. – Dopiero teraz, gdy kobieta odwróciła się plecami do
niego, mógł się jej przyjrzeć. Ciężka suknia z czarnego materiału była godna
matrony i kobiety w żałobie, jednak nie odejmowała stojącej przed nim osobie
lekkości. Elisaweda, żona Avidana i matka w żałobie po Jaminie. Po chwili
odezwała się ponownie. – Powiedziano mi, że mojego syna zabili tanurantis. Nie
było nawet czego identyfikować. Avidanowi udało się jedynie odzyskać część
prywatnych rzeczy należących do Jamina. – Elisaweda mówiła spokojnie, jej głos
starannie maskował rosnące wzburzenie.
- Przykro mi – rzekł sucho Dabaon. Widział już w
życiu wiele tragedii i zbrodni, jego rozmówczyni nie była jedyną kobietą, która
straciła kogoś bliskiego. Jednak na podstawie swoich obserwacji inkwizytor
wiedział, że Elisaweda będzie pragnęła czegoś więcej. Czegoś, czego jej mąż nie
będzie mógł, ze względu na zajmowane stanowisko, zaoferować. Zemsty.
- Dabaonie, chcę żebyś dowiedział się kto zabił
mojego syna. Nie wierzę, że to dzieło zjadaczy czasu, a nawet jeśli, byli tylko
wynajętymi mordercami. Pracującymi na czyjeś zlecenie. Chcę wiedzieć
czyje. – W oczach Elisawedy, gdy odwróciła się do inkwizytora błysnęła żądza
odwetu za wyrządzoną krzywdę. Była dość spokojną osobą, do większości wydarzeń
podchodziła w sposób neutralny i obojętny. Miała jednak jeden wrażliwy punkt.
Był to jej jedyny syn, Jamin.
- Oczywiście, jednak zdajesz sobie sprawę, że
będę musiał mieć dostęp do jego rzeczy, a co za tym idzie mogę odkryć dość
nieprzyjemne dla ciebie fakty o jego życiu. – Mężczyzna doskonale wiedział, że
Jamin nie stroni od ryzykownego towarzystwa i zapewne też od nie mniej
gorszących czynów. Jako syn Najwyższego Sędziego czuł, że może więcej, jednak
często jego szemrane kontakty pozwalały wytropić kryjących się nieludzi. Dopóki
tylko stąpał po granicy między światłem a mrokiem, Dabaon nie zwracał mu uwagi
i wszelkie obserwacje dotyczące jedynego syna Avidana zachowywał dla siebie.
Teraz najwidoczniej komuś nie spodobało się to, że Jamin balansuje między dwoma
światami. Komuś, kto sam jest esencją tych dwóch przeciwieństw: blasku i
ciemności.
- Dabaonie, jestem jego matką, ale nie jestem
ślepa. Zdawałam sobie sprawę, że mój Jamin niejednokrotnie spotykał się lub
korzystał z usług istot nieludzkiego pokroju. I dlatego proszę ciebie, byś
zajął się tą sprawą. Pracowaliście razem, wiesz zapewne o wiele więcej niż ja
byłam w stanie się domyślić. Gdzieś w tym mieście krąży jego morderca. – Twarz
Elisawedy, choć bardzo piękna, była naznaczona smutkiem i nieuchronnie
uciekającym czasem. Ciemne oczy wyglądały niczym dwie krople czarnego atramentu
na marmurowo białej kartce, jednak w ich blasku skrzyła się niebezpieczna
energia, którą Elisaweda mogła skierować i skoncentrować na różnych
działaniach. Żona Najwyższego Sędziego cieszyła się wielkim szacunkiem
achońskiej socjety. Zawsze w centrum uwagi podczas wielu wystawnych balów i
spotkań umiała szybko dowiedzieć się najnowszych informacji dzięki sprawnej
sieci dam, które w ramach zabicia nudy plotkowały przy ciastkach i herbacie.
