Maksymilian
bez słowa podniósł mężczyznę i usadził go na fotelu. Głowa Ludwiga opadła
bezwładnie. Notariusz przypominał kukiełkę porzuconą gdzieś w kącie. Kilka
kosmyków opadło niedbale na jego czoło. Vespera przewróciła tylko oczami i szczelniej
otuliła się ciemnozielonym, ciepłym peniuarem. Jej sługa podszedł do
wspomnianej przez notariusza plamy krwi, która zdobiła szybę przedziału, i
wytarł ją starannie. Była niewielka, ale jak widać tyle wystarczyło, żeby
doprowadzić von Kaarloffa do omdlenia. D’Iscales pełnym gracji gestem złożył
chustkę i schował do kieszeni. Było w jego ruchach coś z pedanta pragnącego
osiągnąć perfekcję w drobnych, jak mogłoby się wydawać, nic nieznaczących
rzeczach. Spojrzał na Vesperę tak jakby chciał dowiedzieć się, co postanowiła
zrobić z nieprzytomnym mężczyzną, na co ona wstała i podeszła do Ludwiga.
- Podobno terapia szokowa daje bardzo dobre
efekty. Nalej whisky – rzekła beznamiętnym głosem, po czym uderzyła Ludwiga z
otwartej dłoni w twarz. Na jego szczęście niezbyt mocno. Mężczyzna poderwał się
jak oparzony i zaczął rozglądać się nerwowo jakby nie za bardzo zdając sobie
sprawę, gdzie właściwie się znajduje.
- Krew, widziałem krew! - Spojrzał na szybę przedziału, która lśniła
czystością. – Jestem przekonany, że widziałem krew, dokładnie w tym miejscu. –
Wyciągnął rękę, jednak po chwili opuścił ją zrezygnowany. Maksymilian podszedł
do niego i podał mu szklankę z whisky. Ludwig spojrzał w naczynie jakby chciał
z niego coś wywróżyć, po czym za jednym zamachem wypił całość. Vespera wymieniła
spojrzenie ze swoim sługą, po czym sięgnęła po czarną cygaretkę i zapaliła.
Otoczona szarym dymem stanęła nad von Kaarloffem i spojrzała na niego spod
wpółprzymkniętych powiek. Ujęła jego podbródek i pochyliła się nad przerażonym
notariuszem, niemal stykali się nosami. Odezwała się dopiero po chwili
melodyjnym głosem, który kołysał się niczym wąż w takt muzyki fakira:
- Jestem niesamowicie zobowiązana i wdzięczna za
pańską pomoc, a także za wykazaną troskę, jednak proszę zapamiętać jedną rzecz
– przerwała – nie widział pan żadnej krwi… - wyraźnie zaakcentowała ostatnie
dwa wyrazy.
- Żadnej krwi… - powtórzył oszołomiony Ludwig.
Vespera uśmiechnęła się do niego i dmuchnęła mu dymem w twarz.
- Maksymilianie, byłbyś tak łaskaw i odprowadził
pana von Kaarloffa do jego przedziału, jak widać nadal nie czuje się zbyt
dobrze. – D’Iscales skłonił się przyjmując polecenie od księżnej. – Ach, i
zajrzyj koniecznie do naszych wierzchowców, obawiam się, że Ulados może być
niezdrowo pobudzony po tych perypetiach. – Po chwili została sama w swoim
przedziale. Syknęła i opadła na fotel. Lewa noga, chociaż wyglądała jak przed
ukąszeniem, bolała. Przymknęła oczy i skupiła się. Pragnęła przywołać znów
wizję, która nawiedziła ją w lesie, jednak poza niewyraźnymi obrazami i
własnym, dziecięcym śmiechem nie potrafiła sobie więcej przypomnieć. Zacisnęła
dłoń w pięść i przymknęła oczy. Nienawidziła bezsilności. Nie chodziło o
zależność od drugiej osoby, lecz fakt, że nie potrafiła zmusić siebie do takich
kroków, jakie chciałaby podjąć. W jej głowie tkwiło to majaczliwe wspomnienie,
a mimo to nie umiała go przywołać. Wszystko zależało od niej a jednocześnie
czuła, że w ogóle nad tym nie panuje. Na dodatek powracający ból nogi zaczynał
ją coraz bardziej irytować. Zacisnęła zęby tak mocno, że po chwili poczuła smak
krwi z przegryzionej wargi. W jednej chwili poderwała się z fotela i ruszyła w
stronę garderoby. Rozejrzała się po rzeczach, które dało się wydostać
Maksymilianowi z roztrzaskanych wagonów. Nie miała dużego wyboru. Zdecydowała
się na czarną, długą do ziemi spódnicę z podwyższonym stanem oraz jasnoszarą
koszulę o szerokich rękawach. Nalała sobie pół szklanki whisky i usiadła przed
kominkiem. Pogrążona w myślach nie zwróciła uwagi, kiedy do przedziału wszedł
Maksymilian. Mężczyzna podszedł do barku i również nalał sobie złocistego
płynu. Przez chwilę przyglądał się zamyślonej kobiecie.
- Odprowadziłem pana von Kaarloffa do jego
przedziału, zasnął jak niemowlę.
- To dobrze. – Upiła kolejny łyk. – A co z
Uladosem i innymi wierzchowcami?
- Twój ulubieniec był nieco podekscytowany,
jednak uspokoił się, gdy go nakarmiłem. – Widząc zdziwienie na jej twarzy
szybko dodał: - Otrzymał resztki ze stołu pańskiego. – Uśmiechnął się szeroko.
- Och, myślałam, że nie przepada za wysuszonym
mięsem – powiedziała ni to do siebie, ni do niego. Znów skupiła się na
obserwowaniu tańczących w kominku płomieni. Milczeli tak przez dłuższy czas
wsłuchując się w jednostajny stukot kół wagonu. Vespera po chwili zamachała od
niechcenia pustą szklanką. Maksymilian usłużnie napełnił ją do połowy złocistym
płynem. Krążył za fotelem jak sęp nad zdychającym zwierzęciem czekając na
dogodną okazję. Kobieta odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. Czubkiem
języka oblizała wargi rozkoszując się smakiem alkoholu i resztek tytoniu,
którego zapach cały czas roznosił się delikatną nutą w pomieszczeniu.
- Powiedz już to – rzekła nieco ospałym głosem
- Nie ośmieliłbym się bez twojego wyraźnego
polecenia. – Na te słowa przechyliła głowę, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
Uśmiechnęła się kpiąco.
- Mówże, zamieniam się w słuch – z trudem ukryła
irytację, jednak spowodowaną bolącą nogą, a nie jego śmiałością – zresztą i tak
byś mi nie oszczędził twojego zdania, za dobrze cię znam. – D’Iscales wyjął
dokumenty podpisane wcześniej przez Vesperę, wśród nich znajdowały się plany
posiadłości i szkice przedstawiające wnętrza. Księżna zaczęła je przeglądać,
gdy jej uwagę przykuł sztych przedstawiający wyjście do parku znajdującego się
za zamkiem de Cessy. Grafika przedstawiała jasne marmury oświetlone przez
pełnię księżyca, na schodach siedziała młoda dziewczyna jakby oczekując
kochanka. Nie było to dzieło artystycznie wysokich lotów, dość naiwne i ckliwe.
Brak podpisu autora czy też daty powstania. Jedyne co można było powiedzieć, to
że scena miała miejsce wiosną – drzewa owocowe były obsypane kwiatami. Skupiona
zupełnie na tym, co trzymała przed oczyma w ogóle nie zwracała uwagi na
Maksymiliana, który w końcu odchrząknął wyrywając ją z zamyślenia.
- Dlaczego zamek de Cessy? – zapytał. Vespera
złożyła dokumenty razem i odłożyła na stolik.
