piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział III


           Maksymilian bez słowa podniósł mężczyznę i usadził go na fotelu. Głowa Ludwiga opadła bezwładnie. Notariusz przypominał kukiełkę porzuconą gdzieś w kącie. Kilka kosmyków opadło niedbale na jego czoło. Vespera przewróciła tylko oczami i szczelniej otuliła się ciemnozielonym, ciepłym peniuarem. Jej sługa podszedł do wspomnianej przez notariusza plamy krwi, która zdobiła szybę przedziału, i wytarł ją starannie. Była niewielka, ale jak widać tyle wystarczyło, żeby doprowadzić von Kaarloffa do omdlenia. D’Iscales pełnym gracji gestem złożył chustkę i schował do kieszeni. Było w jego ruchach coś z pedanta pragnącego osiągnąć perfekcję w drobnych, jak mogłoby się wydawać, nic nieznaczących rzeczach. Spojrzał na Vesperę tak jakby chciał dowiedzieć się, co postanowiła zrobić z nieprzytomnym mężczyzną, na co ona wstała i podeszła do Ludwiga.

- Podobno terapia szokowa daje bardzo dobre efekty. Nalej whisky – rzekła beznamiętnym głosem, po czym uderzyła Ludwiga z otwartej dłoni w twarz. Na jego szczęście niezbyt mocno. Mężczyzna poderwał się jak oparzony i zaczął rozglądać się nerwowo jakby nie za bardzo zdając sobie sprawę, gdzie właściwie się znajduje.

- Krew, widziałem krew!  - Spojrzał na szybę przedziału, która lśniła czystością. – Jestem przekonany, że widziałem krew, dokładnie w tym miejscu. – Wyciągnął rękę, jednak po chwili opuścił ją zrezygnowany. Maksymilian podszedł do niego i podał mu szklankę z whisky. Ludwig spojrzał w naczynie jakby chciał z niego coś wywróżyć, po czym za jednym zamachem wypił całość. Vespera wymieniła spojrzenie ze swoim sługą, po czym sięgnęła po czarną cygaretkę i zapaliła. Otoczona szarym dymem stanęła nad von Kaarloffem i spojrzała na niego spod wpółprzymkniętych powiek. Ujęła jego podbródek i pochyliła się nad przerażonym notariuszem, niemal stykali się nosami. Odezwała się dopiero po chwili melodyjnym głosem, który kołysał się niczym wąż w takt muzyki fakira:

- Jestem niesamowicie zobowiązana i wdzięczna za pańską pomoc, a także za wykazaną troskę, jednak proszę zapamiętać jedną rzecz – przerwała – nie widział pan żadnej krwi… - wyraźnie zaakcentowała ostatnie dwa wyrazy.

- Żadnej krwi… - powtórzył oszołomiony Ludwig. Vespera uśmiechnęła się do niego i dmuchnęła mu dymem w twarz.

- Maksymilianie, byłbyś tak łaskaw i odprowadził pana von Kaarloffa do jego przedziału, jak widać nadal nie czuje się zbyt dobrze. – D’Iscales skłonił się przyjmując polecenie od księżnej. – Ach, i zajrzyj koniecznie do naszych wierzchowców, obawiam się, że Ulados może być niezdrowo pobudzony po tych perypetiach. – Po chwili została sama w swoim przedziale. Syknęła i opadła na fotel. Lewa noga, chociaż wyglądała jak przed ukąszeniem, bolała. Przymknęła oczy i skupiła się. Pragnęła przywołać znów wizję, która nawiedziła ją w lesie, jednak poza niewyraźnymi obrazami i własnym, dziecięcym śmiechem nie potrafiła sobie więcej przypomnieć. Zacisnęła dłoń w pięść i przymknęła oczy. Nienawidziła bezsilności. Nie chodziło o zależność od drugiej osoby, lecz fakt, że nie potrafiła zmusić siebie do takich kroków, jakie chciałaby podjąć. W jej głowie tkwiło to majaczliwe wspomnienie, a mimo to nie umiała go przywołać. Wszystko zależało od niej a jednocześnie czuła, że w ogóle nad tym nie panuje. Na dodatek powracający ból nogi zaczynał ją coraz bardziej irytować. Zacisnęła zęby tak mocno, że po chwili poczuła smak krwi z przegryzionej wargi. W jednej chwili poderwała się z fotela i ruszyła w stronę garderoby. Rozejrzała się po rzeczach, które dało się wydostać Maksymilianowi z roztrzaskanych wagonów. Nie miała dużego wyboru. Zdecydowała się na czarną, długą do ziemi spódnicę z podwyższonym stanem oraz jasnoszarą koszulę o szerokich rękawach. Nalała sobie pół szklanki whisky i usiadła przed kominkiem. Pogrążona w myślach nie zwróciła uwagi, kiedy do przedziału wszedł Maksymilian. Mężczyzna podszedł do barku i również nalał sobie złocistego płynu. Przez chwilę przyglądał się zamyślonej kobiecie.

- Odprowadziłem pana von Kaarloffa do jego przedziału, zasnął jak niemowlę.

- To dobrze. – Upiła kolejny łyk. – A co z Uladosem i innymi wierzchowcami?

- Twój ulubieniec był nieco podekscytowany, jednak uspokoił się, gdy go nakarmiłem. – Widząc zdziwienie na jej twarzy szybko dodał: - Otrzymał resztki ze stołu pańskiego. – Uśmiechnął się szeroko.

- Och, myślałam, że nie przepada za wysuszonym mięsem – powiedziała ni to do siebie, ni do niego. Znów skupiła się na obserwowaniu tańczących w kominku płomieni. Milczeli tak przez dłuższy czas wsłuchując się w jednostajny stukot kół wagonu. Vespera po chwili zamachała od niechcenia pustą szklanką. Maksymilian usłużnie napełnił ją do połowy złocistym płynem. Krążył za fotelem jak sęp nad zdychającym zwierzęciem czekając na dogodną okazję. Kobieta odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. Czubkiem języka oblizała wargi rozkoszując się smakiem alkoholu i resztek tytoniu, którego zapach cały czas roznosił się delikatną nutą w pomieszczeniu.

- Powiedz już to – rzekła nieco ospałym głosem

- Nie ośmieliłbym się bez twojego wyraźnego polecenia. – Na te słowa przechyliła głowę, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnęła się kpiąco.

- Mówże, zamieniam się w słuch – z trudem ukryła irytację, jednak spowodowaną bolącą nogą, a nie jego śmiałością – zresztą i tak byś mi nie oszczędził twojego zdania, za dobrze cię znam. – D’Iscales wyjął dokumenty podpisane wcześniej przez Vesperę, wśród nich znajdowały się plany posiadłości i szkice przedstawiające wnętrza. Księżna zaczęła je przeglądać, gdy jej uwagę przykuł sztych przedstawiający wyjście do parku znajdującego się za zamkiem de Cessy. Grafika przedstawiała jasne marmury oświetlone przez pełnię księżyca, na schodach siedziała młoda dziewczyna jakby oczekując kochanka. Nie było to dzieło artystycznie wysokich lotów, dość naiwne i ckliwe. Brak podpisu autora czy też daty powstania. Jedyne co można było powiedzieć, to że scena miała miejsce wiosną – drzewa owocowe były obsypane kwiatami. Skupiona zupełnie na tym, co trzymała przed oczyma w ogóle nie zwracała uwagi na Maksymiliana, który w końcu odchrząknął wyrywając ją z zamyślenia.