Elisaweda miała tę zaletę, że spośród morza nonsensownych informacji umiała
wyłowić takie, których znaczenie, wbrew pozorom, było szalenie istotne dla niej
i jej rodziny. Jamin był jej oczkiem w głowie, a jego decyzję o wstąpieniu w
szeregi inkwizytorów mocno odchorowała. Przywdzianie czarnych szat oznaczało bowiem
odrzucenie swojej dawnej tożsamości, pozbycie się nazwiska, majątku i stanie
się niemal pozbawionym biografii stróżem prawa. Dabaon zastanawiał się jaki
właściwie jest jego stosunek do tej kobiety, bowiem z pewnością nie pozostawała
mu obojętna. W tej chwili widząc jej determinację i żądzę zemsty odczuwał
względem niej tylko jedno – szacunek.
- Dobrze, przez wzgląd na pamięć o Jaminie
spełnię twoją prośbę – odrzekł sucho. Nie chciał wyjść przed Elisawedą na
uczuciowego głupca. Tutaj zemsta stanowiła zaledwie pierwszą scenę sztuki.
Pierwsze takty symfonii. Niewiele było takich sytuacji w jego życiu, ale tym
razem inkwizytor czuł, że stawka może być znacznie wyższa.
- Twoja zgoda nie jest wynikiem sentymentu jakim
darzyłeś mojego syna. Wiem, że chcesz czegoś więcej i ja mogę ci to ofiarować,
ale wiesz jaki jest warunek – głos Elisawedy był teraz dość niski, melodyjny,
nawet pociągający. Kobieta podeszła do kominka i w zamyśleniu wpatrywała się w
płomienie oczekując na odpowiedź Dabaona. Chciała mieć pewność, że mimo
półsłówek zrozumieli się wystarczająco dobrze. Cisza wypełniająca buduar była
niczym przypieczętowanie ich paktu. Inkwizytor przyklęknął na jedno kolano i skłonił
się przed swoją zleceniodawczynią.
- Zrobię co tylko zechcesz – wyszeptał cicho, a
na jego ustach znów pojawił się ten przykry uśmiech satysfakcji. Elisaweda
bardzo dobrze wiedziała jakiego spośród comarchi wybrać. Wiedziała doskonale,
który z nich jest równie bezwzględny, co skuteczny; a nade wszystko
inteligentny. Nie potrzebowała zwykłego posługacza, który niczym pies myśliwski
wytropiłby ofiarę. Ona pragnęła przeciągnąć swoją zemstę i zniszczyć tego, kto
ośmielił się zabić jej jedynego syna.
- Chcę głowy – rozkazała uśmiechając się
przebiegle. Ogień z kominka nadał teraz jej twarzy wyjątkowej surowości.
Wyglądała niczym rzeźba przedstawiająca alegorię sprawiedliwości. Jednak żona
Avidana nie miała związanych oczu. Dabaon wstał, skłonił się nieznacznie i
wyszedł dokładnie tą samą drogą, którą przyszedł. Doskonale wiedział czyją
głowę ofiaruje Elisawedzie.
* * *
Mrok
nocy otulił płaszczem całą Achonę. Powoli zapalano lampy gazowe, które niczym
pojedyncze ogniki rozjaśniały ulice. Zapowiadał się jeden z tych ostatnich,
ciepłych jesiennych wieczorów. Vespera zapragnęła skorzystać z uroków aury.
Taka noc jak ta pobudzała jej apetyt. Chciała poczekać jak całe miasto
spokojnie ułoży się do snu i wyruszyć na łowy. Wiedziała bardzo dobrze, że brak
świeżej krwi może wpłynąć negatywnie na jej kondycję. Noga cały czas dawała o
sobie znać, co coraz bardziej ją irytowało. Zwłaszcza po tym, co zaszło w
buduarze. Chwilę wcześniej niepostrzeżenie opuściła swoją kamienicę i niczym
cień przemknęła na peryferia Achony. Teraz skrywała się wśród opustoszałych
ruin i obserwowała uważnie miasto. Wiedziała, że nie zna jeszcze na tyle tego
miejsca, aby ryzykować i zapuszczać się wprost do centrum. Osłonięta bujną
roślinnością przechadzała się po murach rozkoszując się zapachem lekkiego,
jesiennego powietrza.