- A dlaczego nie? Taki kaprys. – Westchnęła
podnosząc się z fotela. – Qui pro quo, Maksymilianie. Dlaczego mnie okłamałeś?
– Stanęła przytrzymując się lewą ręką oparcia, nie chciała nadwyrężać
odnowionej nogi ani też pokazać, że jest jeszcze słaba.
- Nie okłamałem – jego głos był spokojny
- Doprawdy? Miałam inne wrażenie. – Spojrzała mu
w oczy. – Gdy ten nieszczęśnik się przed nami pojawił, twoje myśli były
dostatecznie głośne, żeby wzbudzić moje podejrzenia.
- Ja naprawdę go nie znałem. Wydał mi się
początkowo podobny do kogoś, sprzed wielu dekad, ale nie wiem do kogo. –
Maksymilian opuścił głowę, upił łyk whisky i usiadł naprzeciwko niej na
krawędzi łóżka. Westchnął. Vespera przyjęła postawę kata stojącego nad
skazańcem, jednak po chwili zrozumiała, że nie ma to sensu. Przysunęła fotel i
usiadła vis-à-vis mężczyzny.
- Maksymilianie. – Uniósł głowę. Jej twarz
wyrażała niemal namacalne zmartwienie. – To ze względu na Broidi? – zapytała
ostrożnie jakby bała się, że dopytuje o coś bardzo osobistego.
- Chyba tak. Letarg w jaki zapadliśmy dawno temu
pozwala oczyścić duszę ze wspomnień, dzięki temu żyjąc tyle wieków nie
postradaliśmy jeszcze zmysłów.
- Wiem o tym, ale nie sądziłam, że doprowadza do
zupełnej amnezji. No może prawie zupełnej, przynajmniej pamiętamy jak mamy na
imię. – Westchnęła cicho. – Czyli sądzisz, że spotkałeś tego człowieka zanim
zapadliśmy w Broidi? To oznaczałoby, że miał na karku tyle lat co my. Jednak
zdecydowanie nie był jednym z nas. – Oparła się wygodnie i zamyśliła. Nie
sądziła, że takie przeżycia czekają ją w drodze do Achony.
- Gdy go zobaczyłem, przez ułamek sekundy
przebiegła mi myśl, że widziałem go wcześniej, ale to było tak nierealne, że
uznałem to za déjà-vu. – Vespera ujęła jego rękę, bardzo delikatnie. Zdziwiony,
uchylił lekko usta i gdy już chciał coś powiedzieć, ona odezwała się pierwsza.
- Przepraszam. – Po czym wstała i lekko utykając
na lewą nogę wyszła z przedziału. Czuła, że za chwilę się udusi. Chciała
zaczerpnąć świeżego powietrza. To wszystko było dla niej takie dawne, znane, a
jednak nowe. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nawet jej „przepraszam”
brzmiało jak wypowiedziane przez dziwną maszynę, którą podobno mają pokazać w
Achonie. Urządzenie to, jak powiadają, mówi ludzkim głosem, ale pozbawionym
emocji. Vespera nie była pozbawiona emocji. Czuła jak tłoczą się gdzieś w jej
wnętrzu. Są trochę jak źle skrojone ubranie. Wyszła na balkonik na końcu
ostatniego wagonu. Poczuła uderzenie bardzo chłodnego wiatru i odetchnęła
głęboko. Tory niknęły gdzieś w toni nocy porywane przez prędkość z jaką się
przemieszczali. Zachmurzone niebo skrywało w objęciach malejący księżyc.
Poczuła zapach świeżego deszczu. Oparła się o zimne, metalowe drzwi i
przymknęła oczy. Pozwoliła swoim myślom opuścić ciało, odfrunąć daleko wraz z
wiatrem, unieść się z pędzonymi po niebie chmurami, wśród krzyku kruków.
Zapragnęła zniknąć we mgle i stopić się w jedność z nocą. Tylko w ten sposób
mogła uwolnić z siebie kotłujące się myśli i uczucia. Jej włosy pachniały
mieszanką tytoniu wiśniowego, whisky i deszczowego powietrza. Otworzyła oczy i,
niestety, nadal była jednością ze swoim ciałem. Nie wiedziała, co ma myśleć o
tym wszystkim. Wydarzenia minionej nocy solidnie dały jej w kość, nie tylko w
dosłownym tego słowa znaczeniu. Podeszła do balustrady i objęła delikatnie
poręcz, zupełnie jakby chciała, żeby dotyk zimnego metalu otrzeźwił jej myśli i
pomógł spojrzeć z dystansem na to, co się wydarzyło do tej pory. Musi być
rozważna i skupiona, dość już błędów i potknięć. Skrzywiła się na samą myśl, że
to ona i tylko ona była ich przyczyną. Musiała teraz zastanowić się jak te
niezgrabne poczynania odwrócić na swoją korzyść. Zaczęła rozmyślać o tym, co
zrobić z panem von Kaarloffem, w końcu jak słusznie zauważył Maksymilian, z
przestraszonego człowieka można łatwo wyciągnąć informacje. Aż się uśmiechnęła
na wspomnienie opadającego jak kłoda notariusza, lecz zaraz powróciła do
rozważań natury praktycznej. Księżna de Stiradas nie powinna popełnić więcej faux-pas.
* * *
Z
wielkim piskiem i zgrzytem metalu pociąg powoli wjeżdżał po żelaznym moście do
Achony. Wędrująca Metropolia, jak ją nazywano, unosiła się wysoko nad ziemią z
niespotykaną gracją biorąc pod uwagę jej powierzchnię i zabudowę. Ciężkie i
solidnie łańcuchy pozwoliły opuścić ją na tyle nisko aby, zetknąwszy się z
mostem, umożliwiła składowi na wjechanie na dworzec, który znajdował się w jej
podziemiach. Vespera z zainteresowaniem wyglądała przez okno jak wielka masa
ziemi i roślin zgrabnie opada. W istocie Achona była olbrzymim miastem, jej
poszczególne części były spięte łańcuchami, tak aby nie oddaliły się zbytnio od
centrum. Żelazny uścisk jaki trzymał skały dawno obrósł roślinnością i teraz
długi płaszcz żółknącego listowia i wiecznie zielone pnącza otulały jej
podstawę. W blasku wschodzącego słońca wodospady lśniły niczym długie warkocze.
Na chwilę ten piękny widok zasłoniły kłęby dymu wydobywające się z komina
lokomotywy. Maksymilian również kontemplował, jednak nie pejzaż za oknem, a
postawę księżnej, która wyglądała na bardziej oczarowaną niż dawała po sobie
poznać.
Achona założona wiele setek
tysięcy lat temu była jedynym ocalałym wędrującym miastem. Przez te wszystkie
dekady zewnętrzny pierścień miasta pokrył się dziką roślinnością. Płaszcz
lasów, parków i łąk otaczał centrum, które tętniło życiem zarówno za dnia jak i
w nocy. Na obrzeżach miasta ostały się stare mury i ruiny dawnych twierdz.
Teraz stanowiły miejsce romantycznych schadzek i przypominały o przeszłości miasta.
Mimo tego, że Achonę zamieszkiwały tysiące ludzi i stworzeń innych ras panował
tam względny spokój. Teraz, gdy zbliżała się Światowa Wystawa ilość mieszkańców
niemal się podwoiła. Dawno na dworcu nie odprawiano tylu pociągów. Metropolia
cieszyła się dużą niezależnością, która była bardzo ceniona przez jej
mieszkańców. Dla achończyków była równoznaczna ze spokojną egzystencją nienaruszaną
przez obcych.