- Dlaczego zamek de Cessy? – zapytał. Vespera złożyła dokumenty razem i odłożyła na stolik.

- A dlaczego nie? Taki kaprys. – Westchnęła podnosząc się z fotela. – Qui pro quo, Maksymilianie. Dlaczego mnie okłamałeś? – Stanęła przytrzymując się lewą ręką oparcia, nie chciała nadwyrężać odnowionej nogi ani też pokazać, że jest jeszcze słaba.

- Nie okłamałem – jego głos był spokojny

- Doprawdy? Miałam inne wrażenie. – Spojrzała mu w oczy. – Gdy ten nieszczęśnik się przed nami pojawił, twoje myśli były dostatecznie głośne, żeby wzbudzić moje podejrzenia.

- Ja naprawdę go nie znałem. Wydał mi się początkowo podobny do kogoś, sprzed wielu dekad, ale nie wiem do kogo. – Maksymilian opuścił głowę, upił łyk whisky i usiadł naprzeciwko niej na krawędzi łóżka. Westchnął. Vespera przyjęła postawę kata stojącego nad skazańcem, jednak po chwili zrozumiała, że nie ma to sensu. Przysunęła fotel i usiadła vis-à-vis mężczyzny.

- Maksymilianie. – Uniósł głowę. Jej twarz wyrażała niemal namacalne zmartwienie. – To ze względu na Broidi? – zapytała ostrożnie jakby bała się, że dopytuje o coś bardzo osobistego.

- Chyba tak. Letarg w jaki zapadliśmy dawno temu pozwala oczyścić duszę ze wspomnień, dzięki temu żyjąc tyle wieków nie postradaliśmy jeszcze zmysłów.

- Wiem o tym, ale nie sądziłam, że doprowadza do zupełnej amnezji. No może prawie zupełnej, przynajmniej pamiętamy jak mamy na imię. – Westchnęła cicho. – Czyli sądzisz, że spotkałeś tego człowieka zanim zapadliśmy w Broidi? To oznaczałoby, że miał na karku tyle lat co my. Jednak zdecydowanie nie był jednym z nas. – Oparła się wygodnie i zamyśliła. Nie sądziła, że takie przeżycia czekają ją w drodze do Achony.

- Gdy go zobaczyłem, przez ułamek sekundy przebiegła mi myśl, że widziałem go wcześniej, ale to było tak nierealne, że uznałem to za déjà-vu. – Vespera ujęła jego rękę, bardzo delikatnie. Zdziwiony, uchylił lekko usta i gdy już chciał coś powiedzieć, ona odezwała się pierwsza.

- Przepraszam. – Po czym wstała i lekko utykając na lewą nogę wyszła z przedziału. Czuła, że za chwilę się udusi. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza. To wszystko było dla niej takie dawne, znane, a jednak nowe. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nawet jej „przepraszam” brzmiało jak wypowiedziane przez dziwną maszynę, którą podobno mają pokazać w Achonie. Urządzenie to, jak powiadają, mówi ludzkim głosem, ale pozbawionym emocji. Vespera nie była pozbawiona emocji. Czuła jak tłoczą się gdzieś w jej wnętrzu. Są trochę jak źle skrojone ubranie. Wyszła na balkonik na końcu ostatniego wagonu. Poczuła uderzenie bardzo chłodnego wiatru i odetchnęła głęboko. Tory niknęły gdzieś w toni nocy porywane przez prędkość z jaką się przemieszczali. Zachmurzone niebo skrywało w objęciach malejący księżyc. Poczuła zapach świeżego deszczu. Oparła się o zimne, metalowe drzwi i przymknęła oczy. Pozwoliła swoim myślom opuścić ciało, odfrunąć daleko wraz z wiatrem, unieść się z pędzonymi po niebie chmurami, wśród krzyku kruków. Zapragnęła zniknąć we mgle i stopić się w jedność z nocą. Tylko w ten sposób mogła uwolnić z siebie kotłujące się myśli i uczucia. Jej włosy pachniały mieszanką tytoniu wiśniowego, whisky i deszczowego powietrza. Otworzyła oczy i, niestety, nadal była jednością ze swoim ciałem. Nie wiedziała, co ma myśleć o tym wszystkim. Wydarzenia minionej nocy solidnie dały jej w kość, nie tylko w dosłownym tego słowa znaczeniu. Podeszła do balustrady i objęła delikatnie poręcz, zupełnie jakby chciała, żeby dotyk zimnego metalu otrzeźwił jej myśli i pomógł spojrzeć z dystansem na to, co się wydarzyło do tej pory. Musi być rozważna i skupiona, dość już błędów i potknięć. Skrzywiła się na samą myśl, że to ona i tylko ona była ich przyczyną. Musiała teraz zastanowić się jak te niezgrabne poczynania odwrócić na swoją korzyść. Zaczęła rozmyślać o tym, co zrobić z panem von Kaarloffem, w końcu jak słusznie zauważył Maksymilian, z przestraszonego człowieka można łatwo wyciągnąć informacje. Aż się uśmiechnęła na wspomnienie opadającego jak kłoda notariusza, lecz zaraz powróciła do rozważań natury praktycznej. Księżna de Stiradas nie powinna popełnić więcej faux-pas.

* * *

            Z wielkim piskiem i zgrzytem metalu pociąg powoli wjeżdżał po żelaznym moście do Achony. Wędrująca Metropolia, jak ją nazywano, unosiła się wysoko nad ziemią z niespotykaną gracją biorąc pod uwagę jej powierzchnię i zabudowę. Ciężkie i solidnie łańcuchy pozwoliły opuścić ją na tyle nisko aby, zetknąwszy się z mostem, umożliwiła składowi na wjechanie na dworzec, który znajdował się w jej podziemiach. Vespera z zainteresowaniem wyglądała przez okno jak wielka masa ziemi i roślin zgrabnie opada. W istocie Achona była olbrzymim miastem, jej poszczególne części były spięte łańcuchami, tak aby nie oddaliły się zbytnio od centrum. Żelazny uścisk jaki trzymał skały dawno obrósł roślinnością i teraz długi płaszcz żółknącego listowia i wiecznie zielone pnącza otulały jej podstawę. W blasku wschodzącego słońca wodospady lśniły niczym długie warkocze. Na chwilę ten piękny widok zasłoniły kłęby dymu wydobywające się z komina lokomotywy. Maksymilian również kontemplował, jednak nie pejzaż za oknem, a postawę księżnej, która wyglądała na bardziej oczarowaną niż dawała po sobie poznać.




Achona założona wiele setek tysięcy lat temu była jedynym ocalałym wędrującym miastem. Przez te wszystkie dekady zewnętrzny pierścień miasta pokrył się dziką roślinnością. Płaszcz lasów, parków i łąk otaczał centrum, które tętniło życiem zarówno za dnia jak i w nocy. Na obrzeżach miasta ostały się stare mury i ruiny dawnych twierdz. Teraz stanowiły miejsce romantycznych schadzek i przypominały o przeszłości miasta. Mimo tego, że Achonę zamieszkiwały tysiące ludzi i stworzeń innych ras panował tam względny spokój. Teraz, gdy zbliżała się Światowa Wystawa ilość mieszkańców niemal się podwoiła. Dawno na dworcu nie odprawiano tylu pociągów. Metropolia cieszyła się dużą niezależnością, która była bardzo ceniona przez jej mieszkańców. Dla achończyków była równoznaczna ze spokojną egzystencją nienaruszaną przez obcych.