Dawno nie czuła się tak spokojna i tak wolna.
Przymknęła oczy i zaczęła się wsłuchiwać w odgłosy cichnącej metropolii. Każdy
dźwięk przypominał jej pojedynczy akord w kompozycji życia. Skupiła się na tych
najdelikatniejszych i najsłabszych uderzeniach, przypominających minimalne
drgnięcie strun. Rozchyliła ostrożnie usta i oblizała wargi. Teraz pragnęła
tylko dwóch rzeczy: krwi i tytoniu. Uśmiechnęła się do siebie nasłuchując
symfonii życia. W świetle księżyca błysnęły ostre, kilkucentymetrowe kły. Gdy
chmury gnając przez niebo zasłoniły kurtyną ciemności ruiny, w mroku można było
dostrzec dwoje gorejących żądzą krwi oczu. Vespera złączyła się z cieniem i
ruszyła przed siebie nasłuchując instynktownie kolejnych taktów życia. Jej
ruchy, szybkie i dokładne, niedostrzegalne dla zwykłego śmiertelnika, nie były
pozbawione gracji. Zatrzymała się w zaułku między wąskimi uliczkami i czekała.
Czuła jak kolejne odgłosy cichną i skupiła się na jednej melodii. Gwałtowne
szarpnięcia spazmatycznie sygnalizowały niechybny koniec. Coraz bliżej i
bliżej. Wszystko przestało się liczyć poza tym jednym dźwiękiem. Odgłosem
przerażonego życia. Vespera otworzyła oczy i gdy tylko chmury znów zasłoniły
niebo wynurzyła się w zaułka.
W ułamku sekundy muzyka, której nasłuchiwała
ucichła, a usta wypełniła gorąca krew. Skupiając całą swoją osobę na chwili
posiłku zupełnie straciła poczucie czasu i rzeczywistości. Słyszała tylko bicie
swojego serca, które łopocząc w klatce piersiowej przypominało zbuntowanego,
targanego spazmami euforii ptaka szamoczącego się w zamknięciu. Nawet nie
poczuła, gdy pod jej stopami rozsypał się proch oznaczający koniec
biesiadowania. Przelała całe życie z tej istoty w siebie, co do kropli, aż
pozostał tylko pył. Oparła się o mur oddychając ciężko i wsłuchując się w
absolutną ciszę jaka zapanowała wokół niej. Otarła usta dłonią i starannie
oblizała palce. Czuła się nieznośnie nieobecna i obezwładniona życiem.
Nie pamiętała jak dotarła
do swojej komnaty. Nim zasnęła zdążyła zapalić cygaretkę i oddając się
ekstatycznej analizie minionych chwil powoli odpływała w sen. Jednak ten nie
był łaskaw przynieść ukojenia. Gdy tylko zamknęła oczy nawiedziły ją
niepokojące i niewyraźne obrazy. Jeden z nich poruszył ją na tyle, że poderwała
się z trumny niemal jak oparzona. Usiadła pod ścianą i wpatrywała się niemo w
miejsce swojego, niemal wiecznego, spoczynku. Odetchnęła głęboko, gdy
uświadomiła sobie, że nic z tego, co widziała nie było rzeczywiste. Niebo
stawało się coraz bardziej szare, a potem złociste. Za oknem tańczyły złote
liście niczym ogień na stosach.
Ładny, ciekawy rozdział. Długo czekaliśmy, ale warto było. Miła lektura.
OdpowiedzUsuńMiło mi słyszeć.
UsuńMam nadzieję, że za V zabiorę się tak jak przewiduję, czyli na początku lipca. :)
Pozdrawiam!
~Saya
Super rozdział, czekam na V <3
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że się podobał!
Usuń~Saya
Ten rozdział podniósł mi ciśnienie!!!
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że teraz zacznie się ostra akcja z Dabaonem, musi być strasznie wściekły i żądny walki z Vesperą. Mam wrażenie, że trochę go ona jednak lekceważy, że nie jest aż tak wielce super potężny, że jej nie dorównuje tak czy siak.