Słońce przedzierało się
przez chmury i powoli oświetlało niemal wszystkie zakamarki miasta. Niczym po
podniesieniu kurtyny ukazywały się kolejne budowle, ulice, place i parki. Bruk
na ulicach lśnił po burzy jaka przeszła nad miastem w nocy. Spokojny ruch
potężniej masy skał zbudził śpiące jeszcze ptactwo, które poderwało się do
lotu. Zaczęły wędrować wśród wysokich wież i strzelistych dachów formując duże
stada. Architektura miasta była dość różnorodna, jednak daleko było jej do
chaosu. Od czasu w niebo wystrzeliwały wieże. Kilka najwyższych czuwało nocą i
dniem nad spokojem miasta niczym stróż na warcie. Słońce powoli przepędzało
mgłę, która chowała się z powrotem do mrocznych zakamarków, aby znów, gdy
zapadnie mrok wypełznąć i przedzierać się przez ulice. Vespera przyglądała się
wszystkiemu z fascynacją, a gdy nadszedł czas, aby udać się do przygotowanego
wcześniej powozu z żalem odeszła od okna.
Pociąg powoli wjeżdżał
wprost w podbrzusze miasta. Na dłuższą chwilę przez okna wagonów wlała się
ciemność. Tunel niczym gęba żarłocznego robaka pochłaniał kolejne części
składu. Po chwili pasażerowie usłyszeli znajomy gwizd i Nord Express wjechał,
otoczony kłębami dymu, na peron. Mimo tego że dworzec znajdował się w
najniższych częściach miasta, to przeszklony sufit był zbudowany w taki sposób,
aby jak najdłużej do środka wpadało światło słoneczne. Po zapadnięciu zmroku
zapalano lampy gazowe, jednak niedługo miały zostać wymienione na oświetlenie
elektryczne. Dworzec przypominał wielką metalowo-szklaną klatkę, która była
zwieńczona wymyślną, szklaną kopułą. Wraz ze zmianą stopnia nasłonecznienia skomplikowany
mechanizm zmieniał kąt ułożenia luster, które odbijały promienie do wewnątrz.
To rozwiązanie mogło wydawać się karkołomne i mało opłacalne, ale przecież
Achona unosząc się wiele kilometrów nad ziemią mogła bez mniejszych problemów
korzystać z dobrodziejstw dnia. Podobno lustra były tak stare, że pamiętały
czasy przed wojnami jakie przetoczyły się przez wiele ziem. Zaprojektowane w
bardzo przemyślany sposób razem z przeszklonym dachem tworzyły niesamowitą
architektoniczną całość. Praktyczność tej instalacji w niczym nie przeszkadzała
jej być piękną. Kopuła wznosiła się swoimi szklanymi skrzydłami ponad
powierzchnię ziemi i tworzyła wspaniały element ogrodu botanicznego
znajdującego się w centrum miasta. Teraz światło poranka oświetlało cały dworzec
przenikając przez pięknie ozdobione sklepienie wykonane z witraży. Jasne kolory
szkła przepuszczały promienie słońca barwiąc je delikatnie. Żelazne kolumny
wspierające całą konstrukcję były ozdobione w ornamentykę roślinno-kwiatową.
Łączenia między nimi przybierały formy abstrakcyjnych pnączy. W głębi dworca
mieścił się olbrzymi zegar, widoczny ze wszystkich miejsc. Jego tarczę otaczał
piękny fresk przedstawiający cztery panny jako alegorię pór roku. Każdemu
kwadransowi odpowiadała część malowidła.
Nord Express w końcu
zatrzymał się na peronie i podróżni zaczęli powoli wysiadać. Vespera rozsiadła
się wygodnie w powozie, który wcześniej przygotował Maksymilian, zaś jej sługa
i doradca wskoczył na kozła i czekał aż wielkie drzwi wagonu otworzą się. Mieli
prosto z dworca ruszyć do kamienicy. Kobieta była już nieco zmęczona podróżą, a
konkretniej to ostatnimi jej dobami.
Obok kozła stał Ulados. Nieco poddenerwowany dźwiękami uderzał
rytmicznie kopytem o podłogę. Maksymilian nałożył mu klapki tak samo jak czterem
pozostałym koniom, żeby się nie płoszył. Mężczyzna poprawił wodze w dłoniach i
wyprostował się dumnie. Głośne uderzenie i po chwili masywny powóz wyjechał na
peron. Ogier wyczuł inne powietrze i zaczął zachowywać się narowiście, więc
d’Iscales zsiadł i podszedł do zwierzęcia, by je uspokoić. Zaniepokojona
hałasem Vespera lekko odchyliła zasłonkę w oknie, ale nie wysiadła. Jej lewa
noga znów zaczęła dokuczać i nie chciała, by ktokolwiek widział jak kuleje.
Marzyła tylko o tym, żeby dotrzeć do nowego domu, zanurzyć się w wannie z
gorącą wodą, a potem położyć do swojej trumny i nie wychodzić z niej kilka dni.
Chciała swoje pierwsze wyjście i zwiedzanie Achony dokładnie zaplanować i nie
było tam miejsca na takie potknięcia jakich dopuściła się wcześniej. Przymknęła
oczy i wciągnęła głęboko do płuc powietrze. Było inne niż to, do którego
przywykła. Pełne życia. Uśmiechnęła się do siebie, lecz tak szybko jak się
pojawił, tak szybko ten grymas znikł z jej twarzy. W stronę ich powozu zbliżało
się trzech zakapturzonych mężczyzn. Wszyscy byli ubrani jednakowo w proste,
czarne szaty. Wyglądali jak pełzające cienie. Dopiero po chwili dostrzegła, że
jeden z nich trzyma dość opasłą księgę. Zatrzymali się w niewielkiej odległości
od Maksymiliana, który z pewnością wyczuł ich obecność, ale w grzeczny sposób
ją ignorował. Dopiero gdy jeden z nich podszedł bliżej d’Iscales odwrócił się i
skłonił na powitanie.
- Witajcie w Achonie – rzekł nieznajomy. Jego
głos był delikatny i miły dla ucha, lecz gdzieś w samym sposobie w jakim mówił
można było wyczuć jadowitą ironię.
- W czym mogę pomóc panie…? – Maksymilian bez
ogródek przeszedł do rzeczy.
- Dabaon, jestem jednym z comarchi w tym
mieście.
- Ach, jakże mi miło poznać osobiście
inkwizytora. A cóż was – Maksymilian zmierzył spojrzeniem pozostałą dwójkę –
sprowadza?
- Doszły nas niepokojące wieści, że Nord Express
został zaatakowany, a celem była księżna de Stiradas i pan, panie d’Iscales. – Dabaon
opuścił kaptur. Jego twarz mogłaby służyć do straszenia niegrzecznych dzieci. Miał
bardzo wysokie czoło, orli nos, dość głęboko osadzone oczy i zmarszczki wokół
ust, które zapewne powstały od nader częstego wykrzywiania warg w ironicznym
uśmiechu. Uśmiech ten towarzyszył teraz inkwizytorowi. Maksymilian był
zaskoczony, że ta informacja dotarła już do miasta, ale nie dał tego po sobie
poznać. Nagle Dabaon wyminął go, podszedł do Uladosa i położył zwierzęciu dłoń
na grzbiecie. Ogier natychmiast się uspokoił. – Zatem, panie d’Iscales, cóż
takiego miało miejsce podczas waszej podróży? – Inkwizytor przyglądał się
zafascynowany zwierzęciu. Maksymilian nie odpowiedział, tylko się tajemniczo
uśmiechnął. Dabaon spojrzał na niego nieco zdziwiony i poczuł jak coś zdejmuje
jego rękę z sierści konia. Odwrócił się i zobaczył Vesperę, która palcatem,
niby z obrzydzeniem, odpychała jego ramię od zwierzęcia. Jak widać księżna była
tak przywiązana do swego konia, iż raczyła wysiąść z powozu i rozmówić się
osobiście z inkwizytorem. Comarchos w lot pojął, iż nie życzy ona sobie, by
dotykał jej ogiera, więc odsunął się niewiele, lecz wystarczająco, aby nie
zarzucić mu braku wychowania.
