Wiatr hulał między konarami drzew, które falując oceanem
żółknących liści, kołysały się miarowo. Nieopodal mostu, na jednej z gałęzi
usiadł kruk. Jego bystre, czarne niczym noc spojrzenie uważnie obserwowało
wszystko wokół. Przekrzywił swoją głowę śledząc kołyszące się ciało wisielca.
Przypominało ono wahadłowy ruch zegarka używanego w seansach hipnozy. Zwierzę z
fascynacją przyglądało się temu widokowi. Napięty bat trzeszczał pod wpływem
ciężaru mężczyzny. Ptak wzbił się w powietrze i zatoczył pętlę nad roztrzaskanymi
wagonami. Żelazne pręty wygięły się w groteskowe formy i zwarły ze sobą tworząc metaliczny szkielet,
który w swych trzewiach krył potrzaskane kawałki drewna. Potłuczone szkło
leżało rozrzucone niedbale wzdłuż torów błyszcząc w świetle księżyca. Elegancki
cień przemknął nad nimi z cichym poświstem piór i sfrunął niżej, aby usiąść na
ramieniu nieboszczyka. Trup wyglądał świeżo i apetycznie, był nawet jeszcze
ciepły. Kilka uderzeń dziobem, szarpnięcie, a skóra zaczęła odchodzić od
policzka odsłaniając mięśnie. Mięso niemal parowało z rozdziobanej twarzy,
która przypominała teraz nieco zdeformowaną maskę umazaną w ciemnej czerwieni. Ptak
odwrócił się, aby móc z dogodniejszej pozycji spożywać pokarm.
Nagle dało się słyszeć charakterystyczne krakanie. Jeden po
drugim zaczęły zlatywać się inne kruki. Stroszyły smoliste pióra, a wraz z ich
krzykiem z dziobów unosiła się para. Po chwili do ucztującego już zwierzęcia
dołączyło kolejne. Za nim podążyły następne usiłując zdobyć trochę pokarmu.
Zaczęły szamotać się i krążyć coraz ciaśniej wokół ciała martwego mężczyzny. Po
chwili zwłoki otaczała chmara czarnopiórych zwierząt kraczących głośno. Chór
ich głosów przedzierał się przez ciszę lasu przyciągając uwagę innych nocnych
stworzeń. Pomiędzy gęstwiną drzew widać było przemieszczające się cienie i
wygłodniałe oczy, które coraz śmielej zbliżały się do mostu. Bez czci i
szacunku kolejne uderzenia dziobem rozrywały ubrania, skórę i mięśnie. Smolista
chmara wiła się w spazmatycznym tańcu. Zataczała koła wokół wisielca niczym
baletnica wykonująca piruety. Jeden po drugim, ptaki uderzały dziobami w zwłoki
rozrywając to skórę, to ubrania. Rzemień trzeszczał coraz głośniej, jakby nie
mógł znieść ciężaru tego upodlenia. Wraz z nim jęczał wygięty metal, który
pochylał się coraz bardziej nad straceńcem niczym ostatni spowiednik pragnący
udzielić rozgrzeszenia. Jednak na to było za późno. Nie było już życia w tym
miejscu. Bat chrzęszcząc osuwał się niżej i niżej, aż w końcu napięcie minęło.
Ciało mężczyzny, niczym wędrowiec przez szalejące sztormy pozbawiony żagla,
zanurkowało w powietrzu. Stado kruków ruszyło w tę ostatnią wędrówkę wraz z nim
układając się czarną masą w skrzydła rozpostarte nad jego plecami. Poszarpany
materiał i rozerwana skóra łopotały na wietrze. Chmara ptaków odprowadziła go
niczym kondukt żałobny aż po spienione fale bulgoczące między ostrymi skałami,
które wyłaniały się z toni. Ciemności wody objęły go ramionami niczym
stęskniona kochanka. Zamknięty w zimnym sarkofagu śmierci miał już nigdy nie
zdradzić swoich sekretów. Obłok czarnych skrzydeł wzbił się w powietrze
otaczając pętlami most i pozostałości wagonów. Nieustający chór ich głosów
wypełniał puste niebo, po którym wędrowały chmury. Wiatr coraz mocniej smagał
stalową konstrukcję oraz konary drzew, które przyłączyły się do żałosnej
pieśni. To ostatnie pożegnanie.
Tymczasem czarna mgła przemierzała z zadziwiającą prędkością
las aż w końcu opadła się przy końcu torów. Dym związał się przybierając
kształt butów i nóg aż po umazaną krwią bluzkę. Na końcu z ciemności wyłoniły
się gorejące bursztynowe oczy, którym ukazał się dość nieprzyjemny widok. Usta
Vespery wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia i irytacji. Trzy wagony wpadły
na siebie, gdy pierwszy z nich uderzył z impetem w kozioł oporowy. Z boku, na skraju lasu stał duży, solidny
powóz w stalowym kolorze. Był zaprzężony w cztery masywne konie, które swą
maścią zlewały się z panującymi ciemnościami. Potrząsały nerwowo grzywami, na
pewno niezbyt odpowiadało im ich położenie. Wśród gęstwiny drzew znalazłby się
niejeden drapieżnik, dla którego te wierzchowce stanowiłyby smaczną kolację.
Wliczając oczywiście ich właścicielkę jako deser. Po chwili osadzone przy koźle
latarnie zapłonęły ciemnoczerwonym światłem rzucając karminowy blask na powóz i
okolicę. Kobieta zmierzyła okolice krytycznym spojrzeniem i podeszła do
wierzchowców, aby je trochę uspokoić. Zza powozu wyłonił się Maksymilian, który
skąpany w czerwieni rzucanej przez latarnie wyglądał jeszcze mefistofelicznej
niż zazwyczaj: ostry orli nos, drobne usta i niepokojące spojrzenie spod
wpółprzymkniętych powiek. Skłonił się na widok Vespery i uśmiechnął lekko
dostrzegając krew na bluzce. Jednak ona nie była rozbawiona tak jak jej
towarzysz.
- Gdzie jest Ulados?
– zapytała zirytowana. Mężczyzna nie odpowiedział, tylko spojrzał w stronę zniszczonych
wagonów. De Stiradas ruszyła w tym kierunku. W głębi jednego z nich znajdował
się boks obudowany żelaznymi prętami, teraz rozerwanymi i wygiętymi do zewnątrz.
Blondwłosa wciągnęła gwałtownie powietrze i przymknęła oczy. Z ledwością
panowała nad zbliżającym się wybuchem gniewu. Zacisnęła pięści. Maksymilian obserwował ją uważnie stojąc nieopodal. Ulados, ukochany wierzchowiec Vespery.
Mimo jego narowistości, to najbardziej na nim lubiła jeździć. Piękny, czarny
ogier, który zrzuciłby niejednego jeźdźca ze swojego grzbietu, ale ona
potrafiła go okiełznać nawiązując z nim nić porozumienia. Rozluźniła palce i
uniosła dłoń jakby nakazując swojemu słudze milczenie. Onyks zdobiący jej
pierścień lśnił w ciemnoczerwonym blasku latarń. - Maksymilianie, byłbyś tak łaskaw przypomnieć mi, co należy do
twoich obowiązków? – zapytała, a na jej twarzy malowała się obojętność.
- Służenie tobie, moja pani – odrzekł lakonicznie
- Zatem to – wskazała na stojące za nią wnętrze wagonów –
jest najodpowiedniejszy - sposób w jaki powinieneś mi służyć? – Jej wargi
wygięły się w złośliwym uśmiechu. Mężczyzna opuścił nieco głowę, jednak cały
czas przyglądał się jej uważnie.
- Wybacz. – Wiedział, że nie było sensu mówić jak bardzo
jest mu z tego powodu przykro. Bo faktycznie poczuł, że ją zawiódł. Zupełnie
jakby dziwny, niezmaterializowany ciężar krążył gdzieś pomiędzy jego żołądkiem
a głową.
- Wzruszające – żachnęła się sarkastycznie - zatem skoro
mamy za sobą ten śmieszny ceremoniał, to mogę ruszyć za nim, mam nadzieję, że
nie uciekł zbyt daleko. Oczywiście jak mógłbyś oponować. – Wbiła w niego
spojrzenie lśniących tęczówek, gdy tylko otworzył usta, by zaprotestować. Odwróciła
się i ruszyła w stronę pierwszego z wagonów. Mimo tego, że był w opłakanym
stanie, udało się jej wejść do środka. Wśród potrzaskanych skrzyń, których część
zawartości najwidoczniej udało się wydobyć Maksymilianowi, leżało kilka podłużnych
zawiniątek. Vespera chwyciła jedno z nich i odwinęła materiał. W ręku trzymała
puginał o wężowatym kształcie klingi. Minimalistycznie ozdobiona rękojeść była
owinięta skórzanym paskiem, tak aby nie ślizgała się w dłoni. Wyskoczyła na
zewnątrz i zamachnęła kilkakrotnie ostrzem sprawdzając, czy ją satysfakcjonuje.
Płynnym ruchem zatoczyła nim półokrąg wokół sylwetki i zatrzymała czubek broni
tuż przed szyją mężczyzny. Uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że każdą inną
osobę na jego miejscu przeszyłby nieprzyjemny dreszcz.
- Byłbym nad wyraz spokojniejszy, jeśli to mi pozwoliłabyś
udać się za Uladosem. – Vespera wyglądała tak, jakby zaraz miała powiedzieć
„doprawdy?”. Jego źrenice uważnie mierzyły odległość między klingą a jego
skórą, mimo to ani jedno słowo nie zdradzało swym brzmieniem strachu.
- Dziękuję, ale nad twój spokój przedkładam skuteczność
działania. Wydaje mi się, że na tym polu masz jeszcze sporo do zrobienia. – Jej
głos zawisł na chwilę w ciszy. Wodziła czubkiem puginału wzdłuż jego marynarki.
Gdy tylko metal stykał się z materiałem, rozcinał go delikatnie. Ona zaś była
zupełnie skupiona na tym, aby cięcia układały się w orientalny wzór. - Boisz
się mnie ? – Spojrzała uważnie w jego oczy nie przerywając kreślenia skomplikowanych
układów.
- Martwi się nie boją – powiedział beznamiętnie. Jego palec
wskazujący zatrzymał puginał i osunął go od klatki piersiowej. Z rozciętej skóry
zaczęła sączyć się krew. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Był pewny siebie.
- Wiem. Jednak potrafią być też wyjątkowo okrutni. Mniemam,
iż wiesz jaka kara czeka stajennych, którzy nie dopilnowali ukochanego Bucefała
pana? – Przekrzywiła głowę przyglądając się mu uważnie.
- Rozerwanie przez konie. – Jego powieki nawet nie drgnęły.
- Cóż, tak szczęśliwie się składa, że mamy tutaj cztery wierzchowce.
– Jej wzrok spoczął na zaprzężonych zwierzętach, które spokojnie skubały trawę.
Wyglądała dość groteskowo w tym świetle, z bluzką brudną od krwi i ze sztyletem
w dłoni. Obróciła się na pięcie i już miała zniknąć w ciemnościach, gdy nagle
zatrzymała się, zupełnie jakby sobie właśnie o czymś przypomniała. – Powiedz mi, znałeś tego nieszczęśnika? - wskazała niedbale klingą gdzieś w
kierunku, z którego wcześniej przybyła.
- Nie, moja pani – skłamał. Podeszła do niego gwałtownie i
chwyciła z całych sił za gardło. Mimo jego wzrostu i ciężaru bez najmniejszego
wysiłku uniosła go i pchnęła prosto na roztrzaskane wagony. Metal, drewno i
szkło zaczęły parować mrokiem i drgać. Jej tęczówki przybrały ognistego koloru.
Drobne elementy zaczęły unosić się wraz z czarnym dymem i zataczać kręgi w
powietrzu, zupełnie jakby podrywała je do tańca gwałtownie wirująca kolumna
powietrza. Maksymilian patrzył na nią rozszerzonymi oczami, z trudem łapał oddech.
- Masz bardzo delikatną skórę – rzekła uśmiechając się
przymilnie – byłyby z niej piękne rękawiczki. – Coraz to większe części
zniszczonych wagonów podrywały się do tańca, zupełnie jakby ktoś zaczął grać
wyjątkowo pięknego walca i każdy obecny na sali chciał wirować w rytmie muzyki.
Pierścień ciemności zamykał się wokół nich coraz ciaśniejszą pętlą tak jak jej
palce wokół jego szyi.
- Łączy nas adus wulis – wycharczał
- Kłamstwo jest zdradą, a to sprzeniewierzenie powinności
krwi! – Docisnęła go mocniej do ściany. – Nigdy nie próbuj zepsuć naszej krwi
zdradą! Nigdy nie wybaczyłabym sobie zabicia ciebie. – Jej oczy zaszkliły się
od łez, które szybko strząsnęła odwracając głowę. Rzuciła go z całej siły o
ziemię. Nim zdążył wstać, wir mroku zawiązał się wokół niej i uniósł się
gwałtownie w powietrze. Po chwili na ziemię posypały się unoszone przez niego
kawałki. D'Iscales rozmasował sobie gardło, otrzepał się z pyłu i wręcz z
pedantyczną precyzyjnością wyciągnął drobinki szkła ze swoich włosów. Spojrzał w
zachmurzone niebo i, widząc cień, który mknął coraz wyżej, uśmiechnął się do siebie.
- Powinna pani popracować nad manierami, Wasza Miłość
Zmaterializowała
się gdzieś w lesie uważnie śledząc trop pozostawiony przez Uladosa. Była
wściekła, cała dygotała od wewnątrz. Jej dłoń nerwowo ściskała rękojeść puginału.
Miała ochotę roznieść wszystko wokół. Spalić do samej ziemi. Szybkim korkiem
przemierzała wydeptane przez stada zwierząt ścieżki. W końcu zatrzymała się i
wciągnęła głęboko powietrze. Zamknęła oczy i wsłuchała się w panującą wokół
ciszę. Po chwili usłyszała, że gdzieś w gęstwinie drzew śpiewają nocne ptaki.
Między krzewami słychać było ciche pomrukiwanie lub warczenie. Tak naprawdę to
miejsce tętniło życiem, tylko będąc skupionym można było usłyszeć chór dźwięków
wydobywający się z ciemności. Starała
się uspokoić, lokalizować punkt po punkcie miejsca, z których dochodziły
najróżniejsze skrzekoty, pohukiwania, wycie, warczenie, świergotanie lub
syczenie. Gdzieś w oddali przerażone zwierzę tratowało kopytami gałęzie.
Pomiędzy konarami drzew przysiadały nocne ptaki. Wśród rozkładających się liści
wiły się węże, jaszczurki i szczury. Po chwili, na wprost od miejsca, w którym
stała, usłyszała znajome prychnięcie. To był jej koń.
Otworzyła oczy i wtopiła
się w otaczającą ją ciemność. Tylko ona dawała jej poczucie bezpieczeństwa i
wewnętrzną siłę. Spokojnie schronienie w niepewnych chwilach. Światło dnia było
zbyt dumne i odsłaniało wszystko, jak się jej zdawało, niszcząc wszelkie
sekrety. Vespera mknęła wśród powyginanych pni i gałęzi, przypominających
zdeformowane szpony zamykające wszystko wielkiej klatce. W końcu znalazła się
na niewielkiej polanie. Las jak zasłona mroku wydzielał granicę pomiędzy swoim
królestwem, a jednym z niewielu miejsc, gdzie docierał blask księżyca. Ujrzała
lśniący grzbiet Uladosa, który w
skupieniu poszukiwał świeżych źdźbeł trawy pod stertą gnijących powoli liści. Przystanęła
na chwilę przyglądając się pełnemu gracji zwierzęciu. Powoli podeszła do niego.
Zaczęła gładzić go lśniącym umaszczeniu. Ogier podniósł głowę jakby wsłuchiwał
się w otaczające ich odgłosy nocy. Vespera zacisnęła dłoń na jego grzywie, gdy
tylko usłyszała za plecami nieprzyjemne syczenie i warczenie. Odwróciła się
powoli zasłaniając sobą konia. Z mroku lasu wyłoniła się podłużna czaszka
obciągnięta niemal przeźroczystą skórą. Spomiędzy żółtawych i ostrych zębów
wysuwał się mięsisty język. W przeraźliwie pustych oczodołach połyskiwały
malutkie gałki oczne. Obserwowały uważnie kobietę i zwierzę. Jak się okazało
czaszka wieńczyła długą i chudą szyję. Stwór powoli wyłaniał się z ciemności.
Długie i kościste kończyny obleczone były potarganą szatą. Można było tylko się
domyślać, czy to coś było kiedyś człowiekiem. Poruszało się kołyszącym ruchem
wodząc oczami jakby nie mogło się zdecydować kogo zaatakować w pierwszej
kolejności. Między konarami drzew połyskiwały jedne po drugich oczy uważnie
obserwujące sytuację. Niezależnie od wyniku potyczki zapowiadała się smakowita
uczta, chociaż to umięśniony ogier stanowił największy przedmiot pożądania. Zwierzę
było spłoszone, ale obecność jego pani uspokajała je, więc uderzało tylko
nerwowo kopytem o ziemię. Vespera wyciągnęła przed siebie puginał, nie miała
zamiaru tracić czasu na to coś, co
prężyło się przed nią. Wiatr nasilał się coraz bardziej, w końcu ciężkie chmury
przykryły swym płaszczem niebo. Zapanowały zupełne ciemności. Słychać było
tylko prychanie Uladosa i syk zbliżającej się do nich istoty. Po chwili
pierwsza błyskawica przeszyła niebo. Oczom zaskoczonej Vespery ukazała się cała
grupa drapieżników, każdy z nich wyglądał podobnie. Jednak nim zdążyła
oszacować ich ilość, znów otaczał ją mrok. Poczuła na policzkach pierwsze
krople deszczu. Każda inna osoba na jej miejscu zdałaby się na zmysł słuchu.
Każda inna, zwyczajna osoba. Vespera nigdy taka nie była. Odwróciła się i z całej
siły klepnęła konia w zad. Ogier poderwał się do galopu i ruszył wzdłuż jej wcześniejszych
śladów. Natychmiast jedno ze stworzeń rzuciło się w pogoń za nim. Nim zdążyło
przeskoczyć nad jej głową, ostrze przebiło jego skórę i padło bez życia na
ziemię. To był sygnał do zbiorowego ataku. Znów błysk rozjaśnił niebo. Przez
kilka sekund zdążyła tylko zobaczyć długie, kościste ciała nacierające w jej
kierunku.
- Wybraliście sobie kiepską ofiarę – powiedziała do ukrytych
w mroku istot. Zatrzeszczały kości i ich wyprężone ciała obmywane strugami
deszczu wyrwały się do skoku. Jednak tam gdzie chciały uderzyć już jej nie było.
Zdezorientowane zaczęły szamotać się między sobą, gdy nagle jedno z nich
pociągnęła w tył niewidzialna siła rozrywając skórę niczym kawałek papieru i
łamiąc kości jak zapałki. Pozostałe bestie zaalarmowane trzaskiem odwróciły się.
Z ciemności lasu wyłonił się czarny dym przyjmując na powrót kształt kobiety. Krótki
błysk rozjaśnił polanę ukazując drapieżnikom ich cel. Jasne włosy mokre od
deszczu przykleiły się do jej karku i pleców. Tak samo brudna od krwi bluzka
podkreślając tym samym jej szczupłą kibić. Jedna z bestii poderwała się do
ataku, lecz gdy tylko opadła kurtyna ciemności coś nią szarpnęło i rzuciło o
drzewa. Błyskawica znów oświetliła miejsce potyczki, Vespera stała spokojnie i
wyglądało na to, że nawet nie drgnęła o milimetr. Puste oczodoły uważnie
obserwowały każdy jej ruch czekając, aby znów zaatakować. Ulewa nie
odpuszczała; rozmiękła ziemia zaczynała przypominać powoli bagno. Jej nogi
zapadały się coraz mocniej w błoto. Najwyraźniej musiała zacząć się ruszać,
żeby nie utonąć w mazi. Przed sobą miała co najmniej pięć stworzeń o różnej
masie i wielkości. Wszystkie bardzo kościste, obleczone skórą i przypominające krzyżówkę
felidae z czymś człekokształtnym. Ruszyła
do ataku z ostrzem wyciągniętym przed siebie. Stworzenia nie pozostały dłużne. Jedno
z nich niezgrabnie nadziało się na puginał pozwalając by klinga rozorała gardło
i potrzaskała kręgi szyjne. Pozostałym udało się naciskiem swoich kościstych
łap o długich, szponiastych palcach przeważyć Vesperę. Nim upadła na ziemię
znów przyjęła postać dymu, który rozerwał dwie bestie na kawałki wyrywając im
całe kręgosłupy. Zanim zdążyła się osłonić jedna z nich zacisnęła z olbrzymią
siłą szczęki na jej przedramieniu i wbiła pazury w plecy i brzuch orając
wcześniejszą ranę. Kobieta zacisnęła zęby. Dość zabawy. Wbiła puginał po samą
rękojeść na wysokości miednicy i przeciągnęła przez całą długość ciała bestii.
Zwierzę zawyło i padło rozlewając parujące ciepłem wnętrzności. Vespera
podniosła wzrok, gdy powiew silnego wiatru zaczął przeganiać deszczowe chmury i
łuna księżyca rozjaśniła mrok. Na ziemi leżało rozerwane truchło jej
przeciwników. Rozejrzała się podejrzliwie, a napięcie i podwyższony poziom adrenaliny
zaczęły opadać. Ulewa powoli mijała, a na niebie znów można było dojrzeć
gwiazdy. Kobieta poczuła nieprzyjemny chłód i tępy ból w ręce i brzuchu. Przymknęła
oczy, aby znów się skupić i pozwolić sobie na regenerację sił. Nagle usłyszała
znajomy syk i odwróciła się gwałtownie, lecz niczego nie zauważyła. Zaczęła
otaczać ją parująca, czarna mgła, w razie zagrożenia chciała zrobić unik. Jednak
syczenie przemieszczało się bardzo szybko między drzewami i nie mogła go
dokładnie zlokalizować. Nagle wielka masa rzuciła się jej na plecy i powaliła
wprost w błoto. Puginał wypadł jej z ręki. Nim wielkie szczęki zmiażdżyły jej
twarz wyparowała w dymie i pochwyciła ostrze. Bestia odwróciła łeb w jej stronę
odsłaniając chudą szyję. Blondynka rozcięła skórę jednym cięciem a czarna krew
trysnęła na trawę. Istota nie chciała się poddać i mimo znaczącej rany rzuciła
się w jej kierunku wykorzystując swoją wagę do ataku. Była znacznie większa i
masywniejsza od pozostałych. I uparta. Naparła łapami na drobną sylwetkę
Vespery i rzuciła ją w kierunku lasu. De Stiradas poczuła jak upada w stertę liści i
krzaków, a wielkie cielsko potwora przydusza ją. Gdy tylko zebrała w sobie siły
zrzuciła go z siebie, a jego głowa opadła wygięta pod groteskowym kątem.
Spojrzała z pogardą na martwe stworzenie i uśmiechnęła się do siebie. Zaczęła
wstawać, kiedy poczuła ostry ból w nodze. W jej udzie tkwił zakrzywiony pazur,
dość wąski i prawie przeźroczysty. Zakręciło się jej w głowie. Dopiero po
chwili dostrzegła, że ten pazur to tak naprawdę kolec wypełniony dziwną
substancją. Szybko wyrwała go z nogi i z obrzydzeniem spojrzała na ranę. Była
bolesna a skóra wokół niej poczerniała. Niepewnie wstała opierając się o drzewo.
Obraz przed jej oczami zaczął się rozmazywać. Poczuła dziwny smak w ustach,
zemdliło ją i zwymiotowała krwią. Wzięła kilka głębokich wdechów i usiadła, aby
dokładniej przyjrzeć się ranie. Było to dość niewielkie, ale głębokie wkłucie. Czuła
jak drętwieją jej powoli palce. Jedynym sposobem, aby spowolnić działanie jadu
było utoczenie sobie krwi. Nie była to praktykowana metoda, ale nie miała
wyjścia. Wzięła puginał i nacięła wzdłuż rany, tak aby jak największa ilość
ciemnoczerwonego płynu wylała się z żyły udowej. Nie mogła dopuścić, aby
większa ilość śmiercionośnej substancji dostała się dalej do jej serca. Cięcie
było szybkie i wystarczająco głębokie. Z każdą chwilą, gdy ubywało krwi czuła
się słabsza, jednak zanikało otępienie i nieprzyjemne uczucie nacisku na klatkę
piersiową. Gdy zaczęło się jej robić coraz zimniej zaczęła naciskać na ranę, po
chwili krew przestawała sączyć się tak intensywnie. Rozerwała swoją koszulę i
ciasno obwiązała nogę. Miała na sobie jeszcze jasny i sztywny gorset, teraz
brudny i rozerwany w kilku miejscach. Ostrożnie, przekładając ciężar na zdrową
nogę, wstała. Gdy podniosła wzrok wydawało się jej, że widzi przed sobą, w
niewielkiej odległości, Uladosa. Zakręciło się jej w głowie. Ruszyła przed
siebie, chociaż nadal nie czuła się zbyt dobrze. Najwyższy czas opuścić ten
przeklęty las. Prychnęła na samą myśl, co może powiedzieć Maksymilian, gdy ją zobaczy
w takim stanie. Przeklęty sługa. Wierny jak pies. Przecież nie mogła pozwolić
sobie na taką potwarz jaką jest przyznanie się troski czy przywiązania do kogoś. Zwłaszcza do
sługi. Nie zauważyła, że dawno minęła polanę i zamiast wrócić drogą, którą
tutaj dotarła zapuszczała się coraz dalej i dalej w las. Jej zmysły zaczynały
ją coraz bardziej zwodzić. Im bardziej starała się skupić, tym większą porażkę
ponosiła na tym polu. Wśród gęstwiny drzew zaczęła unosić się mgła. Wśród cieni
wydawało się jej, że widzi gdzieś w oddali Uladosa. Albo że słyszy jego rżenie.
Lub czuje jego sierść tuż pod swoimi dłońmi. Tępy ból zaczynał pulsować coraz
mocniej w jej ciele. Dopiero po chwili dotarło do niej, że całkowicie zgubiła
się i nie ma pojęcia jak wrócić na polanę. Nagle poczuła, że nastąpiła na coś żwirowatego
i jej noga, a potem całe jej ciało niemal bezwładnie zjechało w dół
niewielkiego rowu. Gdy tylko udało się jej otworzyć oczy, zauważyła, gdzie się
znajduje. Najwidoczniej las kończył się niewielką skarpą, która prowadziła do
skalistych, niemal górzystych, terenów. Podparła się łokciami i niepewnie
usiadła. Chwyciła się mocno za zranioną nogę, która sztywniała i bolała coraz
bardziej. Znów zrobiło się jej niedobrze. Zwymiotowała własną krwią, czarną
krwią. Zdegustowana otarła usta wierzchem dłoni i postanowiła się rozejrzeć. Miejsce,
w którym się znajdowała zupełnie różniło się od gęstego, mrocznego lasu
tonącego we mgle. Nagie skały obrośnięte skromną roślinnością przypominały
cmentarzysko. Ziemia pod jej nogami była wyschnięta i śmierdziała siarką. Skrzywiła
się, gdy ten zapach dotarł do jej z całą swą siłą. Tu i ówdzie wyrastały
skarłowaciałe drzewa, które świeciły kikutami. Krajobraz „urozmaicały” umarłe
krzewy i pnie. Vespera postanowiła rozejrzeć się i spróbować wrócić tam skąd
przyszła. Żwirowisko nieco opadało, zsunęła się po nim gładko aż na niewielką
skarpę. Okazało się, że znajduje się na zboczu jednego z większych wzgórz,
skalistego i bardzo nieprzyjaznego. Otoczone z jednej strony gęstym lasem, a z
drugiej stromym spadem było trudno osiągalnym miejscem dla wielu stworzeń, w
tym człowieka. Znów zakręciło się jej w głowie, choć powoli przyzwyczajała się
do bólu. Ostrożnie oparła się o skałę próbując zebrać siły. Widziała stąd most
kolejowy, gdyby udało się jej na niego dostać mogłaby bez problemu odnaleźć Maksymiliana, który pewnie już zajął się Uladosem i skończył przygotowywać powóz. Jednak
w jej stanie dematerializacja w obłok czarnego dymu i długodystansowy lot były
dość ryzykowne. Mogła stracić świadomość i runąć gdzieś w leśną gęstwinę, która
rozciągała się na dole. Oczywiście nie zabiłoby to jej, jednakowoż taka wizja
zdecydowanie jej się nie uśmiechała. Zirytowana bardziej faktem, że to jej
decyzja doprowadziła ją tutaj niż swoim stanem, uderzyła pięścią w skałę. Spojrzała
w niebo, które teraz było czyste i mieniło się setkami tysięcy gwiazd. W oddali
krążyły ptaki, których krzyk niósł się wzdłuż wąwozu. Cofnęła się o kilka kroków,
musiała spróbować, czuła za chwili na chwilę traci coraz więcej sił. Nagle
poczuła pod nogą coś suchego, co pod
naciskiem chrupnęło. Gałązka. Odwróciła się. Za jej plecami znajdowało się dość
płytkie, otoczone suchym chrustem gniazdo, a w środku trzy dość duże jaja o
szarej skorupce. Dopiero po chwili dotarło do niej, że nie mogła wybrać sobie
teraz gorszego miejsca. Złożone jaja oznaczają, że gdzieś w okolicy krąży
samica, która nad nimi czuwa. Spotkanie wściekłej matki to ostatnia rzecz
jakiej mogłaby sobie życzyć Vespera w tej chwili. Rozejrzała się nerwowo i
chwiejnym krokiem ruszyła do przodu. Spojrzała w dół, kilkaset metrów dzieliło
ją albo od upadku albo od mostu. Gdyby miała serce takie jak inni, to z
pewnością biłoby teraz jak oszalałe. Zamknęła oczy i zaczęła się koncentrować.
Nie miała za wiele czasu, cokolwiek pilnuje gniazda niedługo wróci. Kiedy już
wydawało się jej, że odzyskuje władzę nad ciałem, mimo niemal zupełnie
zdrętwiałej lewej nogi, poczuła zawroty w głowie. Upadła na żwir i zaczęła
krztusić się krwią, która przyjęła nieco zgęstniałą, szlamowatą konsystencję. Z
przerażeniem otarła usta. Dopiero teraz dotarło do niej, że jej szanse na
wydostanie się stąd są niewielkie. Jednak nie zamierzała się poddać, wolała
runąć w dół i połamać sobie wszystkie możliwe kości niż tkwić bezcelowo na tej
skarpie. Chciała znów zamknąć oczy i spróbować ponownie się skupić, gdy
usłyszała odgłos łamanych konarów drzew. Stado ptaków wzbiło się w powietrze w
panice, a ona poczuła ostry zapach siarki. Musiała się powstrzymać, żeby znów
nie zwrócić krwią, bo zapach był obrzydliwy. Odwróciła się, w końcu i tak nie
miała większego wyboru. Przepaść albo starcie ze zbliżającym się stworzeniem.
Jedno z drzew złamało się i runęło z łoskotem na żwirowisko prowadzące na
skarpę. Jej oczom ukazał się ciemnogranatowy smok pokryty dość twardym
opierzeniem. Szyję i tors okrywało futro. Był dość masywny, o długiej szyi i
głowie ozdobionej rogami. Był też, oczywiście, bardzo, ale to bardzo
niezadowolony z obecności Vespery na swoim terytorium. Mimo silnego zapachu
siarki nie wyglądał na takiego, który zionąłby ogniem. Gdy wyłonił się w całej
swej okazałości z lasu, rozłożył pierzaste skrzydła i stanął na tylnych łapach.
Blondynka nie miała możliwości wycofania się, nie licząc przepaści za jej
plecami. Nie zamierzała się poddać, chociaż to że jeszcze widziała jak wygląda
jej przeciwnik niemal graniczyło z cudem. Jad coraz intensywniej dawał o sobie
znać. Nawet trzymany w ręce puginał nie sprawiał, że czuła się pewniej. Zwierzę
zaczęło kołysać łbem przypatrując się bardzo jasnymi oczami swojej ofierze.
Napięło mięśnie i ruszyło do ataku. Przed ostrymi zębami Vesperę uratował
szybki unik. Przejechała po żwirze i oparła się o skałę. Po lewej miała stromą
przepaść, po prawej skały, po których nie zdołałaby szybko przebiec. Nie w tym
stanie. Spojrzała na smoka, który znów szykował się do ataku. Nie musiał się
spieszyć. I tak nie miała gdzie uciec. Rozwarł szczęki i niemal ogłuszył ją
swoim rykiem. Długie zęby błysnęły w blasku księżyca. Jego sierść i pierze
lśniło granatową barwą. Znów ruszył przed siebie. Teraz mogła zrobić tylko
jedno. Oparła cały ciężar ciała na zdrowej nodze, odbiła w bok i przejeżdżając
ostrzem puginału wzdłuż odsłoniętej szyi zwierzęcia ślizgnęła się wprost w
kierunku gniazda. Gad zawył a z jego żył trysnęła jasnobłękitna, lśniąca krew. Wywrócił
gałki oczne i zaczął zdezorientowany machać łbem. Vespera przykucnęła obok gniazda
i obserwowała rozwój wydarzeń. Nagle ciężki ogon spadł wprost na gniazdo
uderzając ją z impetem w brzuch z taką siłą, że rzuciło nią w kierunku krawędzi
skarpy. Wraz z blondynką w tym kierunku potoczyły się trzy jaja. Smok
rozpaczliwie próbował je zatrzymać, lecz wraz z kobietą pierwsze z nich zsunęło
się w przepaść. Przed tym samym losem uratował Vesperę puginał, który ostatkiem
sił wbiła w skałę. Okazała się ona dość krucha, więc ostrze zaczęło wysuwać się
wraz drobinkami piasku, które sypały się wprost w jej oczy. Spojrzała w górę i
zobaczyła jak tuż obok niej spadają kolejne dwa jaja, a smok niemal nurkuje
całym swym cielskiem w dół próbując w dramatycznej bezradności cofnąć to, co
się stało. Najwidoczniej jego skrzydła nie są na tyle mocne, by mógł się wzbić
w powietrze. Jedno z jaj spadało niemal wprost na nią, więc chwyciła je i
przycisnęła do klatki piersiowej. Jego ciężar okazał się większy niż
przypuszczała i klinga wysunęła się ze skały. Usłyszała ryk smoka i poczuła świst
wiatru w uszach. Spadała ściskając w jednym ręku puginał, a w drugim bezcenny,
smoczy skarb.
Maksymilian nawet
się nie odwrócił, gdy usłyszał tętent końskich kopyt na metalu. Wiedział, że
jak Vespera się uprze to nawet wołami pociągowymi nie da się jej odciągnąć od
tego, co postanowiła. Tym większe było jego zdziwienie, gdy jego oczom ukazał
się samotny Ulados, bez swojej pani na grzbiecie. Podszedł do rumaka i
przyjrzał mu się uważnie – zwierzę było poddenerwowane i podekscytowane zarazem.
Po chwili odchyliło łeb do tyłu i rozwarło szczęki ukazując trzy rzędy ostrych
jak brzytwa zębów. Było głodne i żądne mięsa. D'Iscales szybko udał się do wagonu
stajennego po siodło, ogłowie i wodze. To przeznaczone dla ogiera Vespery było
wzmacniane metalem i wykonane z bardzo mocnych materiałów. Popręg był bardzo
szeroki i niesamowicie wytrzymały. Szybko zaprzągł zwierzę i chwycił za uzdę
tak aby móc spojrzeć mu w oczy.
- Wiesz gdzie ona jest, ruszaj! – Klepnął je w zad, a
wierzchowiec stanął dęba rozwierając szczęki. Uderzeniami kopyt wygiął kawałki
stali, które leżały na ziemi. Wydał z siebie przerażający okrzyk i ruszył z
powrotem w las. Niczym w narkotycznym uniesieniu pokonywał kolejne przeszkody. Jego
oczy błyszczały wściekłą czerwienią. Nikt i nic nie było w stanie go zatrzymać.
Jak błyskawica runął w dół, mknąc po zboczu w kierunku wąwozu, który rozciągał
się przed nim. Musiał znaleźć swoją panią, która go wzywała. To jedyna swego
rodzaju więź między jeźdźcem a rumakiem, zwłaszcza tak demonicznym i
krwiożerczym jak on. Tylko Vesperze udało się go okiełznać, a była wówczas
tylko drobnym dzieckiem. Wiele lat temu, gdy za swoją narowistość niemal
przyszło mu zapłacić najwyższą cenę, ona pod wpływem kaprysu wybrała go na
swojego rumaka. I będzie jej wierny, niezależnie od tego, co się stanie. On był
jej Bucefałem.
Leżała
wśród połamanych gałęzi. Czuła pulsujący ból w głowie. Lewa noga zdrętwiała
zupełnie. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że nie żyje, jednak była to
myśl tak absurdalna, że od razu ją porzuciła. Ona martwa? Też coś. Przez chwilę
myślała, że rytmiczny stukot, który słyszy to tylko pulsująca krew w jej
skroniach. Oblizała wargi i poczuła metaliczny smak krwi. Nie żeby to było
jakieś novum dla niej w tym momencie. Uderzenia stawały się coraz głośniejsze,
jakby się zbliżał. Chciała otworzyć oczy, ale znów odpłynęła w błogi stan braku
świadomości. Rozmazujące się obrazy, które ujrzała wydawały się obce, ale
zaskakująco znajome. Jakby gdzieś je widziała. Déjà vu. Wydawało jej się, że
widzi siebie, na grzbiecie konia, ale wtedy, gdy była jeszcze dzieckiem. Zupełnie
jakby przyglądała się scenie z przeszłości, którą ktoś właśnie przed nią
odtworzył. Słyszała swój śmiech, taki beztroski, miała wrażenie, że dostrzega uśmiech
na swoich ustach. Wszystko zlewało się w wielkie plamy, było rozmazane i
niewyraźne. Czuła jakby oprócz niej w tej dziwnej wizji był jeszcze ktoś.
Bliska jej osoba, bardzo ważna. Mężczyzna. Jednak to nie był Maksymilian, tego była
pewna. Starała się skupić, żeby zobaczyć twarz, jednak nie była w stanie. Po
chwili poczuła ciepły oddech na policzku, wszystko odpłynęło jakby ktoś wessał
te obraz znów do magicznej butelki. Ostrożnie otworzyła oczy.
- Ulados – jęknęła. Stał nad nią jej wierzchowiec.
Pogładziła go po błyszczącej sierści. Chciała się podnieść, lecz nie miała
zupełnie sił. Zwierzę szturchnęło ją w bok na co zareagowała przeciągłym
syknięciem. Poczuła pod swoim bokiem okrągły kształt. Ostrożnie podparła się na
łokciach i chwytając uzdę udało się jej usiąść mimo koszmarnego bólu jaki czuła
w każdym fragmencie ciała. Jajo. Nagle, jakby ktoś oblał ją wiadrem lodowatej
wody, dotarło do niej, dlaczego znalazła się tutaj. Rozejrzała się nerwowo. Kilka
metrów dalej leżał smok. Łypał na nią groźnie, choć zapewne był w równie
opłakanym stanie co ona. Z jego szyi sączyła się jasnobłękitna krew mieniąc się
perłowym blaskiem w świetle księżyca. Vespera podparła się o Uladosa i wstała
ledwie łapiąc równowagę. Lewa noga zupełnie odmawiała jej posłuszeństwa. Chwyciła
jedyne z ocalałych jaj i ruszyła chwiejnym krokiem trzymając się za ogłowie
wierzchowca. Smok spróbował unieść głowę, lecz ta opadła znów na ziemię. Szczerzył
ostre zęby, lecz tak naprawdę w tym stanie nie mógł jej nic zrobić. Bez słowa
odłożyła cenny dla niego przedmiot najbliżej jak tylko mogła. Gad przyglądał
się jej uważnie, lecz w jego zwierzęcych źrenicach nie było już furii tylko coś
na kształt wdzięczności. Odprowadził ją spojrzeniem, zaś Vespera zbierając
ostatnie siły w sobie wspięła się na grzbiet Uladosa i bezwładnie opadła na
jego szyję. Wierzchowiec zarżał i po chwili zniknął w leśnej gęstwinie.
Gdzieś
dalej, na torach krzątało się kilkunastu pracowników kolei próbując usunąć z
nich resztki połowy odciętego wagonu. Pociąg zatrzymał się w dłuższą chwilę po
tym jak pasażerowie poczuli mocne szarpnięcie i usłyszeli huk. Jak się potem
okazało wypadek miał miejsce w prywatnych wagonach wynajętych przez
ekstrawagancka księżnę de Stiradas. Ani jej, ani Maksymiliana Silvanusa d'Iscalesa nie udało się znaleźć, procedury zezwalały
w takich chwilach na podjęcie dalszej podróży, zaś osoby zaginione zazwyczaj
uznawano za martwe. Powrót był niemożliwy, a ekspedycje poszukiwawcze w tych
terenach rzadko wracały w komplecie, a co dopiero odnalazłszy tych, za którymi wyruszyły.
To, co przepadło w tych lasach było skazane na śmierć, prędzej czy później,
więc tracenie kolejnych osób było jedynie ruchem nie tyle nieroztropnym, co
desperackim. Skład nie ruszył dalej, mimo iż większość szkód udało się usunąć i
uspokoić pasażerów. Przeciwko takiej decyzji wnosił niejaki Ludwig von Kaarloff,
notariusz wspominanej arystokratki. Powołując się na szereg różnorodnych
paragrafów przekonał konduktorów oraz maszynistę, aby zaczekać dłużej niż było
to konieczne. Po spotkaniu z Vesperą i jej sługą wiedział, że tak nietuzinkowe
osoby nie mogą ot tak po prostu zginąć w wypadku kolejowym. Wszelkie racjonalne
argumenty celnie zbywał odwołując się na poczucie pasażerskiej wspólnoty oraz
status społeczny swojej zleceniodawczyni. Zarządzono postój aż do poranka, gdy w świetle
dziennym można było dokładniej oszacować zniszczenia i upewnić się, czy
wszystko jest jak należy. Kierowała nim nie tylko etyka czy też troska o
drugiego człowieka, ale własny interes. W przypadku śmierci Vespery de Stiradas zrealizowanie jej czeków stawało przed prawdziwym torem przeszkód natury
biurokratycznej i prawnej, a czekanie na ewentualną decyzję w tej sprawie mogło
ciągnąć się w nieskończoność. Zdenerwowany krążył teraz po korytarzach planując
nie tylko swoje przyszłe ruchy w tym zakresie, ale też zastanawiając się nad
tym co miało miejsce w ciągu kilku ostatnich godzin. Cały czas wędrowało mu po
głowie przeczucie, że to nie był ostatni raz, gdy widział tę kobietę, mimo że
wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały inaczej, niemniej jednak ta dziwna
myśl usadowiła się między podstawą czaszki a karkiem i za żadne skarby nie
chciała go opuścić.
Maksymilian najpierw usłyszał tętent
końskich kopyt, potem rżenie zaniepokojonego ogiera, w końcu z ciemności lasu
wyłonił się masywny koń z kobietą na grzbiecie. Dopiero po chwili zorientował
się, że coś jest nie tak – leżała na karku zwierzęcia z palcami zaciśniętymi na
uździe. Wyglądała na nieprzytomną. Podbiegł w ostatniej chwili, gdy już zsuwała
się z grzbietu Uladosa. Umazana we krwi, z nogą obwiązaną własną bluzką. Jej
szczupłe ciało w tym stanie wyglądało na jeszcze chudsze. Odgarnął mokre włosy
z twarzy i odetchnął z ulgą, żyła. To znaczy, żyłaby gdyby nie fakt, że od
dawien dawna jest martwa. W zasadzie od swoich narodzin. Wziął ją na ręce i
zaniósł do przygotowanego do dalszej drogi powozu. W środku było przestronnie –
dwie szerokie kanapy i stolik. Było miejsce nawet na dwa fotele, ale teraz nie
było czasu na zadbanie o takie wygody. Wcześniej spakował wszystko, co ocalało
z wypadku. Z Vesperą opartą o jego przedramię wszedł w głąb pomieszczenia i
skierował się do znajdującej się po lewej stronie kanapy. Po naciśnięciu
przycisku ukrytego w zdobionych framugach okien wygodne pufy uniosły się i
wysunęły ze swego wnętrza skromną i, oczywiście, czarną trumnę. Wygodnie
wyściełana była upragnionym miejscem spoczynku nie tylko śmiertelników. Ostrożnie
ułożył swoją panią w jej wnętrzu i okrył wełnianym peleryną. Mechanizm znów się
uruchomił i wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Vespera zamknięta w środku
odczuła nagle błogość i spokój, niemal święty spokój. Okryła się szczelniej
peleryną i zasnęła tak mocno, że nie poczuła jak powóz ruszył z zawrotną
prędkością po torach w kierunku Achony.
Niebo powoli szarzało, gdy
za chmurami powoli pojawiało się słońce. Na końcu ostatniego wagonu stał Ludwig
nerwowo zerkając na zegarek. Wiedział, że nie pozostało wiele czasu i niedługo
pociąg ruszy w kierunku metropolii, a jego szansa na stałego i dobrze
sytuowanego klienta przepadnie na zawsze. Poza tym wszelkie plotki związane z
tym wypadkiem mogłyby położyć się cieniem na jego karierze. Obok niego stanął
konduktor o dużych, sumiastych wąsach i staroświeckich bokobrodach. Chrząknął
znacząco.
- Szanowny panie, nie jesteśmy w stanie dalej czekać. I tak postój trwa
znacznie dłużej niż to konieczne w takiej sytuacji. Będzie pan musiał się
tłumaczyć dyrektorowi kolei jak wrócimy, w końcu opóźnienie wzrosło ze względu
na pańską prośbę – mówił spokojnie i miarowo, zupełnie jakby nie chodziło o
dwójkę ludzi zaginionych w katastrofie. Jednak na tej, jakże długiej, trasie z
północy wypadki i ataki różnych stworzeń na jadący skład były niemal chlebem powszednim. Nim Ludwig zdążył się
odezwać do ich uszu dobiegło przeciągłe i złowrogie rżenie. Na horyzoncie
pojawił się dość duży powóz zaprzężony w cztery masywne konie. Na koźle
siedział Maksymilian raz po raz smagając batem, aby zwierzęta nie zwalniały tempa. Zatrzymał
się obok pociągu na tory odstawcze używanych w przypadku awarii składu lub
wypadku. Konduktor wyjął z ust fajkę i zadziwiony obserwował całą sytuację. - Po raz pierwszy w życiu widzę coś takiego, idę powiadomić maszynistę –
rzekł niby do Ludwiga, niby do siebie drapiąc się w łysiejącą głowę i wszedł z
powrotem do pociągu. Natomiast notariusz mimo niepewnych ruchów zeskoczył na
tory i podbiegł do mężczyzny trzymającego wodze. Zdenerwowany nie silił się na żadne formułki
grzecznościowe tylko wysapał krótkie:
- Żyje? – Natomiast Maksymilian spojrzał na niego jakby nigdy nic, zeskoczył z
kozła i otrzepał pedantycznym ruchem marynarkę.
- Owszem, jednak prosiłbym, aby nie niepokoić Jej Miłości, jest nieco fatiguée.
- Ależ tak, naturalnie, pan pozwoli, dokonałem pewnych zmian w przedziałach
tak, że będziecie państwo mieli do swojej dyspozycji wagon
restauracyjno-sypialniany. Niestety powóz musi zostać ustawiony wraz z innymi
bagażami, a konie w boksach obok innych. Jak się pan domyśla uzyskałem zgodę na
takie roszady, gdyż nieoficjalnie uznano państwa za, cóż, martwych…
- Och, nie ma w tym nic nieodpowiedniego, zapewniam pana. To bardzo zacne z
pańskiej strony, że tak się pan o nas martwił, na pewno nie zostanie to
niedocenione. – Spojrzał na nieco speszonego notariusza znacząco.
- Tak! Dbałość o klienta, w różnych sytuacjach życiowych to specjalność Kaarloff
& fils, to jego dobro jest na
pierwszym miejscu. – Najwyraźniej Ludwig był bardzo podniecony faktem, że tak
mógł się przysłużyć księżnej de Stiradas.
- Jakby nie było… – rzekł zupełnie beznamiętnym
głosem Maksymilian prowadząc powóz w kierunku wagonów z bagażami i boksami – jestem
zmuszony prosić pana o całkowitą dyskrecję. A teraz pan wybaczy, obowiązki
wzywają.
- Oczywiście! Gdyby tylko Jej Miłość albo pan
potrzebowali to jestem…
- Wiem, gdzie pan ma swoje miejsce, w końcu
przecież został pan tam przeniesiony na życzenie księżnej de Stiradas – uciął
krótko i nie czekając na odpowiedź zajął się swoimi obowiązkami. Ludwig von
Kaarloff stał przez chwilę na bocznych torach z uchylonymi ustami nieco skonsternowany
tym co się stało. Dopiero gwizdek konduktora wybudził go z tego osobliwego
stanu.
Kiedy
wszystkie bagaże i konie znalazły się na miejscu Maksymilian udał się do powozu po
zamkniętą w trumnie Vesperę. Gdy tylko przypomniał sobie w jak opłakanym stanie
była aż przeszedł go dreszcz. Podróżni po pierwszej fascynacji minionymi
wydarzeniami i powrotem zagonionych wrócili do swoich przedziałów zgodnie z
poleceniami konduktorów. Im mniej rozemocjonowanych ludzi, tym lepiej. Otworzył
trumnę i zobaczył szczelnie okrytą wełnianą peleryną Vesperę, która spała
mocno. Chciał ją podnieść, lecz gdy tylko dotknął jej ramion, to jęknęła i
otworzyła oczy. Spojrzała na niego nieco rozkojarzona i dopiero, kiedy dotarło
do niej gdzie jest spróbowała wstać. Wyszło jej to nieco niezgrabnie i musiała
oprzeć się na jego ramieniu, zmierzyła siebie i jego krytycznym spojrzeniem i
powiedziała cicho „dziękuję”. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, co oczywiście
nie umknęło jej uwadze:
- Tylko nie waż mi się komentować mojego stanu –
warknęła
- Ależ jakbym śmiał, chociaż to nie ja
zdecydowałem się na piknik w lesie. – Spojrzała na niego spode łba i prychnęła
niezadowolona. Lubił się z nią drażnić, nawet jeśli kończyło się to na ścianie
wagonu. Zaprowadził ją do sypialni, z oczywistych względów musiał zadowolić się
fotelem, jego pani miała do swojej dyspozycji przestronne łóżko. Jednak
najpierw skierowała się do łazienki, gdzie czekała na nią wanna gorącej wody. Gdy
tylko ją tam doprowadził, ona bezceremonialnie zamknęła mu drzwi przed nosem
dając do zrozumienia, że sama sobie poradzi.
- Najwyżej się utopi – mruknął.
- Słyszałam – odpowiedział mu głos zza drzwi, a
on tylko uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że Vespera prędzej czy później wda
się w jakąś utarczkę, za długo siedziała bezczynnie na północy licząc pęknięcia
w tynku i po kilkukrotnym przeczytaniu wszystkich książek w ich bibliotece.
Rozsiadł się w fotelu i obserwował ogień wesoło tańczący w niewielkim kominku.
Trzeba było przyznać, że jak na takiego ofermę pan Kaarloff załatwił im bardzo
przyzwoite kwatery. Maksymilian potarł palcami skronie i zamyślił się. Cały czas nie
dawało mu spokoju dlaczego jego pani tak źle wyglądała po powrocie z lasów.
Wiedział doskonale, że napotka na swojej drodze przeszkody, jednak nie takie, z
którymi mogłaby sobie nie poradzić. Wyglądała wręcz fatalnie, gdy „przyjechała”
na grzbiecie Uladosa, to znaczy fatalnie jak na kogoś, kto nie żyje. Z tych
rozważań wyrwał go odgłos otwieranych drzwi. De Stiradas, otulona długim i
ciepłym peniuarem o szerokich rękawach, bez słowa przeszła obok niego i usiadła
na łóżku. Miała nietęgą minę. Zanim zdążył zapytać, co się stało odsłoniła lewą
nogę – była sino-czarna. Maksymilian podszedł i przyjrzał się jej uważnie.
- Podobno ryba psuje się od głowy, a raczej
nogi. – Ona na te słowa podniosła głowę i spojrzała na niego zniesmaczona tym
porównaniem.
- Wnoszę, że ta uwaga nie jest ad personam?
- Ależ skąd – rzekł niewinnym głosem, po czym
skierował się do jednej ze skrzyń, z której wyciągnął broń białą o lekko
zakrzywionej głowni ze sztychem ściętym od strony grzbietu. – Wygląda na robotę
nuniarg, niestety.
- Trumienniki? Słyszałam kiedyś, ale nie
sądziłam, że je kiedykolwiek spotkam.
- Posiadają one specyficzny jad, który
przyspiesza rozkład tkanki, w końcu to padlinożercy. Potem pożywiają się
rozpuszczoną papką. Na nas ich jad działa jak…
- Jak na trupy, domyślam się – przerwała mu – w
takim razie proponujesz pozbyć się zepsutej nogi?
- Obawiam się, że możesz nie mieć wyjścia.
Proces gnilny przeniesie się na pozostałe części ciała. Czujesz coś w tej nodze?
- Poza odrętwieniem i bólem? Nic więcej. Ale to
samo czuję w całym ciele, a ręczę ci, że to obrzydlistwo ugryzło mnie tylko w
nogę. – Maksymilian wyglądał na wyjątkowo skupionego. W końcu ujął ostrze w dłoń, aby
dokładnie wymierzyć, gdzie zadać cios. Nim zdążył cokolwiek zrobić przerwała
mu: - Stój! Ja to zrobię. – Otworzył oczy ze zdziwienia. Tego się nie
spodziewał. Oddał jej posłusznie broń i obserwował jak bierze do ręki pas,
którym zaciska udo powyżej cięcia. Zanim przeszła do czynu powiedział tylko:
- Mam cię cucić, gdybyś zemdlała? – Vespera
uniosła brew i chrząknęła znacząco
- Nie mam zamiaru omdlewać jak grzeczna panna,
chyba że hardość nie przystoi księżnej?
- Raczej nie przystoi jej samookaleczenie.
- I tak odrośnie – rzekła spokojnie – prędzej
czy później. – Wzięła głęboki wdech i całą siłą jaką jeszcze miała odcięła lewą
nogę od połowy uda w dół. Ostrze przeszło przez plątaninę mięśni i kość jak
przez masło. Vespera padła na łóżko i ugryzła poduszkę, żeby nie krzyczeć na
cały głos. Nawet nie poczuła kiedy d'Iscales rozpalonym pogrzebaczem przypalił
ostały kikut, obmył i starannie obwiązał bandażem. Wcisnęła twarz mocniej w
pościel, przecież nie mogła mu pokazać, że płacze. Nie z bólu, bo wiedziała, że
minie, ale z tego jakiego upokorzenia właśnie doznała. Co z tego, że za
najdalej miesiąc znów będzie miała obie nogi i nikt nie zauważy, że coś kiedyś
było nie tak. Paliła ją jej własna duma. Maksymilian przyglądał się jej uważnie, gdy
otulał ją kołdrą i kocem. Straciła wiele krwi i teraz wyglądała bladziej niż
zazwyczaj, wręcz sino-blado. Miała podkrążone oczy, a jej włosy straciły swój
jasny blask. Po chwili spała mocno, zaś jej sługa rozsiadł się w fotelu i
pilnował jej, zupełnie jakby w tym stanie groziło jej jeszcze większe
niebezpieczeństwo. „Prawdziwa Vampyrean” – pomyślał – „dumna, uparta, a nawet
bezczelna. Zupełnie jak jej ojciec.” – uśmiechnął się do siebie. Szkoda, że
praktycznie w ogóle go nie pamiętał, jednak miał wrażenie, że kiedyś jakby w
innym życiu, był dla niego kimś ważnym.
Obudziła
się, jak mniemała, kilka lat później, jednak odgłos podróży przypomniał jej
gdzie jest. Zauważyła najpierw zachodzące słońce za oknem, a po chwili
usłyszała dźwięk zastawy i szkła. Na stoliku po jej prawej stronie kelner
rozkładał sztućce i kieliszki. Wino w pięknej karafce, która mieniła się w
świetle umykającego dnia. Chciała coś powiedzieć, ale miała spękane usta.
Poczuła suchość w gardle i przemożną chęć wypicia czegoś. Czegokolwiek. Po
chwili wydało jej się, że słyszy równomierne bicie. Jakby zegar, ale dźwięk
mniej mechaniczny. Taki żywy. Młody mężczyzna zajęty swoim zdaniem wydał się
jej pełen życia. Miał eleganckie, kocie ruchy. Uniosła się bezszelestnie na
łóżku. Po chwili jej prawa ręka trzymała mocno jego usta, lewa zablokowała go w
pasie, a długie i ostre zęby zanurzyły się w jego gardle niczym w wytrawnej
pieczeni. Gdy poczuła w ustach ciepło i metaliczny smak miała wrażenie, że żyje. Że
to, co opuszcza ciało jej ofiary wlewa się w nią. Życie, w swej najcenniejszej
postaci – krwi. Zanurzyła się w błogość, ciepło, bezpieczeństwo i wszystkie te
ekstatyczne fazy posilania się, których jej brakowało na północy, gdy Maksymilian sprowadzał upuszczoną krew. W chudych latach krew bydlęcą, aż wzdrygnęła się na
samo wspomnienie jej ohydnego smaku. Tutaj było prawdziwe misterium jej
trwania. Sacrum śmierci i życia. Profanum jego odbierania i jej oddalania. Gdy
tak zatapiała się w setkach myśli i doznań czarny dym spowił jej ciało i po
chwili, nie zorientowawszy się, stała pewnie na obu nogach. Nagle, poczuła
silne uderzenie, jakby w klatkę piersiową, ale z wewnątrz. Opadła na łóżko, a
krew młodzieńca trysnęła na szyby okien od strony korytarza. Oblizała usta.
Znów to dziwne uderzenie. Położyła rękę na klatce piersiowej. Serce? Jej serce.
Biło. Leżała tak przez dłuższą chwilę zauroczona tym, co się z nią dzieje. Siły
wracały, ból niemal zniknął. Ale największe wrażenie zrobiło na niej uczucie
jej bijącego serca. Z tym większym rozczarowaniem nasłuchiwała jak powoli
przestawało bić, a po chwili zagościła w niej znajoma cisza. Gdy już emocje
opadły poderwała się i poszła do toalety umyć twarz i dłonie. Z fascynacją
przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Miała wrażenie jakby coś się w niej
zmieniło. Nie wiedziała czy na lepsze, czy na gorsze. Gdy wróciła do pokoju za
oknem panował mrok. Ciała kelnera nigdzie nie było. Zaskoczona obeszła łóżko.
Nic. Po chwili dołączył do niej Maksymilian najwyraźniej zadowolony z tego, jak teraz
wyglądała. I już on dobrze wiedział, gdzie zniknęło to, co pozostało po młodym
mężczyźnie. Ukłonił się jej elegancko.
- Pan von Kaarloff naciska na spotkanie z panią,
Wasza Miłość, mimo waszej chwilowej niedyspozycji – spojrzał na nią sugestywnie.
- Niech wejdzie, skoro czeka. – Poprawiła swój
ubiór i usiadła na łóżku opierając się na grubej i dużej poduszce. Po chwili
wszedł Ludwig kłaniając się tyle nisko, co niezgrabnie.
- Bardzo jestem rad widzieć Waszą Miłość w tak
dobrym zdrowiu – rzekł i omiótł pomieszczenie wzrokiem. Po chwili jego wzrok
padł na wejście do przedziału. – Ojej, czy to jest krew… ? – Bardziej stwierdził
niż zapytał po czym przewrócił oczami i padł jak długi na ziemię. Vespera tylko
potarła nos między oczami i westchnęła znacząco.
- Mniemam, że to dopiero początek naszych
perypetii – powiedział spokojnie Maksymilian pochylając się nad omdlałym notariuszem.
- To będzie chyba miłe urozmaicenie wieczności,
wiesz dobrze jaka potrafi być nużąca – uśmiechnęła się Vespera.
Kochana, rozdział jak zawsze wspaniały!
OdpowiedzUsuńOczywiście na początek zachwyty nad krukami <3 Nie mam pojęcia czemu, ale uwielbiam te stworzenia, a to w jaki sposób je tutaj opisałaś jest naprawdę świetne.
Jestem cały czas zachwycona, a jednocześnie troszkę mnie mdli od opisu pożerania tego dyndającego na bacie człowieka. Wyobrażanie sobie tego ze wszystkimi szczegółami w moim przypadku nie jest zbyt dobre, ale mimo wszystko cały opis jest cudowny.
Wściekła Vespera to dopiero musi być widok. Jak szalona burza ciskająca z oczu błyskawicami. Każdy inny na miejscu Angusa drżałby ze strachu. Ciekawa jestem kim był ten nieszczęśnik, do znajomości z którym nie chce się przyznać Angus. Mam nadzieję, że niedługo to wyjaśnisz.
Znowu mnie zaskoczyłaś (oczywiście pozytywnie) kolejnymi dziwnymi stworzeniami. Dzisiaj akurat szczególnie spodobał mi się fragment ze smokiem, gdyż jestem tuż po skończonym seansie "Eragona" :D Jestem też pod wielkim wrażeniem jak się orientujesz w tych wszystkich rodzajach broni i jak je opisujesz. No i wszelkie opisy: przyrody, stworzeń, walki są niesamowite! Strasznie mi się podoba to, że ukazałaś słabość Vespery. Chociaż to już chyba pod poprzednim rozdziałem pisałam, ale tutaj jeszcze bardziej to widać. Pokazałaś bardzo wyraźnie do jak tragicznego stanu można ją doprowadzić, prawie że śmiertelnego, chociaż ona już jest martwa. I naprawdę nieźle sobie radzi z bólem. Zaciska zęby i nawet nie piśnie, gdzie ja (osoba zupełnie nieodporna na ból) już dawno wyłabym w niebogłosy i zapewne od razu zemdlała. Powiem jedno - zdecydowanie za dużo Hannibala xD Za dobrze i zbyt realistycznie wychodzą Ci te wszystkie opisy odrywania skóry, odcinania nogi i tak dalej. Naprawdę mi się słabo robi, ale jest to tak niesamowite w tej okropności, że nadal to uwielbiam. Trochę pokręcone, wiem.
Ludwig - coraz bardziej go lubię. Niby z jednej strony się o nich martwi, a z drugiej ma w tym swój własny interes :D "Ojej, czy to jest krew… ? – Bardziej stwierdził niż zapytał po czym przewrócił oczami i padł jak długi na ziemię." - no jakbym widziała siebie!
No i wyjawienie tajemnicy kim jest Vespera - bardzo subtelnie i elegancko, nie umiem tego inaczej określić.
Dużo weny i czekam na kolejny rozdział!
<3
Kochana,
UsuńPiękny komentarz, bardzo się cieszę, że udało mi się pokazać Vesperę od bardziej "ludzkiej" strony. Odnośnie do wszelkich "smaczków" w tym rozdziale, cóż, Hannibal dobre efekty daje, chociaż coraz bardziej zaczynam się obawiać, że to TYLKO moja wyobraźnia. Zaś jeśli idzie o broń, cóż zrobiłam pewne poszukiwania w tym zakresie, może niezbyt dogłębne, ale chciałam poszerzyć słownictwo i nadać tym samym klimatu. Z moich poszukiwań wyszło, że sztylet=puginał=tulich=tylec. Przy czym te ostatnie to archaizmy.
Taki komentarz jest bardzo wenogenny, więc pewnie już jutro, czyli dziś w zasadzie, wezmę się za III rozdział.
~Saya
Mówiłam Ci to już wiele razy, ale będę się powtarzać - kocham Twoje opisy. Są tak niesamowicie dopracowane, plastyczne, szczegółowe. Często przestawiają obrazy niezbyt przyjemne dla oczu, ale potrafisz ubrać to w tak piękne słowa, że ogarnia mnie zawsze czysty zachwyt (pure wow).
OdpowiedzUsuńRozdział aż tętni od akcji, trzyma w napięciu i niezaprzeczalnie dostarcza wielu wrażeń, a przy tym pewnie wyczynia cuda z ciśnieniem większości czytających.
Czytając czułam się trochę jakbym oglądała te wszystkie sceny przez okno rozpędzonego pociągu, który gdzieś na trasie zgubił maszynistę i konduktora.
Ta podróż nie mogła przebiec spokojnie.
Angus dzielnie zniósł reakcję Vespery - podziwiam jego opanowanie i w sumie oddanie jej, ktoś inny odgryzłby się (może nie dosłownie, but still) i jeszcze dorzucił kilka pięknych, słownych wiązanek.
Ich relacja jest bardzo ciekawa i widać to w każdym ich dialogu.
Zdarzenie w lesie jest jak scena pierwszorzędnego filmu grozy. Szczególnie podobał mi się moment ze smoczkiem, no takie kochane zwierzątko.
Ludwig! No proszę! Wykazał się chłopak, nie ma co. Widać, że jak ma pilnować swoich interesów to potrafi działać i nagiąć wszystko w odpowiedni sposób - to w sumie dobra cecha. Nie wydawał mi się osobą silną i zaradną, ale pokazał, że jak mu zależy i chce to potrafi nadzwyczaj dobrze ogarnąć temat. Pewnie jeszcze nie raz zaskoczy :D
Łojej. Moment ucięcia chorej kończyny jest przerażający, naprawdę. Chociaż może to dlatego, że jak się takich sytuacji panicznie boję. Ciekawa jestem jak wyglądałaby reakcja Vespery gdyby kończyna miała nie odrastać... No, ale na szczęście dla bohaterki jest inaczej. Nie dziwię się, że źle się czuła, urażona, zażenowana, może zawstydzona. W takiej chwili budująca powinna być możliwość oparcia się kogoś, do kogo ma się zaufanie.
"Najwyżej się utopi"
"Słyszałam"
<3! Idealne, po prostu idealne. I wydaje mi się, że trochę rozładowuje napięcie.
Oho, no i posiłek w samą porę. Praktycznie sam wpełznął na talerz i podał się na złotej tacy. No cóż. Tak bardzo savoureux.
"W tak dobrym zdrowiu" - ten tekst niezbyt mu się udał :D Ale reakcja na widok krwi świetna! Ludwig najwyraźniej wyczerpał limit mężnych zachować jak na jeden rozdział.
Ostatnia kwestia Vespery jest jak deser po kolacji u H.L. Smakowita i pobudza apetyt na więcej.
<3
Saro,
UsuńTwój komentarz zawsze raduje moje serduszko! A już jego puenta po prostu sprawiła, że szczerzę się jak nienormalna do komputera. Tyle radości z pisania! I z takich czytelników jak Ty i Alex! Aż ma się apetyt na więcej pisania i czytania potem reakcji.
"Czytając czułam się trochę jakbym oglądała te wszystkie sceny przez okno rozpędzonego pociągu, który gdzieś na trasie zgubił maszynistę i konduktora."
Bardzo, bardzo, ale to BARDZO radują mnie takie opisy reakcji czytających! Wiem wówczas, czy osiągnęłam zamierzony efekt. To jest naprawdę ważne, ale co ja Ci będę mówiła, przecież sama dobrze o tym wiesz.
Widzę, że Ludwig zaczyna mieć swój własny fandom, to dobrze, postacie są wyraziste i z rozdziału na rozdział coraz bardziej się wyróżniają, a na notariusza mam już dobry pomysł!
Jeszcze raz, dziękuję Ci za piękny komentarz! *.*
~Saya
Przeczytałam.
OdpowiedzUsuńZajebiste.
Czekam.
Na.
Part.
III.
Dziękuję.
OdpowiedzUsuńZa.
Rozbudowany.
Komentarz.
~Saya
Zaskoczyłaś mnie tym rozdziałem. Bardzo. Spodziewałam się akcji i wielu wydarzeń, ale nie sądziłam że będzie aż tak porywająca, a klimat tak mroczny! Umiesz wytworzyć atmosferę grozy, taką jak ze strasznego thrillera.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałabym się po Vesperze takiej agresji względem Angusa, kolejne zaskoczenie. Jest porywcza, impulsywna. Widać to też w chwili gdy sobie...ałała...ucina nogę. Makabra trochę xD
Dobrze, że odrośnie.
Ludwig też zaskoczył! Ogarnięty, pilnuje spraw...gratki dla tego pana :D
Patrząc na to w jakie wielkie emocje wprawił mnie ten rozdział nie mogę sie już doczekać kolejnego!
Weny!!!
Cieszę się, że rozdział się podobał i że akcja Ciebie porwała. Długo się zastanawiałam, czy nie przesadziłam, ale "raz się żyje". :D Och, impulsywna Vespera jest, czasami nawet bardzo. Jednak na pewno Angusa nie skrzywdziłaby (tak mocno).
UsuńDziękuję za komentarz!
~Saya
Bardzo fajny rozdział, długo na niego czekaliśmy...
OdpowiedzUsuńCiekawe czy na III też tak długo...
Żal mi Vespery, pewnie bardzo cierpi :C
Ale może się przytulić do Angusa :D
Do III <3
Myślę, że III rozdział pojawi się szybciej, bo wena dopisuje. Vespera to twarda zawodniczka, zaciśnie mocno zęby, a nie pokaże, że coś ją boli. Przytulać się do Angusa? O_o
UsuńOn jest jej sługą i doradcą, NIC WIĘCEJ. Zatem żadnego przytulania nie będzie.
Do III rozdziału,
~Saya
Trochę umknął mi moment wstawienia kolejnego rozdziału, jednak gdy jestem już po jego lekturze, to nie byłbym sobą nie zostawiając komentarza. Czasem mam problemy z wiernym oddaniem swych myśli. Ten rozdział wzbudził we mnie struny, które brzmią bardzo subtelnie i niełatwo będzie mi opisać to, co czuję. Na początek zajmę się Twoimi opisami: są poruszające i bardzo plastyczne. Chadzasz wąską i dziką ścieżką, swoją ścieżką. To, że nie używasz utartych metafor, a tworzysz własne bardzo się chwali. Szczególnie wziąwszy pod uwagę jak bardzo są pomysłowe, kreatywne i trafne. Poruszyło mnie zestawienie stworzeń, które zaatakowały Vesperę w lesie i smoka. Pierwsze to esencja agresji, żądzy krwi i tępego szału. Ot, taka rozwścieczona i bezmyślna hałastra. Czytając, jak Vespera morduje jedno po drugim, nie było mi szczególnie żal, a nawet przyjemnie mi się czytało, jak giną jedne po drugim niczym grupa hien, gdy zaatakuje lwicę. Lecz jak wiadomo, nawet lwica może mieć problemy, gdy tych hien jest horda - co też zgrabnie opisałaś. Jeżeli jest coś, co mi się tu nie podobało, to takie jedno sformułowanie: "Vespera wyciągnęła przed siebie puginał, nie miała zamiaru tracić czasu na to coś, co prężyło się przed nią. Wiatr nasilał się coraz bardziej, w końcu ciężkie chmury przykryły swym płaszczem niebo. Zapanowały zupełne ciemności." Chyba trochę się pogubiłaś jeżeli chodzi o upływ czasu - najpierw Vespera wykonuje błyskawiczne ruchy, a potem piszesz o nasilaniu się wiatru, które sugeruje proces długotrwały. Zawieszasz akcję, ciemność, błyskawica i bohaterka rusza do ataku. Kolejny opisany obraz z jednej strony jest podobny tematycznie, a tak kontrastuje z pierwszym. Vespera znowu w opałach, lecz tym razem problem stanowi oszalała ze strachu o własne dzieci (vel jaja ;d) matka. Kilka dynamicznych zdań i smoczyca próbując chronić swe dzieci za wszelką cenę, strąca je w przepaść. Szaleństwa robione z miłości? Moment spadających jaj po prostu mnie wzruszył. Bardzo podobało mi się, gdy Vespera oddaje smoczycy jej skarb, piękne.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o postaci, to według mnie najbardziej rozwinął się tutaj Angus. Być może to kwestia czytania Twojego aska i znajomość ogólnego portretu psychologicznego bohaterki. W każdym razie Angus trochę się zmienił w moich oczach. W świetle pierwszego rozdziału wydawał się być sługą, pomocnikiem, może przyjacielem. W drugim zaczyna być dla mnie również graczem. Zwłaszcza w momencie, gdy główna bohaterka wyrusza po swojego Bucefała (och, świetny motyw, btw). Widzę go tam jako pewnego siebie człowieka, który uśmiecha się enigmatycznie z wszechwiedzącą miną. Niby to Vespera dominuje, ale on zna ją niemalże na wylot i potrafi przewidzieć jej ruchy, przewidzieć nawet jej nieprzewidywalność. Mam nadzieję, że nie będą wiecznie parą łysych koni i pomimo swej ścisłej więzi poważnie się zaskoczą. Bardzo mnie zaciekawiły słowa Angusa "martwi się nie boją" i dalej rozwijany wątek życia bez życia. Ostatnia scena rozwiała wątpliwości - natura naszych bohaterów trochę mnie zdziwiła, ale w sumie pozostaję wobec tego neutralny. Wzmianki o tajemniczym ojcu Vespery i mężczyźnie ze snu są dość frapujące. Mimo to jednak, ten rozdział w moim odczuciu miał jeden dość duży minus: momentami przypomina opowiadanie, a nie część całości. Zabrakło mi sztyletu intrygi z całej siły wbitego w lustro pięknych obrazów, które ukazałaś. Czegoś wielopoziomowego, co wykraczało by daleko poza ramy.
W każdym razie z niecierpliwością czekam na rodział III :).
Bardzo dziękuję za, jak zwykle, rozbudowany komentarz. Nie ma większej radości dla autora, jak tekst, który sprawia przyjemność czytelnikowi. Poniekąd odwdzięczasz mi się tym samym pisząc tak rozbudowane uwagi do tekstu. Bardzo to cenię. Odniosę się pokrótce do twoich uwag.
UsuńOpisy/czas akcji - faktycznie, teraz jak przeczytałam ten fragment może to wprowadzać zamęt, jednak chciałam oddać to, że walka między Vesperą a trumiennikami jest podzielona na sekwencje: atak-pauza-atak-pauza. Może dlatego nieco przemieszałam, jednak wspomniany przez Ciebie fragment z puginałem to właśnie zapowiedź akcji. Wcześniej Vespera przemieszczała się po lesie szybko. Chciała jak najszybciej znaleźć Uladosa, to nie był pinkik i grzybobranie. :) Niemniej jednak bardzo cieszę się, że doceniasz moje starania, jeśli idzie o opisy. Staram się tutaj wyżyć jak najbardziej, skoro dialogi nie są moją mocną stroną.
Angus i Vespera - najpierw Pan, bo na niego zwróciłeś uwagę. Angus faktycznie tutaj pokazał inną twarz. Co do propozycji, aby byli jak łyse konie - cóż, Angus jest doradcą i prawą ręką Vespery, jednak nie jest przez nią "stłamszony", może pozwolić sobie na bycie indywidualistą i mimo jej wybuchowego charakteru czasami rzucić złośliwym komentarzem. (Gdyby miała ciśnienie, to pewnie podskakiwałoby jej). Nie będzie to taka typowa przyjaźń jak u Sary Daniel-Severus. On jest jej podległy, wiąże go adus wulis i tego nic nie zmieni, aczkolwiek Vespera daje mu wolną rękę do wielu decyzji. Angus jest nieco szarą eminencją.
Co do natury bohaterów - cóż planowałam to od początku, że to Vampyrean. Jednak skoro ani nie ziębią, ani nie parzą to chyba też dobrze.
No i ostatnia uwaga: cóż możesz mieć takie wrażenie, ponieważ ten rozdział jest nastawiony na akcję (ile można dumać i rozmawiać w wagonie restauracyjnym?), jednak tutaj wydarzyło się parę rzeczy, które ZNACZĄCO zaważą na dalszych losach bohaterów.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz,
~Saya
Na początku nie wiedziałem jak ugryźć Pani tekst. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, jakiego stylu, postaci i wątków. Jak narazie brawa dla Pani, ponieważ pierwsze dwa rozdziały są na bardzo wysokim poziomie, zarówno pod względem stylistycznym, kompozycyjnym jak i treści.
OdpowiedzUsuńFabuła już wydaje mi się nietuzinkowa, przemyślana i widać, że będzie Pani dbała o każdy szczegół, by wszytko było spójne, tworzyło logiczną całość.
Mam duży szacunek do osób takich jak Pani czy Pani Sara - osób, które tak wiele pracy i serca wkładają w treść swoich dzieł. To zawsze widać i wprawny czytelnik od razu to wyczuje.
Po lekturze I miałem ogromną chrapkę na kolejny, a po tymże moja chrapka jeszcze bardziej się zwiększyła. Czuję, że czytanie Pani utworu to będzie dla mnie wielka i niezapomniana przygoda.
Pozdrawiam i życzę weny!
Panie Mateuszu,
UsuńSerdecznie dziękuję za komentarz i niezmiernie cieszę się, że tekst przypadł do gustu. W ten rozdział włożyłam więcej pracy niż w poprzedni, gdyż w trakcie pisania nastał mnie kryzys twórczy i nie chciał odpuścić, ale chyba efekt końcowy zadowala. Staram się też poszerzać, choć w niewielkim stopniu, wiedzę na temat pewnych rzeczy, które wykorzystuję w tekście np. broń, ubiory (choć tutaj jestem większym laikiem niż w przypadku tego pierwszego) a także drobne elementy budowy kolei (tutaj podziękowania dla mojej Bety, która czasami podpowie mądre słowo!).
W oczekiwaniu na rozdział III polecam Miniaturę, w której występuje również Vespera. Jest nieco inna pod pewnymi względami, ale mam nadzieję, że będzie stanowiła miłe urozmaicenie.
Pozdrawiam,
~Saya
Bardzo fajny rozdział, sporo się działo. Fajnie wprowadziłaś tożsamość Vespery!
OdpowiedzUsuńAkcja porywa, aż można dostać zawrotu głowy.
Opisy bardzo barwne, łatwo sobie wszystko wyobrazić.
Czekam na III :)
Dziękuję i polecam się na przyszłość!
Usuń~Saya
Drugi rozdział nie zawiódł, a wręcz rozbudził apetyt . Mam nadzieję, że będziesz miała coraz to więcej różnych i zachwcycających pomysów bo jest wspaniale! Mógłby czytać bez końca.
OdpowiedzUsuńPodobać mi się, bardzo very good mi się podoba. Fabuła ciekawa, akcja wartka, postacie złożone, interesujce i charakterne.
OdpowiedzUsuńNa III czekać.
Życzyć weny.
I pozdrawiać.
Chcesz ocenę?
OdpowiedzUsuńA jaki typ "oceny" masz na myśli?
UsuńPonieważ z tego, co się orientuję z blogosferze jest to dość ambiwalentne podejście, a z tych ocenialni, które widziałam do tej pory, jest wiele takich, które bardziej niż na treści skupiają się na ogólnym wyglądzie bloga.
Bardzo fajny rozdział!
OdpowiedzUsuńCzekam na III.
PRAGNĘ.
OdpowiedzUsuńTRZECIEGO.
ROZDZIAŁU.
Piszesz wybitnie plastycznie, czytanie to wielka przyjemność.
OdpowiedzUsuńCzekanie również bo czekanie na piękno jest zawsze czasem pełnym podekscytowania i zachwytu.
Pozdrawiam i weny!
Bardzo dziękuję! III właśnie się pisze, a takie komentarze tylko pobudzają wenę do tworzenia!
Usuń~Saya