Ogółem ujmując moje wrażenia to rozdział bardzo mi się podobał, ciekaw jestem tej sztuczki z podkową, jak to wyszło, że to jednak nie był Ulados...
Och, co do Dabaona masz rację, nie popuści teraz Vesperze, ale teraz przynajmniej wie, że takie bezpośrednie starcia nie są dobre. Zatem będzie musiał inaczej ją podejść.
UsuńMasz rację, Vespera go lekceważy, ale nie w do końca, ona w ten sposób go prowokuje, chce zobaczyć na co go stać. Jeśli idzie o "sztuczkę" to myślę, że niedługo powinno się wyjaśnić, dlaczego odlew odcisku Uladosa i ten z lasu okazały się inne. Stay tuned!
~Saya
Jutro skomentuje bo teraz nie mam czasu, ale na ten momencik: WIELKIE OGROMNE WOW! I USZANOWANIE DLA AUTORKI.
OdpowiedzUsuńWow, Autorka taka uszanowana, wow, akcja taka wartka, wow, intrygi takie skomplikowane, wow, czasu niewiele, wow, komentarz taki oczekiwany, wow!
UsuńUszanowanko dla czytelnika!
~Saya
Komentarz napisany tuż po vipowskim przedpremierowym przeczytaniem IV rozdziału.
OdpowiedzUsuńNiech inni czytelnicy widzą jak mi się podoba, a co!
Naprawdę uwazam, że niesamowicie wyszedł ten rozdział. Tak od samego początku po ostatnie słowo. Bardzo mi się podoba nie tylko dlatego że w sumie sporo się dzieje, ale też bo przedstawia postacie pod różnym kątem i to bardzo dobrze widać. Odniosłam wrażenie, że narrator jest bardzo wyważony, nie powiedziałabym że obiektywny choć czuć pewnego rodzaju dystans, wydaje się jakby doskonale znał wszystkie myśli postaci ich plany, marzenia i oczywiście to, co ich czeka, ale myślę że dość wyjątkowe jest to, że narrator przekazuje wiele rzeczy pomiędzy wierszami, czasem też pół żartem pół serio, troszkę dygresje, przynajmniej takie mam skojarzenie. Bardzo bardzo me love, to wprowadza nastrój i podsyca emocje, a i skłania do większego wczytywania się w słowa. Mnóstwo jest tekstów, które mnie rozbawiły jak na przykład kopanie dołków, stajenny, a i wizja wściekłego Dabaona jest dość zabawna, z dozą satysfakcji. Tak bardzo był przekonany o tym że już tak szybko uda mu się znaleźć coś na Vespere, powiązać ją ze zbrodnią, a tu lipa. Cóż, bedzie musiał się o wiele bardziej natrudzić a i niema pojęcia po jak bardzo kruchym lodzie stąpa i jak blisko jest przekroczenia granic, ktorych wolałby nie przekraczać. Bardzo podobała mi się scena, jak w sumie wszystkie ale to #szczegół, rozmowy Vespery z Dabaonem przy herbacie gdy mówią o zmarłych. Ohwell, czasmi to czego szukamy jest tak blisko. A już w ogóle zachowanie Vespery to coś cudownego, idealnie przedstawiłas to jak ona się czuje i to jaka jest, nie pokazuje swoich uczuć, nie pokazuje siebie. Tak jak służba nie ma dostępu do jej osobistych komnat tak chyba nikt lub z nielicznymi wyjątkami, nie ma dostępu do Vespery. Wyobrazilam sobie jej uśmiech jakby widziała Dabaona w jego gabinecie. Jej pewność siebie jest czytelna, oczywista ale nie jest napuszona czy przesadzona w te stronę, która irytuje, jej pewność wzbudza szacunek i z calym zachowaniem i słowami spójnie obrazuje klasę, bardzo mi się to podoba. Jeszcze moment gdy Maksymilian widzi jak wygląda przez okno i o niej myśli, wydaje mi się ze