- Gdyby był pan łaskaw nie spoufalać się z moim
wierzchowcem, to byłabym niezmiernie zobowiązana – powiedziała sucho – słucham
pana, czego chce pan się dowiedzieć? –
bardziej rozkazała niż zapytała.
- Tak jak już wspominałem panu d’Iscales,
dowiedzieliśmy się, że…
- Zostaliśmy zaatakowani, zgadza się. Napastnik
chciał okraść mój powóz lub, co bardziej prawdopodobne, ukraść Uladosa, mojego
ogiera. Tego mężczyznę spotkał los wielu koniokradów.
- To znaczy? – zapytał zaintrygowany Dabaon
przyglądając się to Vesperze, to zwierzęciu.
- Ulados stratował go tak, że nie będzie czego
pogrzebać. A teraz jeśli pan wybaczy, śpieszy się nam – Vespera wyraźnie
zaakcentowała ostatnie słowa. „Koniec audiencji na dziś.”- pomyślał rozbawiony
inkwizytor i tak szybko i dyskretnie jak się pojawił, tak szybko znikł ze
swoimi towarzyszami. Kobieta odprowadziła ich spojrzeniem następnie szybko
wróciła do powozu. Długa spódnica skutecznie maskowała jej chwiejny krok, a
przy panującym na dworcu zamieszaniu nikt nie zwróciłby uwagi na ten drobiazg.
Jednak sama świadomość tego, że kuleje sprawiała, że Vespera czuła się
niezręcznie. Gdy usiadła z powrotem na kanapie, odetchnęła z ulgą. Nie ruszyli
od razu, zaraz za nią do środka wsiadł Maksymilian. Zamknął za sobą drzwi.
- Inkwizytorzy – powiedział cicho – mamy
kłopoty.
- My? O ile dobrze pamiętam zapewnienie
bezpieczeństwa podróżnych to obowiązek kompanii kolejowej. Zatem sprawa jest
zakończona. Ruszajmy – rozkazała. D’Iscales skłonił się i wysiadł. Nie wyglądał
na ukontentowanego i z pewnością będzie chciał wrócić do tej rozmowy. Po chwili
Vespera poczuła szarpnięcie i ruszyli w stronę kamienicy. Wyprostowała lewą
nogę i przymknęła oczy.
Gdy tylko masywny powóz
obładowany bagażami zniknął z pola widzenia, zakapturzona postać podeszła do
pociągu, z którego niemal wszyscy zdążyli już wysiąść. Konduktor na sam widok
jej charakterystycznego odzienia odsunął się i wpuścił ją do pustego wagonu
towarowego, w którym było dość miejsca na powóz, konie pociągowe, a także jeden
boks. To właśnie to ostatnie miejsce interesowało przybysza w czerni
najbardziej. Na pierwszy rzut oka niczym nie różniło się od innych tego typu:
standardowe wyposażenie i udeptane siano wyścielające podłogę, co wskazywało,
że niedawno przebywało tutaj zwierzę. Dopiero po chwili można było dostrzec
niewielkie smugi krwi na deskach. Pod sianem było kilka białych drobinek,
wyglądały jak rozgniecione kosteczki.
Jednostajny
stukot kopyt o bruk zaczął wprawiać Vesperę w senny nastrój. Uchyliła
delikatnie zasłonkę i wyjrzała przez okno. Na ulicach było coraz więcej ludzi.
Niewielkie bryczki przemykały zgrabnie przewożąc śpieszących się galantów. Nagle,
zza zakrętu wyjechał pomalowany na intensywnie błękitny kolor automobil. Szybko
przemknął obok powozu de Stiradas, trąbiąc na roztargnionych przechodniów,
wśród których znaleźli się także mniej szczęśliwi, ochlapani wodą z kałuż, które
znalazły się na jego trasie. Właściciele sklepów i kawiarni właśnie otwierali
drzwi i zapraszali do odwiedzenia ich skromnych progów. Słońce oświetlało
starannie wypucowane witryny, które dumnie prezentowały asortyment. Kamienice w
tej części miasta, jak oceniła Vespera, były zadbane, jednak zbyt hałaśliwe
otoczenie jej nie odpowiadało. Jej oczom ukazał się teraz dość duży plac, przy
którym znajdowała się Turida Abra. Na schodach prowadzących do
wysokiego i majestatycznego budynku zobaczyła kilka postaci w czarnych szatach.
Prychnęła zdegustowana i zasłoniła szczelniej zasłonkę. Maksymilian tymczasem
spokojnie powoził, również przyglądając się architekturze miasta. Gdy słońce
wzeszło wyżej, zasłonił oczy przyciemnianymi okularami i poprawił cylinder.
Achona miała pozostać
przyłączona do mostu kolejowego jeszcze przez co najmniej trzy tygodnie. Wjazd
po nim do miasta był starannie pilnowany, każdego handlarza czekała drobiazgowa
kontrola, jednak przez te kilkanaście dni okoliczni mieszkańcy mogli wzbogacić
się na handlu tak, że starczyłoby im pieniędzy do końca roku. Wszędzie gdzie
zatrzymywała się Wędrująca Metropolia wyrastały miasteczka, do których
zjeżdżali ludzie wszelakich profesji, by móc na jej terenie trochę zarobić.
Teraz wśród spacerujących ludzi można było dostrzec tych przybyszów. Wyróżniali
się ubiorem, manierami, używanym słownictwem a nawet sposobem poruszania się.
Achończycy jak w każdym kontakcie z innymi okazywali należytą kulturę,
ale bez przesadnego bratania się. Dla nich przyjazd handlarzy to tylko wymiana
towar-pieniądz, nic więcej. Jedynie raz na sto lat podczas Wystawy Światowej
wrota do Achony były względnie otwarte dla przyjezdnych. Wówczas następowała
ogólna wymiana dóbr materialnych i intelektualnych – organizowano koncerty,
wystawy, wykłady otwarte, premiery sztuk, spotkania biznesowe i towarzyskie.
Wystarczyło pojawić się na jednym z takich wydarzeń, by ktoś cię dostrzegł i
zaprosił na kolejne. Jednak tak zwana sfera była miejscem bardzo
zdradliwym i niebezpiecznym, trochę jak ruchome piaski. Jeden nieostrożny ruch
i giniesz. Nie dosłownie oczywiście, no chyba że jest mowa o pojedynku między
gentlemanami. Ciągle nie uregulowano ich statusu prawnego, więc często sięgano
do tego, jakże rycerskiego, sposobu rozwiązywania sporów. Mimo wydarzeń o takim prestiżu i otwartości nowinki, niektóre obyczaje panujące w Achonie były dość
archaiczne, zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi z wyższych sfer, którzy byli pod
pewnymi względami dość konserwatywni.
Powóz właśnie odbił w
boczną uliczkę, o wiele spokojniejszą od poprzednich i wjechał do jednej z
wielu części Achony, które do tej pory były dość luźno zespolone z całością.
Kamienica zakupiona przez Vesperę znajdowała się w otoczeniu pięknego parku. Powóz
wjechał na plac przed budynkiem. Maksymilian zeskoczył z kozła i podszedł do
drzwiczek. Podał rękę wysiadającej Vesperze, która rozejrzała się wokół. Jej
uwagę przykuł intensywnie błękitny automobil zaparkowany w dość awangardowy
sposób nieopodal wejścia. Dopiero po
chwili zauważyli czekającego na nich u stóp schodów Ludwiga. Mężczyzna wyglądał
na nieco zmęczonego podróżą, ale zadowolonego. Podszedł do nich szybkim
krokiem.