Słońce przedzierało się przez chmury i powoli oświetlało niemal wszystkie zakamarki miasta. Niczym po podniesieniu kurtyny ukazywały się kolejne budowle, ulice, place i parki. Bruk na ulicach lśnił po burzy jaka przeszła nad miastem w nocy. Spokojny ruch potężniej masy skał zbudził śpiące jeszcze ptactwo, które poderwało się do lotu. Zaczęły wędrować wśród wysokich wież i strzelistych dachów formując duże stada. Architektura miasta była dość różnorodna, jednak daleko było jej do chaosu. Od czasu w niebo wystrzeliwały wieże. Kilka najwyższych czuwało nocą i dniem nad spokojem miasta niczym stróż na warcie. Słońce powoli przepędzało mgłę, która chowała się z powrotem do mrocznych zakamarków, aby znów, gdy zapadnie mrok wypełznąć i przedzierać się przez ulice. Vespera przyglądała się wszystkiemu z fascynacją, a gdy nadszedł czas, aby udać się do przygotowanego wcześniej powozu z żalem odeszła od okna. 

Pociąg powoli wjeżdżał wprost w podbrzusze miasta. Na dłuższą chwilę przez okna wagonów wlała się ciemność. Tunel niczym gęba żarłocznego robaka pochłaniał kolejne części składu. Po chwili pasażerowie usłyszeli znajomy gwizd i Nord Express wjechał, otoczony kłębami dymu, na peron. Mimo tego że dworzec znajdował się w najniższych częściach miasta, to przeszklony sufit był zbudowany w taki sposób, aby jak najdłużej do środka wpadało światło słoneczne. Po zapadnięciu zmroku zapalano lampy gazowe, jednak niedługo miały zostać wymienione na oświetlenie elektryczne. Dworzec przypominał wielką metalowo-szklaną klatkę, która była zwieńczona wymyślną, szklaną kopułą. Wraz ze zmianą stopnia nasłonecznienia skomplikowany mechanizm zmieniał kąt ułożenia luster, które odbijały promienie do wewnątrz. To rozwiązanie mogło wydawać się karkołomne i mało opłacalne, ale przecież Achona unosząc się wiele kilometrów nad ziemią mogła bez mniejszych problemów korzystać z dobrodziejstw dnia. Podobno lustra były tak stare, że pamiętały czasy przed wojnami jakie przetoczyły się przez wiele ziem. Zaprojektowane w bardzo przemyślany sposób razem z przeszklonym dachem tworzyły niesamowitą architektoniczną całość. Praktyczność tej instalacji w niczym nie przeszkadzała jej być piękną. Kopuła wznosiła się swoimi szklanymi skrzydłami ponad powierzchnię ziemi i tworzyła wspaniały element ogrodu botanicznego znajdującego się w centrum miasta. Teraz światło poranka oświetlało cały dworzec przenikając przez pięknie ozdobione sklepienie wykonane z witraży. Jasne kolory szkła przepuszczały promienie słońca barwiąc je delikatnie. Żelazne kolumny wspierające całą konstrukcję były ozdobione w ornamentykę roślinno-kwiatową. Łączenia między nimi przybierały formy abstrakcyjnych pnączy. W głębi dworca mieścił się olbrzymi zegar, widoczny ze wszystkich miejsc. Jego tarczę otaczał piękny fresk przedstawiający cztery panny jako alegorię pór roku. Każdemu kwadransowi odpowiadała część malowidła.

Nord Express w końcu zatrzymał się na peronie i podróżni zaczęli powoli wysiadać. Vespera rozsiadła się wygodnie w powozie, który wcześniej przygotował Maksymilian, zaś jej sługa i doradca wskoczył na kozła i czekał aż wielkie drzwi wagonu otworzą się. Mieli prosto z dworca ruszyć do kamienicy. Kobieta była już nieco zmęczona podróżą, a konkretniej to ostatnimi jej dobami.  Obok kozła stał Ulados. Nieco poddenerwowany dźwiękami uderzał rytmicznie kopytem o podłogę. Maksymilian nałożył mu klapki tak samo jak czterem pozostałym koniom, żeby się nie płoszył. Mężczyzna poprawił wodze w dłoniach i wyprostował się dumnie. Głośne uderzenie i po chwili masywny powóz wyjechał na peron. Ogier wyczuł inne powietrze i zaczął zachowywać się narowiście, więc d’Iscales zsiadł i podszedł do zwierzęcia, by je uspokoić. Zaniepokojona hałasem Vespera lekko odchyliła zasłonkę w oknie, ale nie wysiadła. Jej lewa noga znów zaczęła dokuczać i nie chciała, by ktokolwiek widział jak kuleje. Marzyła tylko o tym, żeby dotrzeć do nowego domu, zanurzyć się w wannie z gorącą wodą, a potem położyć do swojej trumny i nie wychodzić z niej kilka dni. Chciała swoje pierwsze wyjście i zwiedzanie Achony dokładnie zaplanować i nie było tam miejsca na takie potknięcia jakich dopuściła się wcześniej. Przymknęła oczy i wciągnęła głęboko do płuc powietrze. Było inne niż to, do którego przywykła. Pełne życia. Uśmiechnęła się do siebie, lecz tak szybko jak się pojawił, tak szybko ten grymas znikł z jej twarzy. W stronę ich powozu zbliżało się trzech zakapturzonych mężczyzn. Wszyscy byli ubrani jednakowo w proste, czarne szaty. Wyglądali jak pełzające cienie. Dopiero po chwili dostrzegła, że jeden z nich trzyma dość opasłą księgę. Zatrzymali się w niewielkiej odległości od Maksymiliana, który z pewnością wyczuł ich obecność, ale w grzeczny sposób ją ignorował. Dopiero gdy jeden z nich podszedł bliżej d’Iscales odwrócił się i skłonił na powitanie.

- Witajcie w Achonie – rzekł nieznajomy. Jego głos był delikatny i miły dla ucha, lecz gdzieś w samym sposobie w jakim mówił można było wyczuć jadowitą ironię.

- W czym mogę pomóc panie…? – Maksymilian bez ogródek przeszedł do rzeczy.

- Dabaon, jestem jednym z comarchi w tym mieście.

- Ach, jakże mi miło poznać osobiście inkwizytora. A cóż was – Maksymilian zmierzył spojrzeniem pozostałą dwójkę – sprowadza?

- Doszły nas niepokojące wieści, że Nord Express został zaatakowany, a celem była księżna de Stiradas i pan, panie d’Iscales. – Dabaon opuścił kaptur. Jego twarz mogłaby służyć do straszenia niegrzecznych dzieci. Miał bardzo wysokie czoło, orli nos, dość głęboko osadzone oczy i zmarszczki wokół ust, które zapewne powstały od nader częstego wykrzywiania warg w ironicznym uśmiechu. Uśmiech ten towarzyszył teraz inkwizytorowi. Maksymilian był zaskoczony, że ta informacja dotarła już do miasta, ale nie dał tego po sobie poznać. Nagle Dabaon wyminął go, podszedł do Uladosa i położył zwierzęciu dłoń na grzbiecie. Ogier natychmiast się uspokoił. – Zatem, panie d’Iscales, cóż takiego miało miejsce podczas waszej podróży? – Inkwizytor przyglądał się zafascynowany zwierzęciu. Maksymilian nie odpowiedział, tylko się tajemniczo uśmiechnął. Dabaon spojrzał na niego nieco zdziwiony i poczuł jak coś zdejmuje jego rękę z sierści konia. Odwrócił się i zobaczył Vesperę, która palcatem, niby z obrzydzeniem, odpychała jego ramię od zwierzęcia. Jak widać księżna była tak przywiązana do swego konia, iż raczyła wysiąść z powozu i rozmówić się osobiście z inkwizytorem. Comarchos w lot pojął, iż nie życzy ona sobie, by dotykał jej ogiera, więc odsunął się niewiele, lecz wystarczająco, aby nie zarzucić mu braku wychowania.

- Gdyby był pan łaskaw nie spoufalać się z moim wierzchowcem, to byłabym niezmiernie zobowiązana – powiedziała sucho – słucham pana, czego chce  pan się dowiedzieć? – bardziej rozkazała niż zapytała.

- Tak jak już wspominałem panu d’Iscales, dowiedzieliśmy się, że…

- Zostaliśmy zaatakowani, zgadza się. Napastnik chciał okraść mój powóz lub, co bardziej prawdopodobne, ukraść Uladosa, mojego ogiera. Tego mężczyznę spotkał los wielu koniokradów.

- To znaczy? – zapytał zaintrygowany Dabaon przyglądając się to Vesperze, to zwierzęciu.

- Ulados stratował go tak, że nie będzie czego pogrzebać. A teraz jeśli pan wybaczy, śpieszy się nam – Vespera wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa. „Koniec audiencji na dziś.”- pomyślał rozbawiony inkwizytor i tak szybko i dyskretnie jak się pojawił, tak szybko znikł ze swoimi towarzyszami. Kobieta odprowadziła ich spojrzeniem następnie szybko wróciła do powozu. Długa spódnica skutecznie maskowała jej chwiejny krok, a przy panującym na dworcu zamieszaniu nikt nie zwróciłby uwagi na ten drobiazg. Jednak sama świadomość tego, że kuleje sprawiała, że Vespera czuła się niezręcznie. Gdy usiadła z powrotem na kanapie, odetchnęła z ulgą. Nie ruszyli od razu, zaraz za nią do środka wsiadł Maksymilian. Zamknął za sobą drzwi.

- Inkwizytorzy – powiedział cicho – mamy kłopoty.

- My? O ile dobrze pamiętam zapewnienie bezpieczeństwa podróżnych to obowiązek kompanii kolejowej. Zatem sprawa jest zakończona. Ruszajmy – rozkazała. D’Iscales skłonił się i wysiadł. Nie wyglądał na ukontentowanego i z pewnością będzie chciał wrócić do tej rozmowy. Po chwili Vespera poczuła szarpnięcie i ruszyli w stronę kamienicy. Wyprostowała lewą nogę i przymknęła oczy.

Gdy tylko masywny powóz obładowany bagażami zniknął z pola widzenia, zakapturzona postać podeszła do pociągu, z którego niemal wszyscy zdążyli już wysiąść. Konduktor na sam widok jej charakterystycznego odzienia odsunął się i wpuścił ją do pustego wagonu towarowego, w którym było dość miejsca na powóz, konie pociągowe, a także jeden boks. To właśnie to ostatnie miejsce interesowało przybysza w czerni najbardziej. Na pierwszy rzut oka niczym nie różniło się od innych tego typu: standardowe wyposażenie i udeptane siano wyścielające podłogę, co wskazywało, że niedawno przebywało tutaj zwierzę. Dopiero po chwili można było dostrzec niewielkie smugi krwi na deskach. Pod sianem było kilka białych drobinek, wyglądały jak rozgniecione kosteczki.

            Jednostajny stukot kopyt o bruk zaczął wprawiać Vesperę w senny nastrój. Uchyliła delikatnie zasłonkę i wyjrzała przez okno. Na ulicach było coraz więcej ludzi. Niewielkie bryczki przemykały zgrabnie przewożąc śpieszących się galantów. Nagle, zza zakrętu wyjechał pomalowany na intensywnie błękitny kolor automobil. Szybko przemknął obok powozu de Stiradas, trąbiąc na roztargnionych przechodniów, wśród których znaleźli się także mniej szczęśliwi, ochlapani wodą z kałuż, które znalazły się na jego trasie. Właściciele sklepów i kawiarni właśnie otwierali drzwi i zapraszali do odwiedzenia ich skromnych progów. Słońce oświetlało starannie wypucowane witryny, które dumnie prezentowały asortyment. Kamienice w tej części miasta, jak oceniła Vespera, były zadbane, jednak zbyt hałaśliwe otoczenie jej nie odpowiadało. Jej oczom ukazał się teraz dość duży plac, przy którym znajdowała się Turida Abra. Na schodach prowadzących do wysokiego i majestatycznego budynku zobaczyła kilka postaci w czarnych szatach. Prychnęła zdegustowana i zasłoniła szczelniej zasłonkę. Maksymilian tymczasem spokojnie powoził, również przyglądając się architekturze miasta. Gdy słońce wzeszło wyżej, zasłonił oczy przyciemnianymi okularami i poprawił cylinder.

Achona miała pozostać przyłączona do mostu kolejowego jeszcze przez co najmniej trzy tygodnie. Wjazd po nim do miasta był starannie pilnowany, każdego handlarza czekała drobiazgowa kontrola, jednak przez te kilkanaście dni okoliczni mieszkańcy mogli wzbogacić się na handlu tak, że starczyłoby im pieniędzy do końca roku. Wszędzie gdzie zatrzymywała się Wędrująca Metropolia wyrastały miasteczka, do których zjeżdżali ludzie wszelakich profesji, by móc na jej terenie trochę zarobić. Teraz wśród spacerujących ludzi można było dostrzec tych przybyszów. Wyróżniali się ubiorem, manierami, używanym słownictwem a nawet sposobem poruszania się. Achończycy jak w każdym kontakcie z innymi okazywali należytą kulturę, ale bez przesadnego bratania się. Dla nich przyjazd handlarzy to tylko wymiana towar-pieniądz, nic więcej. Jedynie raz na sto lat podczas Wystawy Światowej wrota do Achony były względnie otwarte dla przyjezdnych. Wówczas następowała ogólna wymiana dóbr materialnych i intelektualnych – organizowano koncerty, wystawy, wykłady otwarte, premiery sztuk, spotkania biznesowe i towarzyskie. Wystarczyło pojawić się na jednym z takich wydarzeń, by ktoś cię dostrzegł i zaprosił na kolejne. Jednak tak zwana sfera była miejscem bardzo zdradliwym i niebezpiecznym, trochę jak ruchome piaski. Jeden nieostrożny ruch i giniesz. Nie dosłownie oczywiście, no chyba że jest mowa o pojedynku między gentlemanami. Ciągle nie uregulowano ich statusu prawnego, więc często sięgano do tego, jakże rycerskiego, sposobu rozwiązywania sporów. Mimo wydarzeń o takim prestiżu i otwartości nowinki, niektóre obyczaje panujące w Achonie były dość archaiczne, zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi z wyższych sfer, którzy byli pod pewnymi względami dość konserwatywni.

Powóz właśnie odbił w boczną uliczkę, o wiele spokojniejszą od poprzednich i wjechał do jednej z wielu części Achony, które do tej pory były dość luźno zespolone z całością. Kamienica zakupiona przez Vesperę znajdowała się w otoczeniu pięknego parku. Powóz wjechał na plac przed budynkiem. Maksymilian zeskoczył z kozła i podszedł do drzwiczek. Podał rękę wysiadającej Vesperze, która rozejrzała się wokół. Jej uwagę przykuł intensywnie błękitny automobil zaparkowany w dość awangardowy sposób nieopodal wejścia.  Dopiero po chwili zauważyli czekającego na nich u stóp schodów Ludwiga. Mężczyzna wyglądał na nieco zmęczonego podróżą, ale zadowolonego. Podszedł do nich szybkim krokiem.