ta scena bardzo wiele mowi, a niewiele osób bedzie w stanie to odczytać. Skojarzylo mi się to z fotonami, neutrino, takie czastki ktore bardzo trudno jest zaobserwowac i nie wiadomo precyzyjnie gdzie i w ktorym momencie się pojawia, tak jak takie chwile Vespery, gdzie to jej spojrzenie, zaduma, była tak ulotna, eteryczna, że w pewnym sensie moglaby umknąć w mgnieniuoka, a Maksymilian dobrze ją zna i dkatego może widzi troszkę więcej, aczkolwiek odnoszę wrażenie ze nie zna jej aż tak dobrze, wie oczywiscie o jej pogladach, klasie itd ale nie ma tej głębi. No, ale tam nikt nie ma dostępu. Dalej spodobała mi sie Mair, skojrzanie oczywiscie z Downton i taki kliamatmi służby, mniejszych ploteczek, uwag i obowiązków. Pamiętam co o niej opowiadalaś i nie mogę się doczekać rozwinięcia jej historii. Ah, Elisaweda zrobiła na mnie wrażenie, kobieta która pragnie zemsty to niebezpieczna kobieta i bardzo to czuć, to że jest zdeterminowana, skojarzyla mi się z taką ice lady, zimna i wyrafinowaną. Dabaon mnie bawi w tym rozdziale tak jak Vespere i troche smuci gdyby tak zadumac się nad jego myslami są takie... nie do konca wiem jak to określić ale wydaje mi się ze w jego zyciu brakuje mu wielkich celów, które pobudzalyby jego inteligencje, ze on pragnje wyzwań, w których mógłby udowodnić swoją inteligrncje, swój spryt, ale może niekoniecznie dla poklasku ale dla swojej satysfakcji, dla swojego ego. Umiejętny gracz, ale widać że jest słabszy od Vespery.... chyba ze to na właśnie takim wrażeniu mu zależało.
Love w bieseł ♥
Kochana! <3
UsuńCieszę się, że tak się podobał rozdział!
I niech inni wiedzą, a co!
Bardzo podobało mi się to co napisałaś tutaj:
"Skojarzylo mi się to z fotonami, neutrino, takie czastki ktore bardzo trudno jest zaobserwowac i nie wiadomo precyzyjnie gdzie i w ktorym momencie się pojawia, tak jak takie chwile Vespery, gdzie to jej spojrzenie, zaduma, była tak ulotna, eteryczna, że w pewnym sensie moglaby umknąć w mgnieniuoka".
Czasami dziwię się, że sceny, do których aż na tyle nie przywiązywałam uwagi albo nad którymi nie spędziłam tyle czasu tak bardzo mogą przyciągnąć uwagę czytelnika. Pamiętam, że w Miniaturze też były takie fragmenty. Miło się czyta takie reakcje, bo wtedy wiem, że tekst trzyma równy poziom.
Love w bieseł i do przeczytania w następnym rozdziale "Blodeweud"/"SSTDK"! <3
Saya
Gdzie nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńCo się dzieje?
Piszesz?
Czy pojawi się kolejny?
Zapomniałaś o Vesperze?
To już rok! Prawie, prawie rok.
Czekam.
Witaj Anonimowy!
UsuńNie, nie zapomniałam o Vesperze, cały czas krąży po mojej głowie, niemniej jednak weszłam w taki etap w życiu i w rozwoju osobistym, że muszę teraz skupić się na innych priorytetach. Rozdział się pisze, bardzo, bardzo, bardzo powoli, ale obiecała.m sobie teraz, że skoro mam więcej czasu to wezmę się za pisanie. :)
Pozdrawiam,
~Saya
Sayo, powiedz proszę, czy pojawi się kolejny rozdział Blodeweud?
OdpowiedzUsuńNiedawno odkryłem Twojego bloga i nie mogę doczekać się następnej porcji historii o Vesperze.
Pozdrawiam Cię i weny życzę.
Olaf
Dziękuję Olafie za miłe słowo!
UsuńCzyżbyś był nowym czytelnikiem, który przybył od Sary? :)
Postaram się usiąść w wakacje, jak tylko moja głowa będzie mniej zajęta codziennymi obowiązkami. "Chwilowo" zawiesiłam swoją działalność na blogu i asku, ponieważ mam sporo na głowie. Chcę przede wszystkim opisać sobie w notatkach dobrze świat przedstawiony, w tym rasy, aby nie było potem zgrzytów logicznych w akcji.
Pozdrawiam serdecznie i do następnego rozdziału!
~Saya
Nie, czytałem już dawno :].
UsuńMam nadzieję, że szybko znajdziesz czas by się tym zająć!
Upływ czasu każe mi domyślać się, że wciąż jesteś pochłonięta innymi sprawami, ale chcę żebyś wiedziała, że czekam z tą samą ciekawością.
UsuńPozdrawiam
Olafur!
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Niestety tak, jestem zajęta bardzo jedną sprawą, ale wasze dobre słowa (twoje i Antoniny) sprawiły, że dostałam przysłowiowego "powera", skończę to, co mnie blokuje do pisania rozdziału i ruszam z kopyta do pracy! <3
~Saya
ROZDZIAŁ. ROZDZIAŁ. ROZDZIAŁ. ROZDZIAŁ. ROZDZIAŁ. ROZDZIAŁ. ROZDZIAŁ.
OdpowiedzUsuńSayo, pobudka! :*
Witaj, Sayo.
OdpowiedzUsuńTrafiłam wczoraj na Twojego bloga (od sstdk) i dzisiaj przeczytałam wszystkie dostępne rozdziały Blodeweud. Przyznaję, że to co piszesz podoba mi się i bardzo chciałabym móc czytać kolejne rozdziały. Czuję się podobna do Vesery i trochę już się identyfikuję z nią, jestem ciekawa przez co przeprowadzisz jej postać.
Pozdrawiam!
Antonino!
UsuńBardzo dziękuję za te ciepłe słowa!
Nie sądziłam, że po takim czasie i takiej niebytności na blogu, braku publikacji będzie jeszcze zainteresowanie moim blogiem! Jeśli przeczytałaś całe (do tej pory dostępne) Blodeweud to polecam jeszcze Miniaturę. Tam też występuje Vespera.
Zapraszam też na mojego aska, w razie pytań - rozkminiam tam też wydarzenia z SSTDK.
~Saya
Cześć!
OdpowiedzUsuńKiedy możemy się spodziewać nowego rozdziału?
I mam pytanie - czy rozważałaś zmianę adresu bloga na blodeweud.blogspot.com?
Martyno!
UsuńNajserdeczniej przepraszam, że dopiero teraz opublikowałam i odpowiadam na twój komentarz.
W moim życiu dzieje się wiele, zmiany, praca, praktycznie nie ma czasu na wytchnienie, a co dopiero pisanie. Niemniej postaram się zmobilizować, bo ileż można się obijać?
Co do adresu: ten powstał nim wymyśliłam nazwę na całą historię, a poza tym nawiązuje do mojego ulubionego wiersza Byrona. I nie zamierzam się nigdzie przenosić.
Pozdrawiam,
~Saya
Czyta się genialnie, nie mogę się doczekać dalszego ciągu opowieści, koniecznie MUSISZ napisać co dalej! :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie zostałam natchnięta do dalszego pisania, zatem Anonimowy Czytelniku, mam nadzieję, że wrócisz! :)
Usuń~Saya
Właśnie skończyłam. Mam nadzieję że na kolejny rozdział nie każesz nam czekać jeszcze długo bo nie wysiedzę, dostanę choroby nerwowej i nie będę mogła przestać się drapać.
OdpowiedzUsuńHistoria jest elektryzująca i uzależniająca, zakochałam się w Ludwigu, acz Dabaon też wzbudza pozytywne odczucia, lubię takich skurwieli.
Pozdrawiam, Kasia
KAsiu!Cieszę się bardzo! Na pewno w V będzie więcej Ludwiga, właśnie piszę sceny z nim! Dabaona też będzie wiele! Bardzo mobilizujące i miłe słowa!
Usuń~Saya