- Księżno de Stiradas, witam w domu. –
Uśmiechnął się przyjaźnie i ucałował jej dłoń na powitanie. – Zapraszam do
środka. – Wskazał na wejście. Vespera niespiesznym krokiem skierowała się do
drzwi. Szła jako pierwsza, zaraz za nią von Kaarloff, Maksymilian rozglądał się
wokół i podziwiał budynek. Kamienica zbudowana z piaskowca przybrała w blasku
słońca pięknej, nieco perłowej, barwy. Wybudowana na wzniesieniu była perełką
architektoniczną. Wysokie, zakończone półkoliście okna były ozdobione piękną
ornamentyką. Szyby wykrojono tak, aby na myśl przywodziły płynne łączenia szkła
stosowane w witrażach. Bryła budowli była dość prosta, jednak jej wykończenie
dodawało lekkości, niczym wizja z onirycznej halucynacji. Ludwig podszedł do
frontowych, dwuskrzydłowych drzwi. Ukłonił się i podał Vesperze klucz.
- Wasza Miłość zechce czynić honory.
- Mam nadzieję, że nie czeka mnie też
przecinanie czerwonej wstęgi. – Trudno było stwierdzić, czy to co powiedziała
było przytykiem czy lekkim żartem. Notariusz oczywiście odebrał tą replikę jako
to drugie. De Stiradas powoli przekręciła klucz w zamku i z lekkim
skrzypnięciem drzwi ustąpiły.
- Polecę naoliwić zawiasy – powiedział, jak
zawsze chętny do pomocy, von Kaarloff
- Nie – ucięła krótko – te podwoje, jak i cały
budynek, mają swoją duszę, a o nią trzeba dbać. – Ludwig kiwnął tylko głową i
cała trójka w milczeniu weszła do środka.
Westybul był przestronnym
miejscem wykończonym drewnem kasztanowym o ciemnej i ciepłej barwie. W głębi znajdowały się schody prowadzące na
pierwsze piętro i galerię. Sufit zdobił okrągły witraż, który swoją barwą miał
przypominać niebo o poranku. Vespera stanęła na środku ciemnobordowego dywanu i
rozejrzała się. Odetchnęła głęboko. Jej mina musiała uspokoić Ludwiga, który
zapewne do końca nie był pewien, czy księżna jest zadowolona z tego miejsca
pomimo jej zapewnień i bardzo szczegółowej korespondencji jaką wymienili przed
jej przyjazdem. W końcu ciszę przerwał Maksymilian zwracając się do blondynki:
- Czy jesteś ukontentowana, moja Pani? – Na co
ona odpowiedziała w niezrozumiałym dla Ludwiga języku, chociaż miał wrażenie,
że już go gdzieś słyszał.
- Pustuilumi tegisi*
* * *
Słońce powoli układało się
do snu, gdy Vespera obudziła się w swojej trumnie. Przez szparę między ciężkimi
kotarami w jej sypialni wpadało ciemnozłote światło. Przymknęła oczy tak jakby
chciała znów zasnąć, jednak ciekawość zniechęciła ją do kontynuowania drzemki.
Ostrożnie wstała uważając na jeszcze niepewną lewą nogę. Na sekretarzyku
czekała ją notka.
Wasza Miłość,
Zgodnie z Pani dyspozycjami osobiście zająłem się rozładunkiem bagaży. Mimo
usilnych, mniej lub bardziej dyskretnych, ofert pomocy jakie zaproponował mi w
tym względzie pan von Kaarloff, udało mi się go odprawić do domu. Zgodnie z
wcześniejszymi ustaleniami spotkanie ze służbą rozpocznie się o godzinie
dziewiątej w salonie przylegającym do westybulu. Na miejscu są już wszyscy.
Maksymilian
Miała jeszcze trochę czasu
do spotkania ze służbą, więc postanowiła się odświeżyć i rozejrzeć po
kamienicy, żeby zapamiętać rozkład pomieszczeń. Trzypiętrowy budynek znajdował
się na uboczu, jego front wychodził na zadbany park, który otaczał go także z
lewej strony. Pozostałe dwie ściany przylegały do bocznej uliczki, zaś ciężka
furtka zapewniała wejście wprost na podwórze. Teraz była zamknięta i
okratowana. Vespera postanowiła zagospodarować zachodnie skrzydło wychodzące na
park na swoje prywatne komnaty. Północna część kamienicy znajdowała się przy
szerszej ulicy, więc tam postanowiła umieścić całą służbę, wszelkie dostawy
łatwiej było przyjąć i obsłużyć z tej strony. Front oczywiście pozostawi jako
część gościnną i reprezentacyjną. Zadumała się nad przeznaczeniem ostatniej
części, przylegającej do wąskiej uliczki, która jednak nie miała nic z
obskurności. Z tą myślą wróciła do swoich komnat i wyjęła plan kamienicy, który
dokładnie, po raz kolejny, przestudiowała. Po chwili uśmiechnęła się do siebie
zadowolona.
Punkt
o dziewiątej wieczorem w salonie zebrała się cała służba. Nie było ich wielu.
Vespera dokładnie wybrała spośród kandydatów według referencji jakie
przedstawili i ogólnej reputacji. Zależało jej na osobach, dla których służba
to nie tylko przykry obowiązek pozwalający zarobić trochę grosza. Jeszcze gdy
przebywała na lodowatych ziemiach Foklionu, poleciła Ludwigowi, za odpowiednią
opłatą oczywiście, znaleźć takich ludzi. Von Kaarloff szybko przygotował
odpowiednią listę, ze wszelkimi danymi jakie udało mu się ustalić o
ubiegających się o poszczególne posady. Kamerdyner, ochmistrzyni (a zarazem
osobista pokojówka Vespery) trzy pokojówki, dwóch lokajów, ogrodnik, kucharz
oraz dwie pomoce kuchenne. Jak na razie taka grupa odpowiadała księżnej, nie
chciała aby wszystkie obowiązki związane z tym miejscem spoczywały na barkach Maksymiliana.
Kobieta ubrała czarną suknię wykończoną ozdobną koronką z długim trenem.
Kolczyki i naszyjnik z uwarowitem lśniły pięknie w świetle świec, gdy schodziła
głównymi schodami do westybulu. Trzymała głowę wysoko i poruszała się z
naturalną dostojnością, mimo nogi która od czasu do czasu jej dokuczała. Spokojny
sen w trumnie pozwolił jej zregenerować siły i czuła się teraz lepiej. U
podnóża schodów czekał na nią Maksymilian ubrany zgodnie z panującą modą.
Skłonił się i podał jej rękę.