- Księżno de Stiradas, witam w domu. – Uśmiechnął się przyjaźnie i ucałował jej dłoń na powitanie. – Zapraszam do środka. – Wskazał na wejście. Vespera niespiesznym krokiem skierowała się do drzwi. Szła jako pierwsza, zaraz za nią von Kaarloff, Maksymilian rozglądał się wokół i podziwiał budynek. Kamienica zbudowana z piaskowca przybrała w blasku słońca pięknej, nieco perłowej, barwy. Wybudowana na wzniesieniu była perełką architektoniczną. Wysokie, zakończone półkoliście okna były ozdobione piękną ornamentyką. Szyby wykrojono tak, aby na myśl przywodziły płynne łączenia szkła stosowane w witrażach. Bryła budowli była dość prosta, jednak jej wykończenie dodawało lekkości, niczym wizja z onirycznej halucynacji. Ludwig podszedł do frontowych, dwuskrzydłowych drzwi. Ukłonił się i podał Vesperze klucz.

- Wasza Miłość zechce czynić honory.

- Mam nadzieję, że nie czeka mnie też przecinanie czerwonej wstęgi. – Trudno było stwierdzić, czy to co powiedziała było przytykiem czy lekkim żartem. Notariusz oczywiście odebrał tą replikę jako to drugie. De Stiradas powoli przekręciła klucz w zamku i z lekkim skrzypnięciem drzwi ustąpiły.

- Polecę naoliwić zawiasy – powiedział, jak zawsze chętny do pomocy, von Kaarloff

- Nie – ucięła krótko – te podwoje, jak i cały budynek, mają swoją duszę, a o nią trzeba dbać. – Ludwig kiwnął tylko głową i cała trójka w milczeniu weszła do środka.

Westybul był przestronnym miejscem wykończonym drewnem kasztanowym o ciemnej i ciepłej barwie.  W głębi znajdowały się schody prowadzące na pierwsze piętro i galerię. Sufit zdobił okrągły witraż, który swoją barwą miał przypominać niebo o poranku. Vespera stanęła na środku ciemnobordowego dywanu i rozejrzała się. Odetchnęła głęboko. Jej mina musiała uspokoić Ludwiga, który zapewne do końca nie był pewien, czy księżna jest zadowolona z tego miejsca pomimo jej zapewnień i bardzo szczegółowej korespondencji jaką wymienili przed jej przyjazdem. W końcu ciszę przerwał Maksymilian zwracając się do blondynki:
- Czy jesteś ukontentowana, moja Pani? – Na co ona odpowiedziała w niezrozumiałym dla Ludwiga języku, chociaż miał wrażenie, że już go gdzieś słyszał.
- Pustuilumi tegisi*

* * *

Słońce powoli układało się do snu, gdy Vespera obudziła się w swojej trumnie. Przez szparę między ciężkimi kotarami w jej sypialni wpadało ciemnozłote światło. Przymknęła oczy tak jakby chciała znów zasnąć, jednak ciekawość zniechęciła ją do kontynuowania drzemki. Ostrożnie wstała uważając na jeszcze niepewną lewą nogę. Na sekretarzyku czekała ją notka.

Wasza Miłość,
Zgodnie z Pani dyspozycjami osobiście zająłem się rozładunkiem bagaży. Mimo usilnych, mniej lub bardziej dyskretnych, ofert pomocy jakie zaproponował mi w tym względzie pan von Kaarloff, udało mi się go odprawić do domu. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami spotkanie ze służbą rozpocznie się o godzinie dziewiątej w salonie przylegającym do westybulu. Na miejscu są już wszyscy.
Maksymilian

Miała jeszcze trochę czasu do spotkania ze służbą, więc postanowiła się odświeżyć i rozejrzeć po kamienicy, żeby zapamiętać rozkład pomieszczeń. Trzypiętrowy budynek znajdował się na uboczu, jego front wychodził na zadbany park, który otaczał go także z lewej strony. Pozostałe dwie ściany przylegały do bocznej uliczki, zaś ciężka furtka zapewniała wejście wprost na podwórze. Teraz była zamknięta i okratowana. Vespera postanowiła zagospodarować zachodnie skrzydło wychodzące na park na swoje prywatne komnaty. Północna część kamienicy znajdowała się przy szerszej ulicy, więc tam postanowiła umieścić całą służbę, wszelkie dostawy łatwiej było przyjąć i obsłużyć z tej strony. Front oczywiście pozostawi jako część gościnną i reprezentacyjną. Zadumała się nad przeznaczeniem ostatniej części, przylegającej do wąskiej uliczki, która jednak nie miała nic z obskurności. Z tą myślą wróciła do swoich komnat i wyjęła plan kamienicy, który dokładnie, po raz kolejny, przestudiowała. Po chwili uśmiechnęła się do siebie zadowolona.

            Punkt o dziewiątej wieczorem w salonie zebrała się cała służba. Nie było ich wielu. Vespera dokładnie wybrała spośród kandydatów według referencji jakie przedstawili i ogólnej reputacji. Zależało jej na osobach, dla których służba to nie tylko przykry obowiązek pozwalający zarobić trochę grosza. Jeszcze gdy przebywała na lodowatych ziemiach Foklionu, poleciła Ludwigowi, za odpowiednią opłatą oczywiście, znaleźć takich ludzi. Von Kaarloff szybko przygotował odpowiednią listę, ze wszelkimi danymi jakie udało mu się ustalić o ubiegających się o poszczególne posady. Kamerdyner, ochmistrzyni (a zarazem osobista pokojówka Vespery) trzy pokojówki, dwóch lokajów, ogrodnik, kucharz oraz dwie pomoce kuchenne. Jak na razie taka grupa odpowiadała księżnej, nie chciała aby wszystkie obowiązki związane z tym miejscem spoczywały na barkach Maksymiliana. Kobieta ubrała czarną suknię wykończoną ozdobną koronką z długim trenem. Kolczyki i naszyjnik z uwarowitem lśniły pięknie w świetle świec, gdy schodziła głównymi schodami do westybulu. Trzymała głowę wysoko i poruszała się z naturalną dostojnością, mimo nogi która od czasu do czasu jej dokuczała. Spokojny sen w trumnie pozwolił jej zregenerować siły i czuła się teraz lepiej. U podnóża schodów czekał na nią Maksymilian ubrany zgodnie z panującą modą. Skłonił się i podał jej rękę.

- Wszyscy już czekają na Panią, Wasza Miłość. – Vespera tylko skinęła głową i skierowała się w stronę salonu. D’Iscales otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Sam stanął z boku niezauważalny niczym cień. De Stiradas weszła i obrzuciwszy zebraną służbę obojętnym spojrzeniem skierowała się w głąb pomieszczenia. Usiadła na wysokim krześle. Długi tren sukni wyglądał niczym skrawek nocnego nieba, które wiernie podążało mrokiem za nią. Salon był przytulnym miejscem, którego okna wychodziły na front kamienicy i park. Po prawej stronie wiły się spiralne schody prowadzące na galerię i do wyższej kondygnacji salonu. Ogień trzaskał spokojnie w kominku, jednak wraz z wejściem Vespery temperatura jakby spadła. Kamerdyner i ochmistrzyni wymienili dyskretnie spojrzenia. Byli najstarsi w tym gronie. Mair miała ciemnie, nieco już przyprószone siwizną, gęste włosy, które upięła starannie w kok. Stojący obok  niej nienagannie ubrany Ambain był postawnym mężczyzną o średnim wzroście. Vespera czytając referencje tej dwójki była pewna, że osoby o takim doświadczeniu i reputacji powinny zajmować odpowiednią pozycję w hierarchii służby. W końcu księżna przerwała nieznośnie panującą ciszę:

- Nazywam się Vespera de Stiradas i od dzisiaj jesteście zatrudnieni jako służba w moim domu. Oczywistym jest, że wiecie jak wykonywać swoje obowiązki, więc ustalę tylko ogólny porządek i zasady jakie tutaj panują. We wszystkim podlegacie mnie i moim decyzjom. Jeśli zdarzy się, że będę nieobecna, to wszelkie pytania czy kwestie wątpliwe należy zgłaszać do Maksymiliana d’Iscalesa, który jest moim doradcą i prawą ręką. Uprzedzam jednak, że nie życzę sobie zgłaszania się do mnie z błahostkami. To samo dotyczy Maksymiliana. Pani Mair jest ochmistrzynią i moją osobistą pokojówką, zaś pan Ambain kamerdynerem i głównym lokajem. To na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za sprawne funkcjonowanie tego domu. Jestem wymagająca, ale potrafię docenić sumienną pracę i jej owoce. Jest jedna rzecz, której nadzwyczaj nie znoszę – zatrzymała się i spojrzała uważnie na zgromadzonych w salonie. Tak jak myślała: jej ton sprawił, że niemal wszyscy wyprostowali się i słuchali uważnie – są to plotki i niedyskrecja. Jestem świadoma tego, że służba lubi od czasu do czasu komentować styl życia swoich chlebodawców, jednak jeśli cokolwiek opuści mury tego miejsca, a ja z pewnością dowiem się o tym, to konsekwencje takiego zachowania będą bardzo surowe – wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo. Młode pokojówki bardzo przejęły się tymi słowami niemal tak, jakby ta uwaga była skierowana bezpośrednio i tylko do nich. Vespera wyprostowała się i uniosła dumnie głowę. Siedząc tak zdawała się mieć w sobie coś majestatycznie królewskiego, co dodatkowo potęgowało wrażenie jakie wywarła na służbie. Dobrze wiedzieli, że z księżną de Stiradas trzeba grać umiejętnie. I bez żadnych oszustw. – Zostaniecie zakwaterowani w północnym skrzydle, które przylega do ulicy. Znajduje się tam brama, która pozwoli wjeżdżać powozom z niezbędnymi produktami i tylko takim powozom. W tym samym skrzydle znajduje się przestronna kuchnia, piwniczka na wino i spiżarnia. Nim was odprawię, chciałabym wznieść symboliczny toast. – Wskazała dłonią na stół, na którym znajdowały się kryształowe kieliszki z białym, słodkim winem. Dopiero, gdy Maksymilian podszedł i wziął jeden z nich, a następnie podał Vesperze, służba nieśmiało uczyniła to samo. Księżna uniosła kieliszek i delektując się smakiem alkoholu uważnie obserwowała nieco skonsternowanych pracowników. – Kopie umów, które podpisaliście u mojego notariusza znajdują się w waszych pokojach, śniadanie jutro o dziesiątej w małej jadalni. To wszystko. – Służący skłonili się nisko i wyszli pośpiesznie. Kobieta wstała i rozsiadła się wygodnie w fotelu przy kominku. Gdy dopiła wino do końca podała pusty kryształ Maksymilianowi. Nagle drzwi salonu skrzypiąc lekko zamknęły się, a płomienie świec przygasły nieco. Szyby w oknach pokryły się szronem, który rozlał się po całym pomieszczeniu. Ogień w kominku niemal zgasł, a wszystko pokryło się perłową bielą.

- Tra tosus – rzekła rozbawiona Vespera – dlaczego przywołałeś Pokój ciszy? – Zaklęcie jakie rzucił na pomieszczenie Maksymilian pozwalało rozmawiać spokojnie, bez obaw, że ktoś niepowołany usłyszy jakiekolwiek słowo. Obecnie chyba nikt już go nie używał, gdyż wymagało umiejętnej wędrówki przez czas, którego Vampyrean mieli pod dostatkiem.

- Martwię się.  – Vespera spojrzała na niego zdziwiona, po raz pierwszy słyszała, żeby wyrażał swoje emocje tak bezpośrednio. Zazwyczaj musiała je odczytać z jego mimiki lub zachowania. Zresztą nie musiał nic mówić, ona dobrze rozumiała jego milczenie.

- Cały czas myślisz o tym inkwizytorze?

- A nie powinienem, moja Pani? – De Stiradas przymknęła oczy. Ona też nie przestała myśleć o tym człowieku odkąd opuścili dworzec. Udawanie, że nie ma problemu wcale nie sprawi, że on zniknie. Po chwili namysłu wstała i podeszła do okna przyglądając się utulonym do snu drzewom. Maksymilian czekał cierpliwie na odpowiedź. Nagle odwróciła się do niego z typowym dla siebie ironicznym uśmiechem.

- Skoro Dabaon chce się wykazać, pozwólmy mu na to.

- Ale przecież…

- Właśnie zaczyna robić się ciekawie, więc nie psuj tego. – Ujęła w dłoń czarną cygaretkę, która natychmiast się zapaliła. Wypuszczała powoli dym z ust rozkoszując się smakiem tytoniu.

- Czyli jesteśmy tutaj, ponieważ czułaś się znudzona, tak mam to rozumieć?

- Chyba nie sądziłeś, że zamierzam spędzić wieczność oglądając padający śnieg – prychnęła pogardliwie i rzuciła mu zrażone spojrzenie. Jej powód przybicia Wędrującej Metropolii nie był jednak tak błahy jak to jemu się wydawało. Przeszłość nigdy nie cię nie opuszcza, nawet jeśli jest pustką wypełniającą wieki. Jest jak cień, który tylko czasami znika, lecz jest zawsze obecny wędrując razem z tobą przez czas.

- Nie sądziłem, że dasz się ponieść jakiemuś kaprysowi! Vespera, która podobno jest ponad zwykłe ludzkie błahostki i słabości! – podniósł głos bardziej niż zamierzał. Chciał dalej być jej przewodnikiem, lecz od chwili, gdy podjęła decyzję o przyjeździe do Achony czuł, że coraz bardziej się od niego oddala. Czasami miał wrażenie, że zupełnie się pogubił i nie może pojąć motywów jej postępowania, a nawet, że ona sama ich nie rozumie. Od tych rozważań oderwał go cichy szelest jej sukni. Odwróciła się do niego plecami, żeby nie mógł zobaczyć grymasu jej twarzy. Przymknęła oczy i zacisnęła dłonie w pięści. Nie  uraził jej swoim tonem. Po prostu nie mogła zrozumieć, dlaczego po tylu dekadach cały czas czuł się w obowiązku czuwania nad nią. Nie był jej rodzicem. To ona była jego panią. Zaczęła zastanawiać się, jaki jest właściwie jego status wobec niej. I czy przywiązanie, które czuje do niego nie wynika z czegoś więcej, niż prostego faktu iż był przy niej zawsze. Maksymilian zamilkł. Właśnie zrozumiał, że uniósł się za bardzo i tylko czekał na wybuch jej złości. Zamiast tego ona skierowała się do drzwi bez słowa.

- Vespero – rzekł cicho. Ona zatrzymała się jakby raził ją piorun. Nigdy przedtem nie zwrócił się do niej po imieniu. Nawet jeśli ich rozmowy były mniej oficjalne. Odwróciła się do niego powoli. Światło świec pięknie rozjaśniało jej włosy i karnację tak kontrastującą z suknią. Utkwiła spojrzenie w bliżej nieokreślonym punkcie. Jej oblicze stało się łagodniejsze, jakby zmieszane z jakimś wewnętrznym smutkiem, który nią targał, gdy była sama. Był to ten rodzaj samotności, który napełnia wrażliwością i pozwala rozkwitnąć mądrości. Chwila ta trwała kilka uderzeń serca, jednak była jedną z tych, które zapadają głęboko w pamięć. Pamięć Maksymiliana, odarta przez Broidi z odległych wspomnień, na ten niezwykły widok zaczęła się przebudzać. Jednak uśpiona była już na zawsze, więc pozostało tylko niepewne wrażenie, że Vespera kogoś mu przypomina. Tak szybko jak ta myśl przemknęła gdzieś w ciemnościach jego świadomości, tak szybko zniknęła. Kobieta uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Powoli skierowała się w jego stronę i im bliżej była, tym jej wyraz twarzy stawał się na powrót chłodny i wyniosły. Jakby znów stawała się sobą. Podeszła do niego niemal na długość ramienia. W jej bursztynowych oczach ujrzał nieznaną mu do tej pory determinację.

- Pionki zostały rozstawione, czas zacząć grę – rzekła bardzo pewnym tonem. Jednak teraz nie oni byli figurami, tym razem to Vespera zasiadła przed szachownicą. Nie musiała znać swojego przeciwnika, wystarczy że z każdym ruchem będzie obalała kolejne figury. Aż strąci króla i królową. Jej wypowiedź zaintrygowała go. Nie wiedział dlaczego, ale znów czuł dumę ze swojej Pani. Zaczęła podejmować swoje decyzje z całą powagą konsekwencji, jakie mogły za sobą nieść. I musiał to zaakceptować. Nie mógł jej wiecznie chronić. Adus wulis jakie związało go z jej osobą, chociaż nie pamiętał okoliczności składania powinności krwi wobec księżnej de Stiradas, cały czas podsycało uczucie obowiązku, a nawet troski. Miał cichą nadzieję, że Vespera nie myli się w swoich sądach. I że tę partię wygra.

* * *

            Gwiazdy na pogodnym nocnym niebie lśniły chowając się od czasu do czasu za przemykającymi dyskretnie chmurami. Księżyc oświetlał swym niknącym blaskiem szkielety niszczejących budowli na peryferiach Achony. Wędrująca Metropolia wyglądała jakby ktoś kołysał ją w przestworzach do snu otulając mgłą. Wśród bujnej roślinności obrastającej wysunięte najbardziej na zewnątrz bloki skalne panowała niezmącona cisza. Gdzieniegdzie można było usłyszeć śpiew nocnej zwierzyny, który po chwili milknął, nasłuchując z nadzieją odpowiedzi. Ten osobliwy mariaż ciszy z odgłosami natury zakłócał delikatny szelest. Wśród konarów drzew niczym cień przemykała postać odziana w czarne szaty. Znikała w ciemnościach lasu i między murami. Wędrowiec pojawił się tak nagle jak pojedyncza chmura na niebie, którą szybko przeganiał wiatr. Stając się jednością z otoczeniem w końcu dotarł do swego celu. Zniszczony fragment dachu niegdyś wspaniałej budowli dawno pokrył się zielenią, która pragnęła na nowo odbudować świetność tego miejsca. 




W mroku połyskiwał niewielki strumień, który przyciągnął corno. Z gracją nachylił się do wodopoju. Uniósł głowę uważnie nasłuchując, wycofał się delikatnie i nastawił uszu. W jednej chwili zerwał się do ucieczki i zniknął wśród murów. Nagle dało się usłyszeć rozpaczliwe rżenie, dźwięk rozcinanej skóry i głuche uderzenie martwego ciała o ziemię. Nad zabitym zwierzęciem pochylała się kobieta ubrana w skromne szaty. Zbierała krew z poderżniętego gardła rogacza do kielicha. Wyprostowała się i rozejrzała uważnie wokół. Miała bardzo jasne, niebieskie oczy i niewiele ciemniejsze źrenice. Poprawiła długi, szary płaszcz jaki miała na sobie, aż w końcu rzekła w ciszę:

- Pokaż się. – Miała lekko zachrypnięty głos, nieco niepasujący do kobiety w jej wieku. Po chwili z cienia wyłoniła się postać w czerni. – Ach, więc to ty. Wiesz jak wiele ryzykujesz przybywając tutaj? Comarchi przecież polują na takie osoby jak ja, żyjące poza marginesem. Co pomyśleliby twoi przełożeni w Turida Abra?

- Chcę, żebyś dla mnie powróżyła z kości – odpowiedział przybysz.

- Dawno tego nie robiłam, ile ich masz?

- Niewiele, zaledwie kilka chrząstek, lecz moje pytanie jest bardzo precyzyjne.

- Dobrze, ale wiesz, że to nie będzie tanie. – Po chwili ciszy postać odziana w czarne szaty rzuciła w kierunku kobiety niewielki worek. Po szybkim sprawdzeniu jego zawartości i przeliczeniu złota znów się odezwała: - To za mało.

- Licz się ze słowami – syknął – równie dobrze możesz całe swoje życie spędzić w lochu albo na torturach.

- Myślałam, że najwyższą karą za nielegalne praktykowanie magii to wygnanie z miasta – zaśmiała się jakby zupełnie nie obchodziły jej jego groźby.

- W każdej chwili można to zmienić.

- W każdej chwili mogę powiedzieć, że regularnie przychodziłeś do mnie po radę i pomoc, a ja mam równie mocne dowody przeciw tobie, co ty przeciw mnie. Zatem osobą, która powinna zważać na słowa zdecydowanie nie powinnam być ja, tylko ty. – Przybysz zamilkł nie wiedząc co mógłby odpowiedzieć na taką replikę. Miał do czynienia z osobą bardzo potężną i przebiegłą, więc źle rozegrana rozmowa mogłaby mieć bardzo fatalne skutki dla niego.

- Dobrze, przyniosę ci więcej po skończonej wróżbie. – Skapitulował przed nią.

- Co właściwie chcesz wiedzieć?

- Czyje to są kości. Mam co do tego znaczne wątpliwości – odpowiedział ciesząc się w duchu, że przystała na propozycję. Ona nic nie odpowiedziała tylko ruszyła w ciemność, on za nią. Po chwili znaleźli się na niszczejącym cmentarzu, gdzie czas dawno zatarł napisy na płytach, które coraz głębiej zapadały się w ziemi. Wśród konarów drzew znajdowała się stara kaplica, która nie rozpadła się tylko dzięki temu, że otaczały ją drzewa i skrywała się wśród skał. Wokół niej płonęły błędne ogniki myląc wędrowcom drogę. W środku panował półmrok, jednak bez problemu usiedli przy stole. Po chwili zapaliło się kilka świec, a kobieta ujęła w dłoń kilka kostek podanych jej przez przybysza, który nawet w pomieszczeniu nie zdjął kaptura. Nawet ręce przyodział w czarne rękawice. Oświetlany przez blask wyglądał niczym posąg wyrzeźbiony z czarnego marmuru.

- Brictonado, jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc, obiecuję sowitą zapłatę – rzekł cicho.

- Jestem wiedźmą, najpotężniejszą z żyjących w tym mieście, więc oczywistym jest, że tylko ja mogę odczytać te kości – Brictonada nie bez powodu miała tak wysokie mniemanie o sobie. Jej istnienie niemal obrosło legendą, nikt nie wiedział o tym, że mieszka teraz w Achonie, poza jedną osobą. Znała tajniki najdawniejszych zaklęć i ukrywała się tak starannie, że żaden comarchos nie mógł jej wytropić. Kobieta zapaliła zioła, których dusząca woń zaczęła wypełniać pomieszczenie. Rozrzuciła kości i zaczęła je obrysowywać krwią corno tworząc skomplikowane znaki. Po chwili zaciągnęła się mocno dymem i odchyliła głowę do tyłu i wywróciwszy oczy aż do samych białek zapadła w trans. Kołysała się ściskając w prawej dłoni kostki tak mocno, aż palce jej pobielały. Wizja była bardzo niewyraźna. Ostatnie wspomnienia to taca z jedzeniem i krew. Na krótko, jakby między mrugnięciami, ujrzała w oknie przedziału odbicie młodego mężczyzny i jakąś kobietę za nim. Potem wszystko uleciało z czarnym dymem. Brictonada opadła na blat stołu dysząc ciężko. Echa jakie zapisały w sobie te kości były przepełnione emocjami i przez to bardzo trudno było je odczytać. Jednak nie było dla Brictonady rzeczy nie do wykonania. Uniosła spojrzenie przekrwionych oczu na przybysza i powiedziała bardzo cicho:

- Kości należą do kelnera. Pracował w pociągu. Zmarł dobę temu. Gdzie je znalazłeś? – zapytała bardzo przejęta, zupełnie jakby czegoś się przestraszyła.  On milczał, więc ponowiła pytanie bardziej nerwowym tonem.

- W boksie konia należącego do niejakiej księżnej de Stiradas. Vespery de Stiradas. – Na dźwięk tego nazwiska Brictonada odchyliła się do tyłu z szeroko otwartymi oczami. Kości rzucone przez nią na stół zadygotały jakby ktoś uderzył w blat, a krew wsiąkła w drewno. Silny wiatr, który nagle niczym nieproszony gość wdarł się do wnętrza, zdmuchnął świece i zapanowała całkowita ciemność. Zniknęły nawet ogniki czuwające przy wejściu. Wiedźma oddychała głęboko, jednak nieznana jej dotąd siła zaczęła otaczać ją czarnym dymem. Po chwili znalazła się w przedziale. Na ziemi leżał martwy kelner z rozerwany gardłem. Jednak poza oknem nigdzie nie było krwi. Jego ciało wyglądało na lekko zasuszone. Brictonada rozejrzała się nerwowo, serce biło szalonym galopem w jej piersi. Gdy odwróciła się stanęła twarzą w twarz z blondynką o oczach barwy krwi.

- Im głębiej zaglądasz w przeszłość, tym głębiej przeszłość ciebie pochłania – rzekła jasnowłosa kobieta. Miała usta umazane od krwi. Oblizała leniwie wargi.

- Niektóre rzeczy nigdy nie powinny wyjść z cienia, inaczej cień je pochłonie – odrzekła lekko drżącym głosem wiedźma. Jej odpowiedź chyba zadowoliła kobietę, gdyż po chwili wszystko ogarnęła ciemność i Brictonada znów znajdowała się w swoim domu. Zamrugała kilkakrotnie. Świece nadal płonęły, w ręku ściskała kości a wyrysowane znaki pozostały nietknięte.

- Co ujrzałaś? – zapytał przybysz. Kobieta milczała. – CO UJRZAŁAŚ? – krzyknął tak, że niemal podskoczyła na krześle, jednak nic nie powiedziała. Mężczyzna wstał od stołu i ruszył do drzwi. Seans skończony.

- Jesteś martwy – powiedziała cicho, ale on nie usłyszał. Ruszył żwawo w kierunku starych ruin, gdzie spotkał Brictonadę zbierającą krew z martwego zwierzęcia. Niebo zaszło chmurami i otoczyła go ciemność. Wydawało mu się, że usłyszał nierówny odgłos kopyt. Odwrócił się, a gdy wiatr przegonił dalej mrok jego oczom ukazał się corno z rozciętym gardłem. Ten sam, z którego posokę upuszczała wiedźma. Zwierzę pokręciło łbem rozrywając mocniej ranę i charcząc przy tym. Mężczyzna cofnął się kilka kroków, po czym rzucił się biegiem w głąb lasu. Jak tylko się odwrócił widział rogate stworzenie w pogoni za sobą. Był inkwizytorem, ale nigdy nie spotkał się z taką magią. Przeraził się, że Brictonada mogła zechcieć się go pozbyć, po tym jak ją spróbował zaszantażować. Biegł dalej, a konary gęstwiały zupełnie jakby chciały go pochłonąć w całości. Gdy obejrzał się po raz kolejny zwierzęcia już za nim nie było. Stanął i łapczywie oddychał. Nie wiedział jak długo biegł, dopiero teraz gdy zaczął się uspokajać dotarło do niego, że nie wie, gdzie dokładnie się znajduje. W porażającej ciszy, która go otaczała usłyszał odgłos łamanej gałązki. Spojrzał za siebie, gdy nagle poczuł jak jakaś siła miażdży mu żebra sięgając do serca. Zobaczył przed sobą młodą kobietę. Przyglądała mu się z pogardą. Za nią stał olbrzymi czarny ogier potrząsający nerwowo głową. Zwierzę rozwarło szczęki ukazując rząd ostrych i białych zębów.

- Bon appétit – wyszeptała mu kobieta prosto do ucha, lecz nie zwracała się do niego, lecz do swojego wierzchowca. Zgrabnym ruchem ręki wyrwała mu serce wyciągając je wraz z tętnicami i żyłami, które ciągnęły się dopóki ich nie zerwała. Mężczyzna z przerażeniem w oczach patrzył jak jego narząd ląduje wprost pod kopytami zwierzęcia, które zaczyna je pochłaniać. Gdy sparaliżowany strachem i szokiem spojrzał ponownie na kobietę zdołał wycharczeć jedynie niewyraźnie słowo. Ona jedynie uśmiechnęła się ukazując długie i ostre kły, które po chwili zatopiła w jego szyi, ale tego już nie zapamiętał. Nocne niebo znów spowiły chmury, a ciemność okryła tę nietypową parę kochanków, z których jeden oddawał życie drugiemu. Gdy blask malejącego księżyca znów rozjaśnił mrok jedynie popiół jaki z niego pozostał bielił się wśród traw. Obok leżały czarne szaty.

* * *

Vespera, gdy się przebudziła tuż po wschodzie słońca znalazła gazetę na swoim sekretarzyku i małą karteczkę z napisem:

Może powinienem odwołać śniadanie skoro spożyłaś tak sycącą kolację? M.

Kobieta roześmiała się perliście i rozbawiona spojrzała na wielki tytuł na pierwszej stronie: „Zjadacze czasu znów grasują w Achonie. Pierwszą ofiarą inkwizytor z Turida Abra”. Ułożyła się wygodnie w trumnie i odchyliwszy głowę do tyłu zaciągnęła się mocno cygaretką. Siwy dym powoli zaczął wędrować w onirycznym tańcu aż pod sufit. Oblizała usta. Poczuła smak wiśniowej woni oraz słodkiej krwi.



*) burg. Jestem w domu

----

Jak zwykle oczekuję na PYTANIA.
Vespera także może z e c h c e na KILKA odpowiedzieć.
Komentarze mile widziane. 

~Saya

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz