wtorek, 15 października 2013

Rozdział I

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, złociste promienie leniwie przedzierały się przez okna przedziału, a drobinki kurzu wirowały w świetle. Monotonny stukot i kołysanie wprawiały pasażerów w senny nastrój. Do celu jeszcze daleko, lecz jeśli nie będzie żadnych opóźnień pociąg wjedzie na dworzec w Achonie jutro wieczorem. Za szybami panowała typowo wczesnojesienna pogoda, liście na drzewach powoli przybierały złoto-brązowe kolory, a teraz nabrały intensywnie czerwonej barwy. Najgorszą część podróży, wśród mrocznych lasów i górskich wąwozów, mieli za sobą. Teraz pociąg spokojnie mknął po torach wybudowanych na starych i wysokich łukach przypominających swoim wyglądem akwedukt. Sunął tak między górzystym zboczem a skalnymi terenami bujnie porośniętymi roślinnością. Za oknem raz po raz pojawiały się strzeliste kolumny, rozpadające się mury, fragmenty katedralnych rozet. W niektórych połyskiwały kolorami tęczy pękające witraże.  Niszczejące budowle wyglądały jak nagie kości wyrastające wprost z paszczy wielobarwnego lasu. Rozpaczliwie wyciągały się ku niebu, jakby chciały zespolić się w jedność z absolutem. Wszystko to zalała rzeka, która wiele lat temu wystąpiła z koryta. Woda błyszczała niczym diamenty w świetle zachodzącego słońca. Przyroda zdawała się odzyskiwać utracone niegdyś ziemie, fragmenty budowli oplatał bluszcz i winorośle. O niektóre kolumny opierały się wysokie, teraz przybierające jesienne kolory, drzewa. Na skrawkach murów rosły najróżniejsze krzewy, o tej porze roku pokryte drobnymi żółtymi kwiatami i czerwonymi jagodami. Watahy bleii spragnione świeżego mięsa czaiły się wśród drzew oczekując dogodnego momentu do ataku. Na razie czuwały niby uśpione. Między kolumnami skrywały się iele, które swoim śpiewem kusiły wędrowców, by potem zabić i zjeść ich serca. Gdzieniegdzie w niebo wzbijały się bajeczne faini, dla których kolorowych piór niejeden śmiałek jest gotów poświęcić swe zdrowie lub nawet życie. Cornia spokojnie skubały liście dostojnie stąpając po trawie. Te białe były najcenniejsze ze względu na  poroże lśniące perłową bielą w blasku księżyca. Czasami po zimnej skale przepełznął pojedynczy natrechs, którego jad stanowił podstawowy składnik niejednej trucizny. Niewielu ludzi zapuszcza się w te strony, a jeśli nawet to robią, to mało który powraca żywy a jeśli już, to niekoniecznie o zdrowych zmysłach. Podobno wśród ruin można spotkać obłąkanych damnapari, szukających składników do swych wywarów. I tak przez kilkadziesiąt lat, wciąż bezskutecznie. Ta piękna kraina jest wyjątkowo zdradliwa i niebezpieczna, dlatego została opuszczona przez człowieka wiele dekad temu. Pociąg pełzł leniwie po torach niczym żelazne monstrum, smok otulony ogromnymi kłębami dymu. Czarno-szare obłoki unosiły się coraz wyżej i wyżej nad ziemią, niknąc gdzieś w przestworzach. Gdzieś w oddali, wśród drzew, niejedna para oczu obserwowała uważnie ruch maszyny, która odważyła się naruszyć te tereny swoją hałaśliwą obecnością. Skład lśnił ciemną stalą wśród zatopionych ruin, od czasu do czasu zatrzymując się, by konduktorzy mogli sprawdzić, czy tory nie zostały przez kogoś lub coś uszkodzone. Do tej pory jednak, mimo czyhających na podróżujących Nord Expressem niebezpieczeństw, nie wydarzyło się nic złego i pasażerowie mogli spokojnie podziwiać widoki, dyskutować przy obiedzie czy też zanurzyć się w lekturze w bibliotece.


Wąskim korytarzem prowadzącym do przedziałów klasy I i wagonów prywatnych szedł dość energicznie wysoki mężczyzna o bardzo jasnej, wręcz białej karnacji, nieco podkrążonych oczach i opadających powiekach. Jego drobne i wąskie usta zaciśnięte były w kpiącym uśmiechu. Włosy starannie zaczesał do tyłu; miały kolor ciemnego popiołu. Mimo to jego twarz o dość ostrych rysach, zdradzała wiek nie wyższy niż czterdzieści lat. Ubrany był w czarną koszulę, której rękawy zapinane były od nadgarstka aż po łokieć na małe połyskujące guziki. Spodnie wpuszczone były w wysokie buty wykończone metalem, jednak mimo to żaden jego krok nie był słyszalny. Całości dopełniała szaro-srebrna kamizelka. Z kieszeni na zegarek zwisał łańcuszek doczepiony do paska od spodni. Pociągła twarz wyrażała znudzenie zmieszane z irytacją, tak jakby chciał jak najszybciej dotrzeć do własnego przedziału i nie musieć lawirować pomiędzy ludźmi spacerującymi korytarzami.

Nord Express był pociągiem złożonym z pięknie wykonanych wagonów wykończonych w środku ciemnym mahoniem. Mimo masywnej budowy, wnętrza były bardzo przytulne i zapewniały dużo wygody oraz prywatności. Pomarańczowo-złote promienie wpadały przez okna oświetlając elementy tej starannej konstrukcji. Każdy detal był dopracowany, aby nie tylko być funkcjonalnym, ale też cieszyć oko w trakcie podróży. Mimo to mężczyzna nie był skory do kontemplowania piękna wnętrz. W końcu udało mu się przedostać do końca wagonu i otworzył drzwi. Za nimi ukazał się korytarz wiodący do jednoosobowych i dwuosobowych przedziałów klasy pierwszej wynajmowanych na specjalne życzenie pasażerów. Dostęp do nich mieli tylko wynajmujący i, w razie niebezpieczeństwa, konduktorzy. Niewiele światła dostawało się do wewnątrz przez niemal szczelnie zasłonięte kotary. Całe pomieszczenie wykończono bogatą ornamentyką opartą na motywach roślinnych. Pomimo panującego półmroku wydawało się przytulne. Po lewej stronie znajdowały się drzwi prowadzące do przedziału prywatnego, z którego można było przejść dalej do kolejnego, zaaranżowanego na niewielki gabinet. W ostatnim znajdowała się podróżna sypialnia i garderoba. Mężczyzna podszedł do pierwszych drzwi po lewej, a następnie zapukał. Po chwili uchyliły się i wszedł do środka. Po lewej stronie, znajdowała się wygodna kanapa, obok niej stolik i dwa fotele. Na jednym z nich, odwróconym w stronę okna, siedziała kobieta o sięgających za ramiona włosach. Trzymała w ręku kryształowy kieliszek, wypełniony czerwonym płynem, którym obracała, przyglądając się jego barwie w świetle zachodzącego słońca. Gdy tylko zauważyła przybysza, odwróciła się i uśmiechnęła chłodno.

- Dowiedziałem się, że powinniśmy dotrzeć do celu zgodnie z oczekiwaniami, najdalej jutro wieczorem. Sprawdziłem też bagaże, są w bezpiecznym miejscu, a konie znoszą dobrze podróż – rzekł do niej i skłonił się. - Jeszcze jakieś życzenia, Moja Pani?

- Na razie nie, dziękuję. - Kobieta odwróciła się z powrotem do okna i upiła łyk z kieliszka.

- Po twoim wyrazie twarzy wnioskuję, że inne wagony są przepełnione ludźmi. Jakżeś zniósł taki tłok? - zapytała ironicznie. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Przez tyle lat mieszkania na dalekiej północy, gdzie słońce pojawiało się na nieboskłonie bardzo rzadko, odzwyczaił się od obecności innych. Zwłaszcza ludzi. Spojrzał za okno. Za chwilę ognista kula zniknie zupełnie za horyzontem i zapadnie noc. Kobieta upiła kolejny łyk i odstawiła kieliszek na stół, na którym leżały książki i gazety. - Wiesz, że w Achonie za kilka dni zaczyna się Wystawa Światowa? – zapytała tym swoim melodyjnym głosem, który jednak w jednej chwili mógł stać się lodowaty i pełen sarkazmu. Mało kto mógł oprzeć się chęci słuchania, jak mówi. Wstała. Teraz, w świetle zachodzącego słońca, które coraz słabiej wpadało przez okno i mieszało się z miodowym blaskiem lampy naftowej, mógł dostrzec jej oczy. Były fenomenalne. Tęczówki wyglądały niczym płynny, rozpalony od wewnątrz bursztyn. Teraz miały barwę żarzącego się ognia.

- Owszem, słyszałem. Ludzie powrócili do tej tradycji. Prezentują najnowsze wynalazki oraz dzieła sztuki. Może być interesująco, czyż nie ? – Uśmiechnęła się. Dobrze wiedział, że to jest jeden z powodów ich podróży do tego miasta. Nie miała najmniejszej ochoty spędzać kolejnego półwiecza wśród dzikich lasów północy, odcięta praktycznie od świata. Słońce schodziło coraz niżej i tylko lampa na stole dawała światło w pomieszczeniu. – Rozumiem, że udamy się obejrzeć wystawę?

- Oczywiście, nie zamierzam przegapić takiej okazji, mimo że mogłabym czekać kolejne sto lat na następną – zaśmiała się perliście. – Myślę, że to najlepsza pora, żeby rozprostować nasze stare kości i udać się do wagonu restauracyjnego, nie sądzisz, Maksymilianie?

- Jak sobie życzysz, Wasza Miłość – odrzekł akcentując dwa ostatnie słowa.

Ubrana dość swobodnie mogła zostać źle odebrana w towarzystwie ludzi, którzy hołdowali modzie kobiecej, która więcej zakrywała niż odkrywała. Udała się więc do garderoby, by znaleźć coś zgodnego z ogólnie przyjętym stylem i mniej wyzywającego.  Nie przepadała za sukniami czy spódnicami, gdy chciała poruszać się nieskrępowanie, dlatego wybrała spodnie wpuszczone w wysokie buty na obcasie oraz koszulę z bufiastymi rękawami i żabotem. Dłonie okryła czarnymi rękawiczkami, nie zapominając oczywiście o pierścieniach sugerujących wysoką pozycję społeczną. Chciała już wyjść, gdy zatrzymało ją sugestywne chrząknięcie jej sługi. Trzymał on w rękach długi, sięgający za biodra żakiet, zapinany na srebrne guziki. Westchnęła z irytacją i pozwoliła, by go jej nałożył. Był wiernym i oddanym sługą, choć czasami denerwowało ją jego pedantyczne podejście do niektórych spraw, między innymi stroju. Sam narzucił na siebie marynarkę, która idealnie pasowała do reszty jego ubrania.

- Achonę zwano kiedyś „stolicą mody”, więc trzeba zwracać szczególną uwagę na ten aspekt. Poza tym nie muszę przypominać, że noblesse oblige. – W głosie Maksymiliana było słychać rozbawienie. Gdy założył jej żakiet, chwycił delikatnie za jej włosy i wyciągnął zza kołnierza. Choć były proste lubiły czasami układać się w delikatne fale. Poprawiła rękawiczki na dłoniach i spojrzała na niego znacząco:

- Teraz możemy iść? – Cierpliwość wydawała się nie być jej mocną stroną, odwróciła się w jego kierunku i uniosła brew oczekując odpowiedzi.

- Oczywiście – odrzekł grzecznie i skłonił się, na co ona jedynie skrzywiła nieco usta i wyszła z przedziału. Większość pasażerów udała się już do swoich przedziałów, więc nie musieli przeciskać się między spacerującymi ludźmi. Gdy dotarli do właściwego wagonu Maksymilian tworzył drzwi i gestem ręki zaprosił księżną do środka. Wnętrze było urządzone dość przytulnie – po lewej znajdował się bar za którym stał młody chłopak i kelnerka, zaś po prawej – stoliki przy których mogły usiąść cztery osoby; dla stworzenia poczucia intymnej atmosfery, każdy stolik oddzielony był od następnego ścianką, która – obita karminowym materiałem -  służyła jednocześnie za oparcie. Dwa ostatnie miejsca w tym wagonie wyposażone były dodatkowo w zasłonę, która umożliwiała prowadzenie spokojnej rozmowy bez konieczności martwienia się o to, czy wścibskie oczy i uszy będą dociekały jej tematu. Właśnie w kierunku jednego z tych stolików udała się blondwłosa kobieta. Jej pojawienie się w tym miejscu wzbudziło zainteresowanie, niewielkie, acz zauważalne. Gdy przechodziła, siedzące przy nich kobiety zasłaniały usta wachlarzami i szeptały sobie coś na ucho, natomiast niektórzy mężczyźni oglądali się za nią. Gdy została odprowadzona wzrokiem do stolika, siedzący w wagonie ludzie powrócili do swoich zajęć i rozmów. Maksymilian uchylił jedną z zasłon oddzielającą stolik od całości wagonu i wpuścił ją, sam zaś stanął z boku. Kobieta usiadła przy oknie, tyłem do kierunku jazdy.

- Słońce już zaszło – powiedziała od niechcenia, niby do siebie, lecz wydawało się, że jej sługa usłyszał te słowa, spojrzał kątem oka w jej stronę i uśmiechnął się lekko. Po chwili usłyszeli znajome skrzypienie i pisk. Maksymilian wyciągnął kieszonkowy zegarek. Mieli niewielkie, dwugodzinne opóźnienie, lecz na tej trasie normą były postoje i różne, mniej lub bardziej miłe, perypetie. Tym razem jednak zatrzymali się na niewielkiej, przyleśnej stacji.

Do wagonu restauracyjnego, który tak naprawdę zajmował kilka pomieszczeń, wsiadł akurat niezbyt wysoki mężczyzna ubrany w szary garnitur. W ręce ściskał czarny neseser i zdjęty właśnie z głowy melonik. Jego pulchna twarz zdradzała lekkie podenerwowanie, a niewielkie oczka rozglądały się uważnie. Nieśmiało mijał innych pasażerów, zupełnie jakby czuł się winny temu, że musi obok nich przejść. Gdy dotarł do ostatniego wagonu, odetchnął głęboko, poprawił krawat i wytarł pot z czoła. To była jego pierwsza tak spora inwestycja. Dwie duże działki, które miał załatwić, wynalazł niemal spod ziemi. W końcu ciężko było dopasować coś, co odpowiadałoby wymogom jego klientki. Zażądała przy tym całkowitej dyskrecji, dlatego musiał fatygować się tak daleko od miasta, niemal w samo serce tej dziczy. Na samą myśl o tym, gdzie się właśnie znajduje, przeszedł go zimny dreszcz. Musiał wykupić bilet, oczywiście na własny koszt, i spotkać się z nią jeszcze przed jej przyjazdem do Achony. Westchnął i poprawił binokle. Jego postawa nieco przestraszonego i nieśmiałego człowieka sprawiała, że wizualnie kurczył się o parę centymetrów. Jego rodzice pragnęli, aby został prawnikiem jak jego ojciec, który dosłownie miażdżył przeciwników podczas rozpraw w siedzibie Wysokiej Instancji. Jednak on był zaprzeczeniem wszelkich cech swojego rodziciela. Musiał więc pogodzić się ze stanowiskiem notariusza. Teraz, gdy tylko ona podpisze wszelkie dokumenty, będzie mógł z dumą powiedzieć im, ile udało mu się zarobić. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było bardzo wygodnie i bogato urządzone, jego nigdy nie byłoby stać na takie luksusy. Nie za skromną pensję i rzadko pojawiające się prowizje. Te rozmyślania przerwał wysoki mężczyzna, bardzo elegancko ubrany.

- Pan Ludwig von Kaarloff jak mniemam? – Zamrugał kilkakrotnie zdziwiony. Odchrząknął i ukłonił się jak gentleman. Grunt to zrobić dobre pierwsze wrażenie.

- Tak, a pan jest… ?

- Ach tak, nazywam się Maksymilian Silvanus d’Iscales, osobisty sługa i doradca Jej Wysokości, księżnej Vespery de Stiradas. – Skłonił się również, co wyszło mu nieco zgrabniej i pewniej niż notariuszowi. – Proszę za mną. – Odwrócił się i udał w kierunku stolika, przy którym siedziała kobieta. Ludwig poprawił jeszcze raz krawat i mankiety. Pewnym, jak mu się wydawało, krokiem skierował się w miejsce wskazane przez Maksymiliana. Jego oczom ukazała się blondynka o bardzo ciekawych rysach twarzy i nietypowym kolorze oczu. Zgrabnym ruchem dłoni wskazała mu miejsce naprzeciwko siebie i oparła się nonszalancko. Notariusz ukłonił się i zajął miejsce; nim zdążył cokolwiek powiedzieć ona odezwała się pierwsza.

- Cieszę się, że zgodził się pan z nami spotkać jeszcze przed przybyciem do Achony. Ze względu na odległość jaka dzieli moją wcześniejszą siedzibę od tego miasta nie chciałam pana fatygować aż na daleką północ. – Splotła palce i wbiła w niego spojrzenie. Dosłownie. Ludwig poczuł się bardzo niekomfortowo, zupełnie jakby ktoś przenikał przez wszystkie warstwy jego osobowości, gdzie nie mógł się schować za ustalonymi przez społeczeństwo konwenansami. Nieprzyjemny, w jego mniemaniu, moment trwał zaledwie ułamek sekundy, lecz to wystarczyło, aby wzbudzić w nim paniczny strach przed jego klientką. Żadna osoba nigdy tak go nie przeraziła, co było dowodem na to, iż strach nie ma wielkich oczu. On je po prostu miał.

- Ależ! Pani wygoda, Miłościwa Pani, i zadowolenie są na pierwszym miejscu – odpowiedział dość nieśmiałym tonem.

- Nie wątpię. – Uśmiechnęła się tajemniczo. – A zatem, jak wygląda kontrakt sprzedaży? Mam nadzieję, że wszystko udało się załatwić. – O tak, była bardzo wymagająca, lecz nisko zawieszone poprzeczki nie interesowały go. Dlatego zgodził się reprezentować ją w Achonie. Dzięki temu uda mu się wreszcie usamodzielnić, przestanie być tylko synem swojego ojca. Sięgnął do neseseru i wyjął dość obszerną teczkę z dokumentami. Wyciągnął kilka z nich i podał kobiecie. Przetarł binokle i odchrząknął.

- Tak jak Jaśnie Pani sobie tego życzyła, udało znaleźć się dwa miejsca, które spełniają opisane we wcześniejszej korespondencji wymagania. Ze szczegółami, mam nadzieję, miała pani czas się zapoznać. Pierwsze z nich to kamienica w spokojnej części Achony, blisko centrum. Została wystawiona na sprzedaż, poprzedni właściciel popadł w długi i chciał jak najszybciej zebrać pieniądze, żeby je spłacić. Był skłonny do negocjacji, stąd dość przyzwoita cena. Jak już wcześniej wspominałem listownie, kamienica jest w bardzo dobrym stanie, większość mebli i wyposażenia jest wewnątrz. Jednak cenniejsze rzeczy takie jak obrazy czy rzeźby zostały wyprzedane. Rozumie pani dlaczego. – Lubił zatapiać się w takie urzędnicze monologi. Mówiąc w taki sposób czuł się bezpieczny, izolował się od rzeczywistości. Znikał gdzieś między detalami aktu sprzedaży, wszystkimi cyferkami i danymi. Dawało mu to poczucie bezpieczeństwa.

- Oczywiście, jednak to żadna strata. Poprzedni właściciel miał kiepski gust, jeśli chodzi o urządzanie wnętrz – odpowiedziała przeglądając kartki, nawet nie podniosła wzroku na rozmówcę.

- Słucham?

- Tak jak pan słyszał. Udało mi się skontaktować osobiście ze sprzedającym, chciałam ocenić jakich rzeczy chce się pozbyć, poza kamienicą oczywiście. – Otworzył szeroko usta. Nie tego się spodziewał. Poczuł się jakby właśnie wymierzyła mu siarczystego policzka. Aż zapiekła go skóra, mimo iż tak naprawdę Vespera nie wykonała żadnego ruchu i nadal wczytywała się w dokumenty. – Jak się okazało poza krnąbrnym zachowaniem, brakiem klasy i gustu nie miał nic do zaoferowania. Jednak położenie tej kamienicy i to, że jest zadbana w zupełności mi wystarczają. W końcu nabywam od niego budynek, a nie zatrudniam go jako dekoratora wnętrz. Zatem fakt, że zabrał ze sobą wszelkie wątpliwej jakości przedmioty działa na jego korzyść. To chyba jedyna rozsądna decyzja jaką podjął, naturalnie niezamierzenie. Czasami przypadek potrafi czynić cuda, nieprawdaż? – Uniosła wzrok na zszokowanego Ludwiga uśmiechając się ni to złośliwie, ni to przymilnie.

- Ach, tak, przypadek. Wracając do zaproponowanych przeze mnie lokalizacji, to drugi budynek jest większy, była arystokratyczna posiadłość. Niestety nie znajduje się już w tak atrakcyjnym miejscu, w zasadzie na obrzeżach miasta. Otoczony jest sporym, dość zaniedbanym parkiem. Jednak ponieważ wyraziła pani zainteresowanie i tym miejscem, postanowiłem, zgodnie z pani zaleceniami, namówić właściciela na remont i wprowadzenie niezbędnych udogodnień jak ciepła woda i sztuczne oświetlenie. Kosztowało go to majątek, ale po podpisaniu wcześniejszej umowy jego wątpliwości zostały rozwiane. Zgodziła się bowiem pani do pokrycia części kosztów renowacji i zobowiązała do odkupienia zamku należącego w przeszłości do znanego markiza, a także alchemika Grégoire Amable de Cessy. Obecny właściciel, rzecz jasna do momentu podpisania przez panią dokumentów, miał sporo problemów ze sprzedażą tego terenu. Zapuszczony park, nieodnowiony zamek no i wspomniane plotki. Jednak kto w dzisiejszych czasach wierzy w duchy czy inne niesamowite historie…

- Jak widać pan w nie wątpi. – Uniosła brew przyglądając mu się bacznie. Wyciągnęła z kieszeni czarną lufkę i papierosa. Po chwili poczuł słodki dym, od którego zapiekły go oczy, ale dzielnie to znosił. Vespera przyglądała się z fascynacją kształtom jakie przyjmowały opary tytoniu.

- Ufam tylko cyfrom.

- Będzie ich wiele na czeku, ręczę panu.

- Nie wątpię. Jak już wspominałem, rezydencja została wyremontowana, a przed moim wyjazdem upewniłem się, że zakupione przez panią wyposażenie jest już na miejscu. Trzeba je tylko odpowiednio rozmieścić, wedle pani życzenia. Do tego czasu może pani się zatrzymać w kamienicy, tam wszystko jest na miejscu i w jak najlepszym porządku. – Odetchnął z ulgą. Jego klientka wyglądała na zadowoloną z obrotu spraw i nie bardzo zdawała się przejmować stanem zamku de Cessy. Otaczające ją kłęby dymu tytoniowego sprawiały, że wyglądała niczym zjawa – jasna cera i włosy w kolorze ciemnego zboża przeplatane złotymi refleksami. Zapewne lepiej prezentowały się w świetle dnia, teraz, gdy słońce zaszło, musieli zadowolić się sztucznym oświetleniem. Nord Express był jednym z pierwszych składów, w których zamontowano żarówki. Ta nowinka techniczna dopiero zadomawiała się w większości mieszkań i kamienic, lecz coraz bardziej zaczynała wypierać tradycyjne światło lamp naftowych, olejnych czy też świec. Vespera uniosła spojrzenie znad dokumentów wprost na Ludwiga. Wydawało mu się, że czuje bijącą z niego siłę, nawet ciepło, choć ten wzrok daleki był od miłego i wdzięcznego spojrzenia posyłanego przez urocze dziewczęta z dobrych domów.

- Rozumiem, że to wszystkie dokumenty jakie muszę podpisać, aby stać się właścicielką obu posesji? – Wyciągnęła rękę w kierunku d’Iscalesa, który skłonił się i podał jej pięknie wykonane wieczne pióro.

- Ach, tak, oczywiście. Są trzy kopie: dla pani, dla sprzedającego i dla mnie, do akt. – Kobieta podpisała zamaszystym i płynnym ruchem wszystkie sześć dokumentów. Vespera de Stiradas. Cienkie i pochyłe pismo zostało starannie wykaligrafowane, a potem dołączył do niego odcisk pieczęci. Herb rodowy domu de Stiradas – smok z ogonem owiniętym wokół szyi. 

Parę miesięcy wcześniej

Maksymilian szybkim krokiem przemierzał posępny, tonący w mroku korytarz. Świece nie były w stanie rozjaśnić ciemności wysokiego i długiego intérieuru. Miękki, bordowy dywan tłumił odgłos jego kroków. W ręku trzymał koperty opatrzone wieloma pieczęciami. Z mroku nagle wyłonił się wąski strumień światła, który wypełzał na podłogę i ścianę. Zatrzymał się przed drzwiami i zapukał cicho. Po chwili otworzył je szerzej, a korytarz wypełnił ciepły, ciemnopomarańczowy blask.

- Dotarły już nasze dokumenty, wystarczy je uzupełnić. Ogranicza nas jedynie nasza wyobraźnia. Jednak skoro jedziemy do Achony, warto podać jakieś swojsko brzmiące nazwisko albo imię – rzekł do siedzącej w wysokim fotelu kobiety. Oparła się wygodnie i przymknęła oczy. Ogień rozpalony w kominku nie tylko rozjaśniał niewielki salonik, ale dawał przyjemnie ciepło, które aż zachęcało do drzemki lub lektury. Wystrój wnętrza był skromny i zdecydowanie surowy. Tylko niezbędne meble o prostych kształtach. Okna były szczelnie zasłonięte ciężkimi kotarami; zresztą za oknem nie było niczego ciekawego, tylko wszechobecna biel i mróz. Gdy wiatr ustawał można było zobaczyć ostre szczyty górskie, tak bardzo samotne wśród szalejących zamieci. Zupełnie niczym wędrowcy, którzy niby to idą w grupie, a jednak osobno. „Wyjątkowo deprymujący widok – pomyślała – zwłaszcza jak na ostatnie kilkadziesiąt lat mojego istnienia”. Uniosła spojrzenie najpierw na sługę, a potem na tańczący w kominku ogień. Miała serdecznie dość tego wszechobecnego marazmu, odkąd tylko znów się przebudziła. Chyba jedyną zaletą zapadania w letarg był brak kontaktu ze światem zewnętrznym. Błogi, lekki sen trwający wiele nocy, a nawet lat, umożliwiał usunięcie z głowy nadmiaru wspomnień, regenerację ciała zmęczonego wieczną tułaczką przez czas. Pozwalał oczyścić umysł i uchronić go przed utratą zmysłów. Otchłań minut, godzin, dni, miesięcy i lat potrafiła pochłonąć każdego, kto ją przemierzał. Vespera wstała powoli i otuliła się szczelniej długą, wełnianą peleryną. Zawsze uważała, że w ubiorze najpierw liczyła się wygoda, a dopiero potem estetyka. Nie umiałabym poświęcić się dla obowiązującego kanonu mody. Chwyciła do ręki koperty podane jej przez Maksymiliana i usiadła przy biurku.

– Co proponujesz?

 – Louise. – Prychnęła. Głupszego imienia nie mógł wymyślić.

– A może od razu Marie Antoinette Josèphe Jeanne, a dla Ciebie Maximilien Marie Isidore ? 

– Powstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem. – W sumie dawno nie straciłam głowy. – Uniosła brew.

– W takim razie jak ? – zapytał, lecz ona nie odpowiedziała, tylko sięgnęła po wieczne pióro. Zamaszystym ruchem podpisała się pod swoim zdjęciem:  Vespera de Stiradas.

– A pozostałe imiona?

– Moje pierwsze i tak brzmi wystarczająco egzotycznie, żeby przyciągać zbędną uwagę. Poza tym tamtych i tak nie używam. – Maksymilian wyciągnął swoje pióro i naniósł niezbędne dane na swojej kopii.

– Maksymilian Silvanus d’Iscales brzmi zgrabnie. Teraz dla wszystkich w Achonie będziesz księżną de Stiradas. Ja oczywiście nadal pozostaję twoim sługą i prawą ręką.

- Księżna? Czy to nie będzie zbyt podejrzane: pojawiam się tak znikąd, tytuł, zamek, kamienica, pieniądze – wyliczała – to zawsze przyciąga uwagę. – Spojrzała na niego wyczekująco.

- Nie będzie to żadna nowość, na Wystawę Światową zjedzie wiele osób o różnej pozycji społecznej. Wtopimy się w tłum, ale ten szlachecki, a nie jakiś plebs. – Vespera słysząc to zaśmiała się perliście.

- Nie sądziłam, że z ciebie tak ortodoksyjny zwolennik podziału na stany.

- Zawsze byłem nieco staromodny. – Uśmiechnął się tajemniczo i skłonił. – Jaśnie Pani, Księżno de Stiradas.


            Ludwig von Kaarloff schował wszystkie dokumenty do neseseru i odetchnął. Na jego twarzy malował się wyraz ulgi. Udało mu się sfinalizować te dwie transakcje, które były zmorą ostatnich miesięcy. Jedyną rzeczą jaka pozwalała mu na zachowanie spokoju w pertraktacjach z właścicielami posesji to spora prowizja od umów, no i szansa na premię od kupującego. Tytuł szlachecki tej kobiety oraz jej brak zażenowania w dysponowaniu pieniędzmi podsycały nadzieję notariusza na zyski. Oczywiście, to nagroda za wysiłek jaki włożył w cały proces nabycia tych dwóch miejsc. Swoją drogą nigdy nie przestanie go zadziwiać rozrzutność wyższej sfery – kamienica i zamek de Cessy. Do momentu spotkania wyobrażał sobie panią de Stiradas jako rozpieszczoną dziedziczkę jakiejś bajońskiej sumy. Tym większe było jego zdziwienie, gdy zobaczył kobietę, której zachowanie dalekie było od rozwydrzonej panny. Na dodatek była bardzo skoncentrowana na detalach umowy. Zupełnie jakby jednocześnie uczyła się rzemiosła notarialnego. „To niedorzeczne – pomyślał – przecież ma swojego sługę, prawą rękę. To on powinien ze mną omawiać szczegóły transakcji.” Vespera skinieniem ręki przywołała kelnerkę, która podała karafkę z czerwonym winem i dwa kieliszki. Jednak to Maksymilian dopełnił ceremonii i napełnił naczynia.

- Panie von Kaarloff, wykonał pan zadanie solidnie i zgodnie z instrukcjami. Jestem wysoce ukontentowana pańską pracą. – Uniosła w dłoni kieliszek na znak toastu. W jej oczach widać było błysk zadowolenia.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że obie posesje będą pani dobrze służyły, księżno. – Upił łyk wina, było nieco cierpkie, ale dobre. Smakowało jak sukces. Kobieta sięgnęła do wewnętrznej kieszeni w żakiecie i wyciągnęła książeczkę czekową. Ludwig nie chciał być niedyskretny, ale ciekawość wręcz paliła go od środka, by móc zobaczyć jaką sumę wypisze kobieta. Ta jednak najpierw wypełniła dwa czeki na sumę zawartą w kontrakcie umowy nabycia posiadłości. Robiła to starannie i bez pośpiechu.

- Oto suma, którą udało się panu wynegocjować za kamienicę i zamek de Cessy. – Podała mu dwa skrawki papieru, które on natychmiast schował do srebrnego pudełka na czeki. Następnie schował je do kieszeni. Odruchowo poklepał dłonią po marynarce, jakby chciał się upewnić, czy wszystko jest na miejscu. Vespera zaczęła wypisywać trzeci dokument. Oczy Ludwiga rozszerzyły się, gdy widział ilość cyfr jakie wpisuje w odpowiednie pole.

- A oto pańska premia za solidnie wykonane zadanie. Doceniam starania, jakie pan włożył w wypełnienie moich poleceń i sumienność, z jaką pan je spełniał. – Trzymała czek odwrócony rewersem do niego, między dwoma palcami – wskazującym i środkowym; tuż na wysokości swoich oczu. Teraz zobaczył, że ma bardzo zgrabne i szczupłe dłonie. Ubrane w czarne, idealnie skrojone i uszyte z zapewne drogiego materiału rękawiczki, były takimi dłońmi, które niejeden gentil-homme z przyjemnością ucałowałby na powitanie. Podała notariuszowi czek, jednak nim ten zdążył go odebrać cofnęła delikatnie rękę. – Oczywiście klauzula poufności między panem a mną trwa usque ad mortem, czyż nie ? – Zmrużyła oczy przyglądając się notariuszowi. Przełknął nerwowo ślinę.

- Ależ tak, naturalne. Kancelaria Kaarloff & fils słynie z uczciwego podejścia do klienta i poszanowania dyskrecji we wszelakich transakcjach – Ludwig niemal wyrecytował na jednym wydechu, jak student wywołany do odpowiedzi przez profesora.

- Rozumiem zatem, że detale tej transakcji nie zostaną ujawnione nawet post mortem– Jej spojrzenie bardzo go rozpraszało. Nie mógł skupić myśli.

- Zależy komu pierwszemu przypadnie w zaszczycie przekroczyć rzekę zapomnienia – powiedział żartobliwym tonem, jednak jej twarz nie wyrażała rozbawienia, lecz lekkie zażenowanie. Speszony spuścił wzrok i odchrząknął, zupełnie jakby w ten sposób miał zniwelować niesmak po tym, co powiedział. Vespera jedynie sugestywnie przewróciła oczami i podała mu czek. Schował go tak samo pieczołowicie jak pozostałe. Wstał od stołu i skłonił się kobiecie, która zaszczyciła go ledwie widocznym skinieniem głowy. – Do zobaczenia w Achonie, Wasza Miłość, Monsieur. – Spojrzał przelotnie na Maksymiliana. Pospiesznym krokiem udał się w kierunku wagonu, w którym miał zarezerwowane miejsce. Gdy zamknęły się za nim drzwi do jego przedziału w drugiej klasie poczuł się, jakby z ramion spadł mu ogromny ciężar. Odetchnął, zdjął melonik i przetarł skronie chusteczką. Dopiero gdy usiadł zorientował się, że jest sam. Może i dobrze, będzie miał spokój, chociaż pewnie w drodze do Metropolii ktoś dołączy do niego. Poczuł znajome szarpnięcie.  Pociąg właśnie bardzo powoli, przy swojej ogromnej masie, nabierał prędkości. Niemal czuł jak olbrzymie koła i wiązary z ledwością walczą z ciężarem całego składu. Rozsiadł się wygodnie i już chciał zakluczyć drzwi, aby móc spokojnie przespać noc, gdy do pomieszczenia wszedł konduktor.

- Przepraszam, że przeszkadzam o tak później porze – rzekł dość niskim głosem – mam przyjemność z panem Ludwigiem von Kaarloffem, tak?

- Tak, czy coś się stało?

- Zostaje pan przeniesiony do prywatnego przedziału w pierwszej klasie.

- Ale przecież sam dokonałem rezerwacji na klasę drugą… - Notariusz był wyraźnie zdezorientowany, a biorąc pod uwagę godzinę, także zmęczony.

- Ależ tak, jednak dostałem polecenie, aby zaprowadzić pana do przedziału pierwszej klasy, w całości zarezerwowanego dla pana. Niestety musimy przejść bliżej lokomotywy. Proszę za mną. – Konduktor wskazał ręką na wyjście prowadzące na korytarz. Ludwig ścisnął nerwowo rączkę neseseru i założył z powrotem melonik na głowę. Mijając mężczyznę w przejściu uśmiechnął się nieco kwaśno. Jedno z okien na korytarzu było otwarte i von Kaarloff poczuł na policzkach powiew chłodnego powietrza. Zamrugał kilkakrotnie zupełnie jakby właśnie sobie w tym momencie o czymś przypomniał.

- Najmocniej przepraszam, ale czy wie pan dlaczego tak właściwie mam zmienić swoje miejsce? – zapytał nieco naiwnie odwracając się w stronę pracownika kolei. Konduktor otworzył drzwi prowadzące do następnego wagonu i puścił notariusza przodem.

- Otrzymałem takie polecenie, gdy wyruszyliśmy ze stacji – odrzekł sucho. Nie był raczej rozmownym człowiekiem.

- A od kogo? Jeśli to nie jest żadna tajemnica… - Ludwig zaśmiał się nerwowo. Marzył tylko o tym, aby usiąść z powrotem w swoim ulubionym fotelu w kancelarii. Spokój i cisza otaczających go stosów akt i dokumentów. Jego królestwo.

- Od Jej Miłości, księżnej de Stiradas. – von Kaarloff otworzył usta jakby chciał coś odpowiedzieć, ale zamarł z tym nieco idiotycznym, wyrazem twarzy na chwilę. Dopiero sugestywne spojrzenie konduktora wyrwało go z osobliwego zawieszenia. Poprawił binokle i ruszyli do jego nowego przedziału w pierwszej klasie. Nie zamienili już ze sobą ani słowa.

            Tymczasem wagon restauracyjny niemal opustoszał. Pozostało jeszcze kilku mężczyzn grających w karty i sączących whisky. Gdy notariusz pożegnał się z księżną, na jego miejscu usiadł Maksymilian i zaczął skrzętnie układać wszelkie dokumenty. Od teraz Vespera de Stiradas była dumną posiadaczką zamku de Cessy i kamienicy w centrum Achony.

- Możemy mu ufać? – zapytał cicho. Blondynka spojrzała na niego i uśmiechnęła się tajemniczo. Przed nim nie miała sekretów. Nie musiała.

- A wyglądał na kogoś, kto może stanowić zagrożenie? – zapytała przewrotnie. Mężczyzna wyprostował się i splótł palce. Spojrzał uważnie w jej oczy i zacisnął usta. Rozbawienie natychmiast zniknęło z jej warg. Jakby przeczuwała, że to, co zamierza powiedzieć nie będzie niczym przyjemnym.

- Wygląda na kogoś, kogo łatwo przestraszyć – powiedział kładąc nacisk na ostatnie słowo. Vespera westchnęła i sięgnęła po kolejną cygaretkę. Gdy tylko wsunęła ją w lufkę, Maksymilian sięgnął po zapalniczkę i podpalił końcówkę tytoniu. W mroku nocy, rozpraszanym przez sztuczne światło, opary dymu wiły się ku górze tworząc zmyślną plątaninę szarości. Po chwili otaczała ich siwa mgła o zapachu wiśni. Kobieta wbiła wzrok w bliżej nieokreślony punkt na ziemi. Jej źrenice zwęziły się. Nie była zadowolona z tej uwagi, aczkolwiek wydawała się ona słuszna i na miejscu. Maksymilian miał rację i dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Nienawidziła potknięć, a pierwsze zdążyła poczynić nawet zanim jej noga stanęła na peronie dworca w Achonie. Zacisnęła dłonie. D’Iscales uważnie ją obserwował. W takich momentach, gdy była bardzo skoncentrowana, a na jej twarzy malowało się zacięcie połączone z irytacją, bardzo przypominała swojego ojca. To samo spojrzenie, niemal identycznie ułożenie brwi, jedynie usta miała takie jak matka – kształtne, lecz nie za duże. Maksymilian wiedział najwięcej o jej przeszłości. To było brzemię, które będzie spoczywało na niej aż po kres jej dni. Jego rozmyślania przerwał jej głos:

- Co zatem proponujesz? – D’Iscales uniósł lekko podbródek i uśmiechnął się tak, że każdego innego rozmówcę przyprawiłoby to o dreszcz. Jednak dla Vespery był to tylko sygnał, że wpadł na całkiem intrygujący pomysł.

- Zazwyczaj w takich sytuacjach wychodzę z założenia, że martwi mają najmniej do powiedzenia… - przerwał - … jednak tym razem rozważałbym inną taktykę. – Kobieta wypuściła kolejny obłoczek dymu, który powędrował wysoko w kierunku lampy. Nad ich głowami, w stronę światła leciała mała ćma. Desperacko uderzała o klosz chcąc dostać się do środka, przecisnąć się przez wrota do Edenu. Zupełnie jakby pragnęła dokonać samospalenia.

- Czasami to, czego najbardziej pożądamy, niszczy nas najbardziej – powiedziała od niechcenia Vespera. Maksymilian uniósł spojrzenie. Ćma wpadła do klosza i po konwulsyjnym tańcu opadła bezwładnie na stół. Wokół jej skrzydeł rozsypały się miliony maluteńkich łusek, przypominających drobny pył. De Stiradas upiła wino i spojrzała sugestywnie na swojego sługę. Mężczyzna wstał i uchylił kotarę, którą oddzielili się od reszty wagonu restauracyjnego. Byli zupełnie sami, przy jednym ze stolików pozostały niedbale rozłożone karty i szklanki po whisky. Kobieta wyminęła Maksymiliana i niespiesznie skierowała się do wyjścia. Niemal cały pociąg pogrążył się w błogim śnie. Ciepłe światło żarówek umieszczonych w dużych odstępach od siebie oraz równomierny stukot pociągu tworzyły spokojną atmosferę, która kołysała pasażerów. Vespera i jej sługa niemal bezszelestnie przeszli do swoich wagonów. Księżna wynajęła ich łącznie sześć. Trzy dla niej i jej towarzysza, pozostałe zaś dla jej ukochanych wierzchowców. Wyraźnie nie życzyła sobie, aby jechały wraz z innymi zwierzętami, dlatego ich część pociągu doczepiono na samym końcu, tuż za jej osobistymi apartamentami. Nie przeszkadzało jej to, że wydała niemal fortunę na tę podróż jak i zakup ziemi w Achonie. Nie była typem rozwydrzonej szlachcianki, jednak też lubiła wygodę, oczywiście w granicach rozsądku. Skoro podróż trwała niemal dwa tygodnie, zgodnie z rozkładem, to nie miała zamiaru spędzić jej w niedogodnych warunkach. Skoro jest księżną, to będzie zachowywać się jak księżna. Zatrzymali się przed żelaznymi drzwiami oddzielającymi prywatne wagony od pozostałych. Maksymilian sięgnął po klucze i upewnił się, iż wszelkie dokumenty schował dokładnie w kieszeni marynarki. Nagle usłyszeli dziwny metaliczny chrzęst, a jedna z żarówek pękła ze szklanym trzaskiem. Spojrzeli tylko na siebie. Mężczyzna nacisnął klamkę i ich oczom ukazał się zatopiony w zupełnych ciemnościach korytarz. Powoli weszli do niego, a d’Iscales zamknął wejście. Niespodzianie wszystkie druciki żarowe zamknięte za szkłem zaczerwieniły się i z każdą sekundą pomieszczenie stawało się jaśniejsze. Vespera ujrzała czyjąś sylwetkę stojącą na końcu korytarza. Nie miała zamiaru czekać, aż sztuczne oświetlenie objawi jej oblicze nieznajomego. Maksymilian nie musiał jej pytać o polecenia, nader często wiedział po prostu, co ma robić. Sięgnął w kierunku kotar, które szczelnie zasłaniały okna. Jedno szarpnięcie i wszystkie rozsunęły się zupełnie jak kurtyna. Oni byli aktorami na tej scenie. Ukazał się im mężczyzna w długim płaszczu, z kapturem na głowie. Stał bez ruchu zupełnie niczym wyrzeźbiony posąg. Jednak Vespera i Maksymilian nie mieli wątpliwości co do tego, czy jest on prawdziwy. Stali tak w ciemnym korytarzu, a światło mrugało złowieszczo. Pociąg właśnie wyjechał z tunelu i jasny blask księżyca wlał się falą do przedziałów. Oświetlił jej idealnie wypastowane buty zakończone metalem, srebrne guziki żakietu i pierścienie. W półmroku  przybysz dostrzegł jej gniewne spojrzenie. Wąsko ściśnięte usta i półprzymknięte powieki sugerowały co najmniej jej irytację. Zacisnęła dłonie w pieści i uniosła dumnie głowę. W cieniu, za nią stał d’Iscales, jego usta wykrzywiał złośliwy uśmieszek. Vespera spojrzała na przybysza z pogardą.

- Wyczuwam odór światła. – Gdyby kiedykolwiek przyszło komuś do głowy przelać w jad w głos, to z pewnością należałby on do księżnej de Stiradas. Idealne popiersie odrazy.

- Wyczuwam wątpliwy perfum mroku – odrzekł nieznajomy zdejmując z głowy kaptur. Był średniego wzrostu mężczyzną, dobrze zbudowanym. Po stroju można było wnioskować, że przebył daleką drogę. Zakurzone ciemnobrązowe włosy były zmierzwione, miał ostre rysy twarzy o szerokiej szczęce i oczy o niesamowitej, niemal białej tęczówce. Ubrany w długi płaszcz i skórzane rękawice wyglądał niczym dostojny buntownik. Sięgnął do pasa, a Maksymilian wyczuwając zagrożenie wysunął się do przodu, lecz gwałtownie podniesiona ręka Vespery była wyraźnym rozkazem – „nie wtrącaj się”. Usta szatyna wygięły się w uśmiechu, wyglądał na pewnego siebie. D’Iscales posłusznie odsunął się kilka kroków do tyłu, po czym znikł w cieniu.

- Czyli będziemy tak wpatrywali się w siebie – zrobiła krótką pauzę – chociaż bezdyskusyjnie pod tym względem jestem w gorszej pozycji … – Zmierzyła go  krytycznie od stóp do głów. Mężczyzna wyjął zza pazuchy długi bat, owinięty jasnym metalem. –Perwersyjnie. Niestety, nie lubię takich zagrywek, są wyjątkowo tanie i pozbawione smaku. – Głośne chlaśnięcie przerwało monolog Vespery, a po chwili podmuch wywołany uderzeniem zerwał do połowy dach wagonu. Jasne włosy de Stiradas zatańczyły na wietrze. Jej mina wyrażała serdeczne zdziwienie. Skłoniła się lekko i rozłożyła ręce. Mężczyzna uniósł bat, lecz nim zdążył uderzyć, rozpłynęła się niczym wodnisty dym, który otoczył fragment dachu i cisnął nim z impetem w atakującego. Kolejne chlaśnięcie i ciężki metal został rozcięty na pół i podrzucony w górę.  Koziołkując upadł w czeluść jaka rozciągała się pod mostem. Szatyn wyskoczył z wagonu na dach kolejnego. Udało mu się trafić długim zamachem czarną mgłę, która przemieszczała się w kierunku lokomotywy. Natychmiast przybrała na powrót kształt Vespery. Jej żakiet miał rozcięty rękaw. Biała bluzka zaczerwieniła się bardzo szybko. Bez namysłu rozpięła ubranie, jednak nim je zdjęła, przeciwnik znów zaatakował. De Stiradas zamaszystym ruchem ręki zarzuciła czarnym materiałem, który oplótł się wokół bata. Z wielką siłą wyszarpnęła go z dłoni mężczyzny. Nie zamierzała pozostawić siebie w roli dłużnika. Nim napastnik zdążył cokolwiek zrobić wagon, na którym stał został przecięty wpół. Kawałki żelaza, drewna oraz szkło uniosły się w powietrzu niczym konfetti. Z ledwością utrzymał równowagę. Pociąg jak gdyby nigdy nic mknął z niebywałą prędkością. Lokomotywa wyrzucając olbrzymie chmury popiołu i żaru nikła gdzieś w oceanie nocy. Na razie jeszcze nikt nie zatrzymał awaryjnie składu, przecież zdewastowali tylko prywatne przedziały Vespery. Połowa wagonu mknęła właśnie w kierunku Achony, zaś druga runęła z łoskotem na szyny. Zgrzyt metalu i iskry towarzyszyły ogromnej masie staczającej się z pagórka, na który właśnie wjechał pociąg. Powoli przyspieszała coraz bardziej wyjąc i skrzecząc nacierającymi na siebie tonami blachy. Nieprzyjemny chrzęst i trzask tworzyły kakofonię dźwięków, które niczym krzyk obłąkańca rozdarły ciszę nocy.

- Maksymilianie! – krzyknęła blondynka. Stojący na spięciu trzech ostatnich wagonów mężczyzna skłonił się i jednym uderzeniem metalowego obcasa odczepił je od pozostałych kilku, które zsuwały się ze wzniesienia. Następnie zeskoczył lądując wprost na przekładni zwrotnicy. Oddzielona od reszty samotna trójca zjechała na boczny tor prowadzący gdzieś w otchłań mrocznej puszczy. Szybko zniknęła w ciemnościach lasu, zaś Maksymilian ruszył za nią. De Stiradas mogła teraz bez najmniejszych wyrzutów sumienia kontynuować walkę. Ogłuszony i oszołomiony przeciwnik stanowił łatwy cel. Świst bata przeciął czerwoną smugą nocne niebo, jednak nie trafił tak, jakby sobie tego życzyła. Owinął się wokół ręki mężczyzny, który z całym impetem pociągnął ją w swoją stronę. Był niesamowicie silny, zbyt silny jak na człowieka. W ostatniej chwili zaparła się nogami. Zatrzymała się twarzą w twarz z rywalem. Uśmiechał się do niej. Dlaczego? Dopiero po chwili zrozumiała powód. A raczej go poczuła. Dziwne ciepło rozlewało się między jej żebrami. Nie patrząc w dół sięgnęła ręką nieco w lewo od splotu słonecznego. Jej palce natrafiły na zimny metal, a potem wilgotne ciepło. Odsunęła się kilka kroków w tył.  Wagony powyginane w fantazyjne formy z blachy i drewna w końcu zatrzymały się na wysokości zbocza górskiego. Przełknęła nerwowo ślinę. Odwróciła głowę, a jej oczom ukazał się otwarty akwen skąpany w świetle pełni księżyca, który właśnie wyłonił się zza chmur. Wiatr gonił je po nocnym nieboskłonie. W końcu podniosła rękę i zobaczyła na niej krew. Jej krew. Zachwiała się i nim złapała ponownie równowagę, przeciwnik uderzył ją otwartą dłonią w twarz tak, że ciężar jej ciała przeważył. Spadła z dachu wagonu prosto w przepaść. Wychylił się i spojrzał w dół. Jej sylwetka coraz bardziej malała i znikała w ciemnościach spowijających skalne wybrzeże. Na chwilę stracił ją z oczu, gdyż srebrna tarcza znów schowała się za galopującymi chmurami, lecz gdy tylko jasny blask rozświetlił wodę, ujrzał niewielki punkt, który właśnie zniknął w morskiej pianie. Zupełnie niczym mityczny upadek Ikara. Duma najbardziej boli, gdy lądujemy na dnie przepaści. Jeszcze bardziej, gdy nie możemy się podnieść. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie. Vespera nie wyglądała na kogoś, kto mógłby kiedykolwiek powstać. Martwi nie podnoszą się z grobów, nie bez pomocy. Zarzucił na głowę kaptur i szczelniej zapiął płaszcz, który łopotał na wietrze. Księżyc znów schował się za oceanem ciemnych chmur. Czuć było zbliżającą się burzę, w końcu jesień to kapryśna pora roku. Cień powoli pochłaniał w mroku leśne zbocze, most i taflę wody. Zupełnie jak legendarny potwór, który przy każdym zaćmieniu miał połykać Słońce. Ciemności, które ogarnęły roztrzaskane wagony zaczęły powoli płynąć i unosić się. Im bardziej zasłona nocy zbliżała się do mężczyzny, tym opary mroku unosiły się coraz wyżej i niczym wąż pełzły w stronę zakapturzonej postaci stojącej na skraju wagonu. Mężczyzna uśmiechnął się i zadowolony odwrócił się, gdy akurat mrok ogarnął i jego. Źrenice zmniejszyły się gwałtownie, otworzył usta, jakby chciał nabrać powietrza. Po chwili poczuł ból w klatce piersiowej. Nieprzyjemny odgłos miażdżonych żeber przerwał panującą wokół ciszę. Nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego dźwięku. Po chwili ujrzał parę gorejących niczym piekło oczu. Mimo iż nie widział reszty twarzy, wiedział że stała przed nim Vespera.

- Jeśli chcesz kogoś zabić, bądź pewien, że trafiłeś w serce – szepnęła prosto przy jego uchu. Poczuł ciarki przechodzące mu po plecach. Głos z dna mroku. Chwycił się za gardło, które objął stalowy uścisk - to nie były jej ręce. Kolejny podmuch wiatru rozgonił chmury, srebrna kurtyna oświetliła wszystko. Teraz widział swoją przeciwniczkę w całej okazałości. Biel jej bluzki została skalana ciemną czerwienią, która wyglądała niczym niedbałe pociągnięcie pędzla na płótnie. Jej usta były umazane od krwi, a rozcięty rękaw powiewał niedbale. Dopiero teraz spojrzał niżej. W dłoni trzymała uchwyt bata. To właśnie on zaciskał się coraz mocniej wokół jego szyi. Zaczął gwałtownie szarpać się, nie zważając na ból rozlewający się po całym ciele, jednak pętla malała z każdym ruchem. Zaczął krztusić się, twarz nabrzmiała i przybrała purpurowy kolor. Chciał desperacko znaleźć jakiś przedmiot, który pomógłby mu wydostać się z tej patowej sytuacji, lecz jedyne co dostrzegł, to Vespera zatykająca bat pomiędzy powyginany metal. Potem poczuł tylko kopnięcie w klatkę piersiową. Ostrze wbiło się mocniej między kości. Nim stracił świadomość czuł nieznośną lekkość lotu. Przez chwilę powietrze obmywało jego ciało niby to kojąc ból. Dziwny świst w uszach. I potem zupełnie nic. Pustka. Wagonem szarpnęło, lecz nie zmieniło to diametralnie jego pozycji. Na powyginanym dachu stała blondwłosa kobieta pokryta czerwienią. Jej twarz nie wyrażała ani smutku, ani ulgi. Po prostu patrzyła w dół spod wpółprzymkniętych powiek. Tuż pod jej nogami, w prostej linii, na długim, oplatanym lśniącym w blasku księżyca metalem bacie wsiał nieznajomy. Jego ciało, huśtane jednostajnie przez wiatr, wyglądało jakby tuliła je w ramionach sama śmierć, nucąc cicho kołysankę. Vespera przyglądała się temu widokowi jeszcze przez chwilę. Jasne fale jej włosów były ubrudzone krwią. Wyglądała niczym zjawa, która nawiedza opuszczone dwory i pałace. Piękna, jasnowłosa pani, którą zazdrosny mąż lub kochanek zepchnął w przepaść. Piękna, jasnowłosa pani, której dusza nie zaznała spokoju i błąka się zawieszona w czasie i przestrzeni. Tak właśnie czuła się teraz księżna de Stiradas. Niczym pył unoszący się bezwładnie w powietrzu. Dotknęła ręką miejsca tuż powyżej splotu słonecznego. Krew nadal sączyła się z rany, lecz nieco wolniej. Uniosła wzrok. Księżyc znów chował się powoli za kurtyną chmur. Gdy znów się zza nich wyłonił Vespery już nie było. Ciało nieznajomego kołysało się powoli na wietrze niczym wskazówki tykającego zegara. Z każdym ruchem coraz bliżej śmierci. Z każdą chwilą coraz bliżej wieczności. Zupełnie niczym wielki czasomierz świata. Przeszłość i teraźniejszość zlały się w jedno. Zatarły się granice. Brzemię minionych lat z pewnością nie raz odezwie się i boleśnie o sobie przypomni.


22 komentarze:

  1. Trochę zwlekałem z napisaniem komentarza ale znalazłem wreszcie czas i mogę się tym zająć ;).
    Od początku zachwycił mnie Twój obraz świata: początkowy opis zapiera dech w piersiach. Świetnie ukazałaś niebezpieczne piękno tego lasu: nimfy, węże, sarny, białe jelenie, obłąkani magowie, mury wyglądające jak kości (to było świetne!) i rzeka. Doskonale wprowadziłaś w nastrój, naprawdę. O ile opisy wnętrz czasem trochę mnie przytłaczają, o tyle opisy krajobrazu są tak różnorodne, oryginalne i piękne, że naprawdę rozpływam się podczas czytania. Czuję się jak liść na wietrze, choć nie wiem dokładnie dlaczego :D. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że od razu zachciało mi się z powrotem pisać swoją historię; Blodeweud inspiruje ;).
    Czym prędzej zajmę się usterkami, które jako potwór w ludzkim ciele bez skrupułów wytknę; na samym końcu wypowiem się jeszcze trochę o akcji całego rozdziału.
    Z ulgą stwierdzam, że nie pojawiają się już u Ciebie literówki. Nie wiem czego jest to zasługą, ale za to masz u mnie ogromny plus ;).
    Nie wiem czy jest to celowe - raczej nie – ale kolory linków są u Ciebie takie same jak kolor tła, dobrze to widać przy spisie treści.
    Zdarza się również, że gubię się w dialogach. Są ciekawe, ale czasem trochę dezorientują i muszę przeczytać jeszcze raz, żeby zrozumieć, kto co mówi. Dobrze, że wprowadzasz charakterystyczny język dla każdego z bohaterów, ale to nie wystarcza.
    „- Nie będzie to żadna nowość, na Wystawę Światową zjedzie wiele osób o różnej pozycji społecznej. Wtopimy się w tłum, ale ten szlachecki, a nie jakiś plebs. – Zaśmiała się perliście.”
    W powyższym przykładzie ten myślnik sugeruje, że to Vespera mówi i to Vespera się śmieje. Gdybyś napisała na przykład „Słysząc to, zaśmiała się perliście”, nie miałbym wątpliwości.
    Podobnie jest tutaj:
    - Od Jej Miłości, księżnej de Beaumort. – von Kaarloff otworzył usta jakby chciał coś odpowiedzieć, ale zamarł z tym nieco idiotycznym, wyrazem twarzy na chwilę.
    Poza tym każde słowa postaci są wydzielone tak, jakby rozpoczynały nowy akapit. Trochę źle to wygląda, warto używać miękkiego Enteru (Shift + Enter), który rozpoczyna pisanie od nowej linii, jednak nie tworzy nowego akapitu. Jest jeszcze zapis przemyśleń bohaterów:
    „To niedorzeczne – pomyślał – przecież ma swojego sługę, prawą rękę. To on powinien ze mną omawiać szczegóły transakcji. To dość nieprofesjonalne z jej strony.”
    „Wyjątkowo deprymujący widok” – pomyślała – „zwłaszcza jak na ostatnie kilkadziesiąt lat mojej istnienia” – dodała pospiesznie.
    W pierwszym przykładzie „pomyślał” tkwi w cudzysłowie, a w drugim są dwa cudzysłowy. Pierwszy zapis jest błędny, a drugi trochę zagmatwany, dlatego radziłbym myśli bohaterów zapisywać kursywą, bądź jeśli tekst piszesz kursywą, to właśnie tam ją wyłączać.
    „- Wyczuwam wątpliwy perfum mroku”
    Raczej nie używa się liczby pojedynczej w tym wyrazie.
    „niejedna para oczu obserwowała uważnie długiego, żelaznego węża”
    Sądzę, że „długi, żelazny wąż” powinien być w bierniku, choć nie upieram się, bo ta wersja też brzmi dobrze.
    „W cieniu, za nią stał Angus, mimo ubrania można było wyczuć, że jego mięśnie są napięte, jednak usta wykrzywiał złośliwy uśmieszek.”
    Powyższe zdanie jest trochę niespójne.
    „Z ledwością utrzymał równowagę.”
    Niektóre słowa są na tyle charakterystyczne czy rzadko używane, że ich powtórzenie bardzo rzuca się w oczy. Użyłaś zwrotu „z ledwością” w całym tekście tylko dwa razy, a i tak od razu wychwyciłem to powtórzenie.
    Reszta za chwilę ;).

    OdpowiedzUsuń

  2. Skończę już Cię gnębić i zajmę się teraz opisem Vespery. Doskonale kreujesz jej wygląd i zachowanie. Ma w sobie bardzo dużo charyzmy, smukłe dłonie natychmiast mi się spodobały, tak samo jak pierścienie i rękawiczki. Ogólnie jestem przeciw jakimkolwiek nałogom i uzależnieniom, ale nie zmienia to faktu, że wiśniowa cygaretka i lufka są urzekające. Vespera jest tam taka… seksowna. Pociągająca, tajemnicza, drapieżna, ogólnie wow :D.
    Dość spektakularnie opisałaś walkę, brawo ;). Niemal słyszałem świst przecinanego powietrza, gdy późniejszy wisielec zamachnął się batem, który dla mnie był najlepszym możliwym rodzajem broni. Spodobał mi się także motyw przemiany w mgłę i ściskanie owiniętego wokół ręki rzemienia. Zaintrygowałaś mnie tą postacią z prywatnych wagonów. „Był niesamowicie silny, zbyt silny jak na człowieka”, cała scena, gdy są tak blisko siebie jest naprawdę porażająca, potem jeszcze upadek Ikara, zraniona duma i martwi wstający z grobu. Choć nie wierzyłem, że Vespera może zginąć w pierwszym rozdziale, to jednak jej efektowny powrót wynagrodził mi lekką przewidywalność tekstu. Nie zmienia to faktu, że ten „ktoś”(bo czy na pewno człowiek?), jak i całe zakończenie jest szalenie „rozkminogenne” i ukazuje Vesperę trochę inaczej. Mniej władczo, a bardziej… ludzko. Tak, jakby walczyła z falami trzymając się kłody w wezbranym nurcie. Jakby próbowała nie wpaść w otchłań czasu. Jest silna, ale musi walczyć, jeżeli nie chce spaść na dno.
    Jeszcze o podróży: Skojarzyła mi się ni z tego ni z owego z podróżą Koleją Transsyberyjską i pewną rumuńską, wysokogórską droga, której nazwy niestety chwilowo nie pamiętam.
    Zastanawia mnie kupno tych dwóch budynków: o ile zamek na obrzeżach miasta mnie nie dziwi (niepokojące opowieści, była posiadłość hrabiego i alchemika; nietrudno się doszukać powodów tego nabytku), o tyle ta kamienica trochę mnie intryguje, bo chyba nie kupiła właśnie tego domu, żeby sobie po prostu w nim pomieszkać.
    Trafnie też zagaiłaś temat przeszłości Vespery, sprawiłaś, że nurtuje mnie pytanie, co nią kieruje, dlaczego wcześniej tkwiła na północy w takim surowym miejscu, jakie demony budzą się za jej plecami.
    Na koniec powiem jeszcze, że uwielbiam sposób w jaki łączysz odczucia, sceny, otoczenie z emocjami bohaterów. Gdzieś był fragment o winie smakującym zwycięstwem. Jednak mimo wszystko najbardziej powalił mnie obraz latającej wokół lampy ćmy.
    Mówiąc krótko: gratuluję warsztatu, bardzo dobrze się to czyta. To nie jest płytka lektura, co naprawdę rzadko się zdarza. Popracuj nad wyglądem tekstu i wszystko będzie naprawdę dobrze ;).
    Pozdrawiam gorąco i życzę weny ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Spectrum!
      Po pierwsze bardzo dziękuję Ci za te dwa, jak zwykle wyczerpujące, komentarze.
      Brak literówek to zasługa mojego beta-readera, więc to jemu należy się ten plus. :)
      Odnośnie do dialogów dziękuję za uwagę, niestety didaskalia nigdy nie były moją mocną stroną, chociaż wyszłam z założenia, że skoro kończę czyjąś wypowiedź kropką np. :- XZY. - Spojrzała na niego zdziwiona" to didaskalia po kropce tworzy bardziej tzw. tło dialogowe niż reakcję osoby właśnie mówiącej. W ten sposób chciałam uniknąć nieco niezgrabnych konstrukcji (w mojej opinii) typu: na te słowa cośtam cośtam, gdy to usłyszała to cośtam cośtam. W komentarzu pod I rozdziałem miniatury Amy podesłała mi linka do poradnika "jak zapisywać poprawnie dialogi" i tego się trzymałam.
      Zaś motyw zapisu myśli, cóż, biję się w pierś (a nawet dwie), że w pierwszym przykładzie zapomniałam "wyjąć" kwestię 'pomyślała' z całości zapisu. Zdecydowanie preferuję zapis w cudzysłowie, takie już moje przyzwyczajenie wynikające z lektury wielu tekstów, gdzie myśli lądowały właśnie w takim zapisie. Co do "zagmatwanego zapisu" - myśli bywają zagmatwane i mało logiczne, mniej niż wyrażanie ich w sposób werbalny.
      Wiem, że "perfumy" to pluralia tantum, jednak celowo użyłam liczby pojedynczej. "Wątpliwe perfumy mroku" brzmią dziwnie.
      Zgadzam się, że "W cieniu stał Angus (...)" jest zawiłe, jak przyjdzie mi do głowy pomysł to je zmienię.
      No to skoro pobawiłam się w własnego adwokata teraz mogę rozpływać się nad własną cudownością i talentem!
      Cieszę się, że podoba Ci się postać Vespery, przyznam bez bicia, że mimo tego, że mam wizję jej "przeszłości", chciałabym dodać jej charakterowi jakiegoś smaczku, takiej iskry. Mam nadzieję, że uda mi się to z kolejnymi rozdziałami. Jej siedzenie na dalekiej północy ma swój konkretny powód, wyjaśni się to z kolejnymi rozdziałami.
      Mi podróż kojarzy się z jazdą Orient Expressem, te klimaty. A ta rumuńska trasa to pewnie: http://pl.wikipedia.org/wiki/Droga_Transfogaraska
      Aha, jeszcze "miękki enter" - mam złe wspomnienia z pisania tekstów naukowych, używanie tego doprowadzało do "rozjeżdżania się" tekstu i innych akcji. Dość napsuło mi to krwi, ale może tym razem będę miała więcej szczęścia.
      Jeszcze raz dziękuję za komentarz i wszelkie uwagi!

      ~Saya

      Usuń
  3. Cóż, przyznam, że oryginalnością to nie powala, ale jeszcze za wcześnie na ostateczny osąd. Poczekam aż się rozkręcisz.
    Niemniej, opisy piszesz bardzo ładne i przyjemne, tak trzymaj dalej.

    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd takie wrażenie, że "oryginalnością to nie powala"? Prosiłabym o dokładniejsze rozwinięcie tej myśli.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  4. Pociąg! Nie mogło być lepszego początku.
    Obecność tego wspaniałego środka transportu w tekście sprawia, że mi jeszcze bardziej przyjemnie (o ile to możliwe) się czyta. Pewnie mówiłam Ci to już setki razy, ale naprawdę uwielbiam Twoje opisy. Są tak niesamowicie plastyczne, pobudzające wyobraźnię tak, że można bez problemu wyobrazić sobie wszystkie opisywane miejsca, chociaż czasami wyobraźnie nie jest tak barwna jak słowa.
    Fin de siecle, ohmybat! Coś pięknego.
    Bardzo podoba mi się cała konstrukcja pociągu i przedziałów, najbardziej oczywiście tych pierwszej klasy. Z takiego to aż nie chciałoby się wychodzić. Sama podróż to musi być ogromnie przyjemne przeżycie. Wspominałam coś o tym, że kocham pociągi? No właśnie.
    Oczy Vespery, trudno sobie nawet wyobrazić jak pięknie muszą wyglądać. „ ostatni jaki zobaczy ten, kto do takiego stanu ją doprowadził” - oho! Dangerous woman.
    Ludwig von Kaarloff – bardzo podoba mi się przedstawienie jego postaci, podajesz wiele szczegółów, zalążek jego historii przez co staje się dla czytelnika postacią bardziej dostrzegalną. Takie niby drobne napomknięcia bardzo wiele dają i są niezastąpione.
    Aż mi się żal zrobiło biednego notariusza. Takie niepewny, wystraszony i chcący zrobić jak najlepsze wrażenie...a obok Vespera. No biedny, chociaż widać, ze stara się jak może. Swoją drogą taki kompleks niedorównywania któremuś z rodziców to musi być bardzo obciążająca psychikę sprawa, ciągłe gonienie za niedoścignionym wzorem...
    Hahahah! Moment z Marie Antoinette i traceniem głowy – perełka, którą pewnie nie każdy doceni bo w jej zrozumieniu potrzeba dysponować pewną wiedzą o historii, której wielu brakuje, no ale cóż.
    „ale ten szlachecki, a nie jakiś plebs” <3 no tego by tylko brakowało, by Vespera musiała się stykać z plebsem.
    Ogólnie bardzo fajnie wstawiłaś tę retrospekcję, w odpowiednim miejscu. Robi inne (w moim odczuciu lepsze, mocniejsze) wrażenie niż gdyby pojawiła się na początku tekstu.
    Wydawałoby się, że taka kochana Vespera...sowite wynagrodzenie...przeniesienie do własnego przedziału...taka hojna? Mi się raczej, że jest po prostu sprytna i dobrze wie jak należy postępować, by zapewnić bezpieczeństwo wszystkim swoim sprawom. Po jej zachowaniu widać, że potrafi posługiwać się ludźmi w bardzo umiejętny sposób.
    „Przed nim nie miała sekretów. Nie musiała.” Pomyślałam sobie, że to ogromne szczęście, znać osobę, na której zawsze można polegać i całkowicie zaufać, nie wahać się powierzyć swoje najważniejsze sprawy czy życie.
    „Czasami to, czego najbardziej podążamy, niszczy nas najbardziej” - to jest niesamowicie prawdziwie stwierdzenie. Skojarzyło mi się - „Znajdź to, co kochasz i pozwól się temu zabić" Ale może jednak właśnie o to chodzi, o tę ostatnią chwilę w konwulsyjnym tańcu, to spełnienie całkowite przed oddaniem ostatniego tchnienia...może właśnie w tym momencie czuje się esencję życia, tracąc je zaraz potem...
    Odór światła – perfum mroku – cóż za piękne powitanie!
    Moment pełnego napięcia. Gdybym nie wiedziała jak dalej ta scena się potoczy pewnie bym obgryzała paznokcie (chociaż nigdy tego nie robiłam), łapczywie czytając kolejne słowa. „Serdeczne zdziwienie” Vespera jest niesamowita, naprawdę. Uwielbiam jej kreację już teraz (a to dopiero początek!). Przecież zdewastowali tylko prywatne przedziały, cóż to takiego! Poskleja się.

    OdpowiedzUsuń
  5. Opis ich walki został napisany naprawdę pierwszorzędnie – co nie jest żadną niespodzianką. Dzięki tak wzbogacającym elementom jak wygląd nieba, opis ich ruchów... czyta się w naprawdę wielkim niepokoju jak to wszystko się potoczy (jakbym nie wiedziała, ale ciii). Bardzo dobrym posunięciem w mojej opinii było to, że nie przedstawiłaś tej walki jako z początku wygranej dla Vespery (niby wiemy, że to pierwszy rozdział i nie zginie, no ale wiadomo o co chodzi). To, że jednak musiała się wysilić, walczyć o życie, z trudem pokonać przeciwnika sprawia, że jej postać staje się bardziej rzeczywista, nie tak idealnie odległa. Nie wystarczyło, że pstryknęła palcami, a przeciwnik leżał martwy na torach, właściwie trzymałaś w niepewności jak wielkie obrażenie może ona przez tę walkę odnieść – bardzo zmyślne!
    Oh, tak! Tych oczu nie można pomylić z żadnymi innymi. Niewątpliwie, artystka.
    Cała scena kończy się zachwycająco. Czas. Wszyscy jesteśmy jego więźniami. Tak szybko goniącymi ku przyszłości, cały czas spychani w przeszłość.
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie Ci dziękuję za komentarz!
      Bardzo cieszę się, że poświęciłaś biednemu notariuszowi tyle miejsca. Chciałabym aby pojawił się jeszcze trochę. Myślę nad rozwinięciem jego roli w Blodeweud. Wiesz kto będzie mi pomagał przy rozważaniach i ewentualnych wizjach? <3
      No i przede wszystkim cieszę się, że lektura I rozdziału sprawiła Ci przyjemność, dla takich chwil warto pisać!

      ~Saya

      Usuń
  6. Pierwsze co, to naprawdę ładny szablon. Taki estetyczny, przyjemny dla oka i myślę, że pasujący do treści tekstu, do Vespery.
    Z Twojej strony to dość okrutne, że trzymasz nas tak długo bez rozdziału drugiego. A wynika to z tego, że po przeczytaniu pierwszego naprawdę ma się chrapkę na więcej. Twoje opisy są bardzo plastyczne, rozbudowane, może nawet trochę za bardzo bo w połączeniu z niezbyt rozbudowanymi dialogami działają trochę przytłaczająco. Nie jest to absolutnie wada, tylko taka obserwacja, bo i tak czyta się naprawdę przyjemnie i w napięciu. Nie wiem czy to dobrze, ale bardziej niż Vespera, zaintrygował mnie Angus.Bardzo jestem ciekaw jak rozwiniesz jego postać. Notariusz pewnie też się jeszcze przewinie, zupełnie inny charakter, ale fajnie się komponuje z innymi. Podejrzewam, że będziesz potrafiła pisać tak samo przekonująco o wielu postaciach o zupełnie różnych charakterach, co jest prawdziwą sztuką i mało kto to potrafi (pod tym względem mam uznanie dla S, że tak genialnie przedstawia psychikę każdej postaci) Myślę, że Ty też sobie z tym poradzisz.

    Z utęsknieniem wypatruje II!

    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję Ci za komentarz!
      Faktycznie moje dialogi są bardzo lakoniczne, niestety o ile opisy idą mi bardzo dobrze, lepiej się z nimi czuję, to dialogi są moją piętą Achillesa. Nie umiem tak dobrze operować ripostą pomiędzy bohaterami, postaram się nad tym popracować, mam nadzieję, że efekty będzie widać w rozdziale II. Miło mi, że Angus Cię zaintrygował, planuję, że on będzie zawsze nieco z boki, bardziej jako obserwator, doradca Vespery. Notariusz pojawi się na pewno, przewiduję rozbudować jego rolę, wpadłam na to dość niedawno. Zobaczymy jak wyjdzie.

      Dziękuję za komentarz i do zobaczenia w II.

      ~Saya

      Usuń
  7. No w końcu zabrałam się za komentarz.
    Nie wiem jak mi on wyjdzie, ostatnio straciłam wenę do pisania bardziej rozbudowanych wypowiedzi, ale mam nadzieję, że nie będzie źle.
    Już po raz pierwszy jak czytałam ten rozdział wyraziłam swój zachwyt nad tym, że akcja tego rozdziału dzieje się w sporej części w pociągu. Pamiętam, że kazałaś mi wtedy przestać zachwycać się pociągiem, a skupić na treści :D Tym razem się postaram.
    Uwielbiam Twoje opisy. Czy to przyrody czy budynków, wszystkie wychodzą Ci wspaniale. Tutaj również czytając o tej całej bujnej roślinności, o ruinach, akweduktach i dzikich zwierzętach byłam zachwycona. Potrafisz to tak pięknie ubrać w słowa, że bez trudu można sobie to wszystko wyobrazić. Aż miałam ochotę naprawdę się tam znaleźć, między tą roślinnością w pociągu sunącym po akweduktach z cichym, równomiernym, uspokajającym stukotem.
    Spodobał mi się wątek z notariuszem. To, że tak świetnie sobie poradził przy olśniewającej Vesperze i jej niesamowitych oczach. Chociaż wyraźnie widać, że był troszkę zdenerwowany i onieśmielony to doskonale to ukrywał i starał się być jak najbardziej profesjonalny i pokazać się z jak najlepszej strony. No i wiedząc co dla niego planujesz wiem, że jeszcze da popis swojej osobowości i będzie mógł się wykazać.
    No wiedziałam, że ta podróż nie przebiegnie do końca tak spokojnie. Z niecierpliwością wyczekiwałam kiedy się coś wydarzy i doczekałam. Jestem bardzo ciekawa kim jest ta tajemnicza postać, która ośmieliła się zaatakować naszą drogą księżną. Podoba mi się, że do walki wykorzystałaś bat. Nietypowo, ale bardzo ciekawie. Jak zwykle walka opisana niesamowicie, nie mam pojęcia jak Ty to robisz. Można wyczuć to napięcie, a nawet prawie poczuć wiatr we włosach kiedy stoją na dachu rozpędzonego pociągu. Bardzo fajne jest to, że nie zrobiłaś z Vespery kogoś niepokonanego. To, że przeciwnik ją zranił uczyniło ją bardziej wiarygodną (chciałam napisać "ludzką", ale w sumie nie do końca jest to prawdą). A ten koleś chyba nie znał zasady "Nigdy nie odwracaj się plecami do wroga". Może nie dosłownie odwrócił się plecami, ale troszkę za wcześnie ucieszył się ze zwycięstwa co jak widać nie skończyło się dla niego dobrze.
    "Jego ciało, huśtane jednostajnie przez wiatr, wyglądało jakby tuliła je w ramionach sama śmierć, nucąc cicho kołysankę." Uwielbiam jak w taki poetycki sposób opisujesz śmierć czy inne podobne sceny. Wtedy to wszystko wydaje się takie piękne w swojej tragedii.
    Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów i tego jak przeszłość upomni się o Vesperę.
    Weny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję Ci za ten komentarz!
      Nie straciłaś w ogóle weny do pisania dłuższych wypowiedzi!
      Widać Ludwig zyskuje coraz szersze grono fanów, miło to widzieć!
      "Nigdy nie odwracaj się plecami do wroga" - świetne podsumowanie! Nie wpadłam na to jak pisałam ten rozdział! Kocham takie interpretacje! <3
      Jak widać moja wyobraźnia szaleje przy pisaniu opisów, mam nadzieję, że dialogi też będą mi wychodzić.

      Tobie też dużo weny! <3

      ~Saya

      Usuń
  8. Pomyślałam sobie, że najpierw przeczytam miniaturę, a dopiero potem I. Chociaż i tutaj i tutaj znajdziemy Vesperę, wydaje mi się, że są delikatne, śladowe różnice, ale może to tylko wrażenie, w końcu to dopiero I rozdział. Niemniej jednak, Vespera całkowicie mnie uwiodła! Jest niesamowita! Niby opisujesz ją, ale wydaje się że jest tylko zjawiskiem, eterycznym, ulotnym, nienamacalnym, a z drugiej z kolei strony tak potężnym. Fajnie, że nie zrobiłaś z niej sztucznego ideału. Bardzo czekam, by dowiedzieć się o niej jeszcze więcej!
    Angus również zasługuje na uwagę, podoba mi się sposób w jakim odnosi się do Vepsery.
    Notariusz...no pocieszny człowieczek xD
    I rozdział obudził we mnie prawdziwy Głód Blodeweud!
    Czekam jak na szpilkach na II!
    Weny, weny, weny, weny!

    OdpowiedzUsuń
  9. Zdjęcie zostało zrobione przez ciebie? Bo jakoś nie widzę, aby pod nim był odnośnik do autora

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest zdjęcie.
      To jest kadr z filmu.

      http://pl.lotr.wikia.com/wiki/Mroczna_Puszcza


      Pozdrawiam,
      ~Saya

      Usuń
    2. Zastanawia mnie ton komentarza pana, opryskliwy.

      Usuń
    3. Ja już dawno o tym zapomniałam. :D

      ~Saya

      Usuń
  10. Najlepszy początek tego typu powieści jaki czytałam. Lecę dalej!

    OdpowiedzUsuń