- Wszyscy już czekają na Panią, Wasza Miłość. –
Vespera tylko skinęła głową i skierowała się w stronę salonu. D’Iscales
otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Sam stanął z boku niezauważalny niczym
cień. De Stiradas weszła i obrzuciwszy zebraną służbę obojętnym spojrzeniem
skierowała się w głąb pomieszczenia. Usiadła na wysokim krześle. Długi tren
sukni wyglądał niczym skrawek nocnego nieba, które wiernie podążało mrokiem za
nią. Salon był przytulnym miejscem, którego okna wychodziły na front kamienicy
i park. Po prawej stronie wiły się spiralne schody prowadzące na galerię i do
wyższej kondygnacji salonu. Ogień trzaskał spokojnie w kominku, jednak wraz z
wejściem Vespery temperatura jakby spadła. Kamerdyner i ochmistrzyni wymienili
dyskretnie spojrzenia. Byli najstarsi w tym gronie. Mair miała ciemnie, nieco
już przyprószone siwizną, gęste włosy, które upięła starannie w kok. Stojący
obok niej nienagannie ubrany Ambain był
postawnym mężczyzną o średnim wzroście. Vespera czytając referencje tej dwójki
była pewna, że osoby o takim doświadczeniu i reputacji powinny zajmować
odpowiednią pozycję w hierarchii służby. W końcu księżna przerwała nieznośnie
panującą ciszę:
- Nazywam się Vespera de Stiradas i od dzisiaj
jesteście zatrudnieni jako służba w moim domu. Oczywistym jest, że wiecie jak
wykonywać swoje obowiązki, więc ustalę tylko ogólny porządek i zasady jakie
tutaj panują. We wszystkim podlegacie mnie i moim decyzjom. Jeśli zdarzy się,
że będę nieobecna, to wszelkie pytania czy kwestie wątpliwe należy zgłaszać do
Maksymiliana d’Iscalesa, który jest moim doradcą i prawą ręką. Uprzedzam
jednak, że nie życzę sobie zgłaszania się do mnie z błahostkami. To samo
dotyczy Maksymiliana. Pani Mair jest ochmistrzynią i moją osobistą pokojówką,
zaś pan Ambain kamerdynerem i głównym lokajem. To na ich barkach spoczywa
odpowiedzialność za sprawne funkcjonowanie tego domu. Jestem wymagająca, ale
potrafię docenić sumienną pracę i jej owoce. Jest jedna rzecz, której
nadzwyczaj nie znoszę – zatrzymała się i spojrzała uważnie na zgromadzonych w
salonie. Tak jak myślała: jej ton sprawił, że niemal wszyscy wyprostowali się i
słuchali uważnie – są to plotki i niedyskrecja. Jestem świadoma tego, że służba
lubi od czasu do czasu komentować styl życia swoich chlebodawców, jednak jeśli
cokolwiek opuści mury tego miejsca, a ja z pewnością dowiem się o tym,
to konsekwencje takiego zachowania będą bardzo surowe – wyraźnie
zaakcentowała ostatnie słowo. Młode pokojówki bardzo przejęły się tymi słowami
niemal tak, jakby ta uwaga była skierowana bezpośrednio i tylko do nich.
Vespera wyprostowała się i uniosła dumnie głowę. Siedząc tak zdawała się mieć w
sobie coś majestatycznie królewskiego, co dodatkowo potęgowało wrażenie jakie
wywarła na służbie. Dobrze wiedzieli, że z księżną de Stiradas trzeba grać
umiejętnie. I bez żadnych oszustw. – Zostaniecie zakwaterowani w północnym
skrzydle, które przylega do ulicy. Znajduje się tam brama, która pozwoli
wjeżdżać powozom z niezbędnymi produktami i tylko takim powozom. W tym samym
skrzydle znajduje się przestronna kuchnia, piwniczka na wino i spiżarnia. Nim
was odprawię, chciałabym wznieść symboliczny toast. – Wskazała dłonią na stół,
na którym znajdowały się kryształowe kieliszki z białym, słodkim winem.
Dopiero, gdy Maksymilian podszedł i wziął jeden z nich, a następnie podał
Vesperze, służba nieśmiało uczyniła to samo. Księżna uniosła kieliszek i
delektując się smakiem alkoholu uważnie obserwowała nieco skonsternowanych
pracowników. – Kopie umów, które podpisaliście u mojego notariusza znajdują się
w waszych pokojach, śniadanie jutro o dziesiątej w małej jadalni. To wszystko.
– Służący skłonili się nisko i wyszli pośpiesznie. Kobieta wstała i rozsiadła
się wygodnie w fotelu przy kominku. Gdy dopiła wino do końca podała pusty
kryształ Maksymilianowi. Nagle drzwi salonu skrzypiąc lekko zamknęły się, a
płomienie świec przygasły nieco. Szyby w oknach pokryły się szronem, który
rozlał się po całym pomieszczeniu. Ogień w kominku niemal zgasł, a wszystko
pokryło się perłową bielą.
- Tra tosus – rzekła rozbawiona Vespera –
dlaczego przywołałeś Pokój ciszy? – Zaklęcie jakie rzucił na pomieszczenie
Maksymilian pozwalało rozmawiać spokojnie, bez obaw, że ktoś niepowołany usłyszy
jakiekolwiek słowo. Obecnie chyba nikt już go nie używał, gdyż wymagało
umiejętnej wędrówki przez czas, którego Vampyrean mieli pod dostatkiem.
- Martwię się. – Vespera spojrzała na niego zdziwiona, po raz
pierwszy słyszała, żeby wyrażał swoje emocje tak bezpośrednio. Zazwyczaj
musiała je odczytać z jego mimiki lub zachowania. Zresztą nie musiał nic mówić,
ona dobrze rozumiała jego milczenie.
- Cały czas myślisz o tym inkwizytorze?
- A nie powinienem, moja Pani? – De Stiradas
przymknęła oczy. Ona też nie przestała myśleć o tym człowieku odkąd opuścili
dworzec. Udawanie, że nie ma problemu wcale nie sprawi, że on zniknie. Po
chwili namysłu wstała i podeszła do okna przyglądając się utulonym do snu
drzewom. Maksymilian czekał cierpliwie na odpowiedź. Nagle odwróciła się do
niego z typowym dla siebie ironicznym uśmiechem.
- Skoro Dabaon chce się wykazać, pozwólmy mu na to.
- Ale przecież…
- Właśnie zaczyna robić się ciekawie, więc nie
psuj tego. – Ujęła w dłoń czarną cygaretkę, która natychmiast się zapaliła.
Wypuszczała powoli dym z ust rozkoszując się smakiem tytoniu.
- Czyli jesteśmy tutaj, ponieważ czułaś się
znudzona, tak mam to rozumieć?
- Chyba nie sądziłeś, że zamierzam spędzić wieczność
oglądając padający śnieg – prychnęła pogardliwie i rzuciła mu zrażone
spojrzenie. Jej powód przybicia Wędrującej Metropolii nie był jednak tak błahy
jak to jemu się wydawało. Przeszłość nigdy nie cię nie opuszcza, nawet jeśli
jest pustką wypełniającą wieki. Jest jak cień, który tylko czasami znika, lecz
jest zawsze obecny wędrując razem z tobą przez czas.
- Nie sądziłem, że dasz się ponieść jakiemuś
kaprysowi! Vespera, która podobno jest ponad zwykłe ludzkie błahostki i
słabości! – podniósł głos bardziej niż zamierzał. Chciał dalej być jej
przewodnikiem, lecz od chwili, gdy podjęła decyzję o przyjeździe do Achony
czuł, że coraz bardziej się od niego oddala. Czasami miał wrażenie, że zupełnie
się pogubił i nie może pojąć motywów jej postępowania, a nawet, że ona sama ich
nie rozumie. Od tych rozważań oderwał go cichy szelest jej sukni. Odwróciła się
do niego plecami, żeby nie mógł zobaczyć grymasu jej twarzy. Przymknęła oczy i
zacisnęła dłonie w pięści. Nie uraził
jej swoim tonem. Po prostu nie mogła zrozumieć, dlaczego po tylu dekadach cały
czas czuł się w obowiązku czuwania nad nią. Nie był jej rodzicem. To ona była
jego panią. Zaczęła zastanawiać się, jaki jest właściwie jego status wobec
niej. I czy przywiązanie, które czuje do niego nie wynika z czegoś więcej, niż
prostego faktu iż był przy niej zawsze. Maksymilian zamilkł. Właśnie
zrozumiał, że uniósł się za bardzo i tylko czekał na wybuch jej złości. Zamiast
tego ona skierowała się do drzwi bez słowa.
- Vespero – rzekł cicho. Ona zatrzymała się
jakby raził ją piorun. Nigdy przedtem nie zwrócił się do niej po imieniu. Nawet
jeśli ich rozmowy były mniej oficjalne. Odwróciła się do niego powoli. Światło
świec pięknie rozjaśniało jej włosy i karnację tak kontrastującą z suknią.
Utkwiła spojrzenie w bliżej nieokreślonym punkcie. Jej oblicze stało się
łagodniejsze, jakby zmieszane z jakimś wewnętrznym smutkiem, który nią targał,
gdy była sama. Był to ten rodzaj samotności, który napełnia wrażliwością i
pozwala rozkwitnąć mądrości. Chwila ta trwała kilka uderzeń serca, jednak była
jedną z tych, które zapadają głęboko w pamięć. Pamięć Maksymiliana, odarta
przez Broidi z odległych wspomnień, na ten niezwykły widok zaczęła się
przebudzać. Jednak uśpiona była już na zawsze, więc pozostało tylko niepewne
wrażenie, że Vespera kogoś mu przypomina. Tak szybko jak ta myśl przemknęła
gdzieś w ciemnościach jego świadomości, tak szybko zniknęła. Kobieta uniosła
głowę i spojrzała mu w oczy. Powoli skierowała się w jego stronę i im bliżej
była, tym jej wyraz twarzy stawał się na powrót chłodny i wyniosły. Jakby znów
stawała się sobą. Podeszła do niego niemal na długość ramienia. W jej
bursztynowych oczach ujrzał nieznaną mu do tej pory determinację.
- Pionki zostały rozstawione, czas zacząć grę – rzekła
bardzo pewnym tonem. Jednak teraz nie oni byli figurami, tym razem to Vespera
zasiadła przed szachownicą. Nie musiała znać swojego przeciwnika, wystarczy że
z każdym ruchem będzie obalała kolejne figury. Aż strąci króla i królową. Jej
wypowiedź zaintrygowała go. Nie wiedział dlaczego, ale znów czuł dumę ze swojej
Pani. Zaczęła podejmować swoje decyzje z całą powagą konsekwencji, jakie mogły
za sobą nieść. I musiał to zaakceptować. Nie mógł jej wiecznie chronić. Adus
wulis jakie związało go z jej osobą, chociaż nie pamiętał okoliczności
składania powinności krwi wobec księżnej de Stiradas, cały czas podsycało uczucie
obowiązku, a nawet troski. Miał cichą nadzieję, że Vespera nie myli się w
swoich sądach. I że tę partię wygra.
* * *
Gwiazdy
na pogodnym nocnym niebie lśniły chowając się od czasu do czasu za
przemykającymi dyskretnie chmurami. Księżyc oświetlał swym niknącym blaskiem
szkielety niszczejących budowli na peryferiach Achony. Wędrująca Metropolia
wyglądała jakby ktoś kołysał ją w przestworzach do snu otulając mgłą. Wśród
bujnej roślinności obrastającej wysunięte najbardziej na zewnątrz bloki skalne
panowała niezmącona cisza. Gdzieniegdzie można było usłyszeć śpiew nocnej
zwierzyny, który po chwili milknął, nasłuchując z nadzieją odpowiedzi. Ten
osobliwy mariaż ciszy z odgłosami natury zakłócał delikatny szelest. Wśród
konarów drzew niczym cień przemykała postać odziana w czarne szaty. Znikała w
ciemnościach lasu i między murami. Wędrowiec pojawił się tak nagle jak
pojedyncza chmura na niebie, którą szybko przeganiał wiatr. Stając się
jednością z otoczeniem w końcu dotarł do swego celu. Zniszczony fragment dachu
niegdyś wspaniałej budowli dawno pokrył się zielenią, która pragnęła na nowo
odbudować świetność tego miejsca.
W mroku połyskiwał niewielki strumień, który
przyciągnął corno. Z gracją nachylił się do wodopoju. Uniósł głowę uważnie
nasłuchując, wycofał się delikatnie i nastawił uszu. W jednej chwili zerwał się
do ucieczki i zniknął wśród murów. Nagle dało się usłyszeć rozpaczliwe rżenie,
dźwięk rozcinanej skóry i głuche uderzenie martwego ciała o ziemię. Nad zabitym
zwierzęciem pochylała się kobieta ubrana w skromne szaty. Zbierała krew z
poderżniętego gardła rogacza do kielicha. Wyprostowała się i rozejrzała uważnie
wokół. Miała bardzo jasne, niebieskie oczy i niewiele ciemniejsze źrenice.
Poprawiła długi, szary płaszcz jaki miała na sobie, aż w końcu rzekła w ciszę:
- Pokaż się. – Miała lekko zachrypnięty głos,
nieco niepasujący do kobiety w jej wieku. Po chwili z cienia wyłoniła się
postać w czerni. – Ach, więc to ty. Wiesz jak wiele ryzykujesz przybywając
tutaj? Comarchi przecież polują na takie osoby jak ja, żyjące poza marginesem.
Co pomyśleliby twoi przełożeni w Turida Abra?
- Chcę, żebyś dla mnie powróżyła z kości –
odpowiedział przybysz.
- Dawno tego nie robiłam, ile ich masz?
- Niewiele, zaledwie kilka chrząstek, lecz moje
pytanie jest bardzo precyzyjne.
- Dobrze, ale wiesz, że to nie będzie tanie. –
Po chwili ciszy postać odziana w czarne szaty rzuciła w kierunku kobiety
niewielki worek. Po szybkim sprawdzeniu jego zawartości i przeliczeniu złota
znów się odezwała: - To za mało.
- Licz się ze słowami – syknął – równie dobrze
możesz całe swoje życie spędzić w lochu albo na torturach.
- Myślałam, że najwyższą karą za nielegalne
praktykowanie magii to wygnanie z miasta – zaśmiała się jakby zupełnie nie
obchodziły jej jego groźby.
- W każdej chwili można to zmienić.
- W każdej chwili mogę powiedzieć, że regularnie
przychodziłeś do mnie po radę i pomoc, a ja mam równie mocne dowody przeciw
tobie, co ty przeciw mnie. Zatem osobą, która powinna zważać na słowa
zdecydowanie nie powinnam być ja, tylko ty. – Przybysz zamilkł nie wiedząc co
mógłby odpowiedzieć na taką replikę. Miał do czynienia z osobą bardzo potężną i
przebiegłą, więc źle rozegrana rozmowa mogłaby mieć bardzo fatalne skutki dla
niego.
- Dobrze, przyniosę ci więcej po skończonej
wróżbie. – Skapitulował przed nią.
- Co właściwie chcesz wiedzieć?
- Czyje to są kości. Mam co do tego znaczne wątpliwości
– odpowiedział ciesząc się w duchu, że przystała na propozycję. Ona nic nie
odpowiedziała tylko ruszyła w ciemność, on za nią. Po chwili znaleźli się na
niszczejącym cmentarzu, gdzie czas dawno zatarł napisy na płytach, które coraz
głębiej zapadały się w ziemi. Wśród konarów drzew znajdowała się stara kaplica,
która nie rozpadła się tylko dzięki temu, że otaczały ją drzewa i skrywała się
wśród skał. Wokół niej płonęły błędne ogniki myląc wędrowcom drogę. W środku
panował półmrok, jednak bez problemu usiedli przy stole. Po chwili zapaliło się
kilka świec, a kobieta ujęła w dłoń kilka kostek podanych jej przez przybysza,
który nawet w pomieszczeniu nie zdjął kaptura. Nawet ręce przyodział w czarne
rękawice. Oświetlany przez blask wyglądał niczym posąg wyrzeźbiony z czarnego
marmuru.
- Brictonado, jesteś jedyną osobą, która może mi
pomóc, obiecuję sowitą zapłatę – rzekł cicho.
- Jestem wiedźmą, najpotężniejszą z żyjących w
tym mieście, więc oczywistym jest, że tylko ja mogę odczytać te kości –
Brictonada nie bez powodu miała tak wysokie mniemanie o sobie. Jej istnienie
niemal obrosło legendą, nikt nie wiedział o tym, że mieszka teraz w Achonie,
poza jedną osobą. Znała tajniki najdawniejszych zaklęć i ukrywała się tak
starannie, że żaden comarchos nie mógł jej wytropić. Kobieta zapaliła zioła,
których dusząca woń zaczęła wypełniać pomieszczenie. Rozrzuciła kości i zaczęła
je obrysowywać krwią corno tworząc skomplikowane znaki. Po chwili zaciągnęła
się mocno dymem i odchyliła głowę do tyłu i wywróciwszy oczy aż do samych
białek zapadła w trans. Kołysała się ściskając w prawej dłoni kostki tak mocno,
aż palce jej pobielały. Wizja była bardzo niewyraźna. Ostatnie wspomnienia to
taca z jedzeniem i krew. Na krótko, jakby między mrugnięciami, ujrzała w oknie
przedziału odbicie młodego mężczyzny i jakąś kobietę za nim. Potem wszystko
uleciało z czarnym dymem. Brictonada opadła na blat stołu dysząc ciężko. Echa
jakie zapisały w sobie te kości były przepełnione emocjami i przez to bardzo
trudno było je odczytać. Jednak nie było dla Brictonady rzeczy nie do
wykonania. Uniosła spojrzenie przekrwionych oczu na przybysza i powiedziała
bardzo cicho:
- Kości należą do kelnera. Pracował w pociągu.
Zmarł dobę temu. Gdzie je znalazłeś?
– zapytała bardzo przejęta, zupełnie jakby czegoś się przestraszyła. On milczał, więc ponowiła pytanie bardziej
nerwowym tonem.
- W boksie konia należącego do niejakiej
księżnej de Stiradas. Vespery de Stiradas. – Na dźwięk tego nazwiska Brictonada
odchyliła się do tyłu z szeroko otwartymi oczami. Kości rzucone przez nią na
stół zadygotały jakby ktoś uderzył w blat, a krew wsiąkła w drewno. Silny
wiatr, który nagle niczym nieproszony gość wdarł się do wnętrza, zdmuchnął
świece i zapanowała całkowita ciemność. Zniknęły nawet ogniki czuwające przy
wejściu. Wiedźma oddychała głęboko, jednak nieznana jej dotąd siła zaczęła
otaczać ją czarnym dymem. Po chwili znalazła się w przedziale. Na ziemi leżał
martwy kelner z rozerwany gardłem. Jednak poza oknem nigdzie nie było krwi.
Jego ciało wyglądało na lekko zasuszone. Brictonada rozejrzała się nerwowo,
serce biło szalonym galopem w jej piersi. Gdy odwróciła się stanęła twarzą w
twarz z blondynką o oczach barwy krwi.
- Im głębiej zaglądasz w przeszłość, tym głębiej
przeszłość ciebie pochłania – rzekła jasnowłosa kobieta. Miała usta umazane od
krwi. Oblizała leniwie wargi.
- Niektóre rzeczy nigdy nie powinny wyjść z
cienia, inaczej cień je pochłonie – odrzekła lekko drżącym głosem wiedźma. Jej
odpowiedź chyba zadowoliła kobietę, gdyż po chwili wszystko ogarnęła ciemność i
Brictonada znów znajdowała się w swoim domu. Zamrugała kilkakrotnie. Świece
nadal płonęły, w ręku ściskała kości a wyrysowane znaki pozostały nietknięte.
- Co ujrzałaś? – zapytał przybysz. Kobieta
milczała. – CO UJRZAŁAŚ? – krzyknął tak, że niemal podskoczyła na krześle,
jednak nic nie powiedziała. Mężczyzna wstał od stołu i ruszył do drzwi. Seans
skończony.
- Jesteś martwy – powiedziała cicho, ale on nie
usłyszał. Ruszył żwawo w kierunku starych ruin, gdzie spotkał Brictonadę
zbierającą krew z martwego zwierzęcia. Niebo zaszło chmurami i otoczyła go
ciemność. Wydawało mu się, że usłyszał nierówny odgłos kopyt. Odwrócił się, a
gdy wiatr przegonił dalej mrok jego oczom ukazał się corno z rozciętym gardłem.
Ten sam, z którego posokę upuszczała wiedźma. Zwierzę pokręciło łbem rozrywając
mocniej ranę i charcząc przy tym. Mężczyzna cofnął się kilka kroków, po czym
rzucił się biegiem w głąb lasu. Jak tylko się odwrócił widział rogate
stworzenie w pogoni za sobą. Był inkwizytorem, ale nigdy nie spotkał się z taką
magią. Przeraził się, że Brictonada mogła zechcieć się go pozbyć, po tym jak ją
spróbował zaszantażować. Biegł dalej, a konary gęstwiały zupełnie jakby chciały
go pochłonąć w całości. Gdy obejrzał się po raz kolejny zwierzęcia już za nim
nie było. Stanął i łapczywie oddychał. Nie wiedział jak długo biegł, dopiero
teraz gdy zaczął się uspokajać dotarło do niego, że nie wie, gdzie dokładnie
się znajduje. W porażającej ciszy, która go otaczała usłyszał odgłos łamanej
gałązki. Spojrzał za siebie, gdy nagle poczuł jak jakaś siła miażdży mu żebra
sięgając do serca. Zobaczył przed sobą młodą kobietę. Przyglądała mu się z pogardą.
Za nią stał olbrzymi czarny ogier potrząsający nerwowo głową. Zwierzę rozwarło
szczęki ukazując rząd ostrych i białych zębów.
- Bon appétit – wyszeptała mu kobieta prosto do
ucha, lecz nie zwracała się do niego, lecz do swojego wierzchowca. Zgrabnym
ruchem ręki wyrwała mu serce wyciągając je wraz z tętnicami i żyłami, które
ciągnęły się dopóki ich nie zerwała. Mężczyzna z przerażeniem w oczach patrzył
jak jego narząd ląduje wprost pod kopytami zwierzęcia, które zaczyna je
pochłaniać. Gdy sparaliżowany strachem i szokiem spojrzał ponownie na kobietę
zdołał wycharczeć jedynie niewyraźnie słowo. Ona jedynie uśmiechnęła się
ukazując długie i ostre kły, które po chwili zatopiła w jego szyi, ale tego już
nie zapamiętał. Nocne niebo znów spowiły chmury, a ciemność okryła tę nietypową
parę kochanków, z których jeden oddawał życie drugiemu. Gdy blask malejącego
księżyca znów rozjaśnił mrok jedynie popiół jaki z niego pozostał bielił się
wśród traw. Obok leżały czarne szaty.
* * *
Vespera, gdy się przebudziła
tuż po wschodzie słońca znalazła gazetę na swoim sekretarzyku i małą karteczkę
z napisem:
Może powinienem odwołać śniadanie skoro spożyłaś tak sycącą kolację? M.
Kobieta roześmiała się perliście i rozbawiona
spojrzała na wielki tytuł na pierwszej stronie: „Zjadacze czasu znów grasują w
Achonie. Pierwszą ofiarą inkwizytor z Turida Abra”. Ułożyła się wygodnie w
trumnie i odchyliwszy głowę do tyłu zaciągnęła się mocno cygaretką. Siwy dym
powoli zaczął wędrować w onirycznym tańcu aż pod sufit. Oblizała usta. Poczuła
smak wiśniowej woni oraz słodkiej krwi.
*) burg. Jestem w domu
----
Jak zwykle oczekuję na PYTANIA.
Vespera także może z e c h c e na KILKA odpowiedzieć.
Komentarze mile widziane.
Komentarze mile widziane.
~Saya
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz